wtorek, 14 kwietnia 2015

Święta III cz.I ,,Nowy członek grupy"

Agnes zaraz po zejściu ze statku rzuciła się ojcu na szyję. Odszukała go w tłumie już kilka minut wcześniej, kiedy dopływali do portu. Rick zaśmiał się, kiedy zobaczył minę Davida. Pomyślał o tym, co teraz biedny, młody Morton musiał przeżywać w szkole.

- Tęskniłaś?

- Nawet sprawy sobie nie zdajesz. - Gdy uwolniła ojca z objęć, spytała. - Udało ci się nie zamordować całego domu pod moją nieobecność?

Pomachali na pożegnanie znajomym ze szkoły Agnes i Lukowi. Obeszło się bez pożegnań, bo przecież wszyscy mieli jeszcze zobaczyć się na świętach. Teleportowali się przed samą bramę ich posiadłości. Było tu więcej śniegu niż zazwyczaj, bo Agnes sięgał aż do połowy łydki, gdzie zazwyczaj nawet jej kostki wystawały nad białą pierzyną.

Rick wyciągnął pęk brzęczących kluczy i wyciągnął jeden z największych, ten najbardziej pokręcony. Otworzył nim bramkę i przepuścił Agnes, by weszła pierwsza. Szybko zrozumiała, że był to najzwyczajniejszy w świecie podstęp. Nim zdążyła choćby podnieść wzrok, rzuciła się na nią włochata kula mierząca ponad metr. Zaskoczona i zupełnie nieprzygotowana na atak, puściła wszystkie torby i dała się przewrócić na zimną, ale miękką pierzynę śnieżną przez zdrowe sto kilogramów żywej wagi. Czuła przednie łapy ogromnego bernardyna na swoich ramionach. Do tego teraz psisko postanowiło wylizać jej pół twarzy swoim ogromnym jęzorem.

- Tak więc... Chciałem ci przedstawić Bentley'a. Nie mogłem nigdzie znaleźć wystarczająco dużego kartonu, więc zapakowanie go pod choinkę odpadło. A poza tym... myślę, że i tak udało mi się ciebie zaskoczyć.

Pies nagle z niej zeskoczył i zaczął wesoło szczekać. Agnes wzięła głęboki oddech i usiadła, dopiero zaczynając kontaktować. Popatrzyła na przerośniętego bernardyna, który wesoło zaczął machać ogonem. Odsłoniła białe zęby w szerokim uśmiechu i wyciągnęła ręce po wielką, psią głowę. Zaraz za nią przysunęło się całe cielsko i Bentley leżał obok nowej właścicielki z głową na jej kolanach. Drapała wesołą głowę za uszami i tarmosiła jej czoło. Jeśli to miał być jej prezent na święta, to nie była w stanie sama wymyślić niczego lepszego.

Szybko jednak zaczęła marznąć i spojrzała na tatę, który pomógł zabrać jej jedną torbę i powoli ruszył w stronę domu. Podniosła się z zimnej ziemi i zrobiła to samo.

Po przekroczeniu progu, aż się zdziwiła, gdy znów zobaczyła jak wygląda jej dom. Wydawał jej się inny niż zwykle. Wiedziała dobrze, że tylko jej się to wydaje. Często tak miała, gdy wyjeżdżała gdzieś na dłuższy czas z tatą, ale w dużo mniejszym stopniu. Tym razem nie było jej aż od września i wszystko wydało jej się nowe.

Kiedy powoli zaczęła zdejmować z siebie wszystkie warstwy, słyszała jak tata tłumaczy psu, że nie może wyjść poza teren swojego legowiska, dopóki nie obeschnie. Oczywiście Bentley miał głęboko w poszanowaniu te zakazy.

Agnes szybko rzuciła dwie torby na środek swojego pokoju na piętrze i przebrała mokre ciuchy. Zajęło jej to kilka minut - chciała już znaleźć się w kuchni i coś zjeść, bo była niesamowicie głodna.

Oczywiście Rick zawsze wiedział najlepiej czego potrzeba jego córce. Właśnie wlewał na patelnię ciasto naleśnikowe. Pachniało wszędzie. Agnes usiadła na wysokim krześle, przy kuchennym stole.

- Opowiadaj mi wszystko co wiesz o tych potworach - wypaliła nagle. Rick się zdziwił. Chociaż wiedział, że nie powinien. To pytanie musiało paść jako pierwsze i nie powinno go wcale zaskoczyć. Postanowił się jednak trochę podroczyć z córką. Przecież ona też była mu sporo winna...

- Nie tak szybko - odpowiedział, odwracając się w jej stronę, machając przy tym patelnią. Właśnie przerzucał naleśnika na drugą stronę. - Nie chcesz mi czegoś opowiedzieć? Doszły do mnie różne informacje, na temat twojego zachowana w szkole. Podobno pierwszego dnia trafiłaś do dyrektora...

Agnes musiała chwilę poszukać w pamięci tego, co wydarzyło się pierwszego dnia. Gdy przypomniała sobie o Olive, przewróciła oczami i zrobiła zażenowaną minę. Naprawdę musi się z czegoś takiego tłumaczyć?

- Tatoo... - mruknęła i spojrzała na niego, jakby to ona była tutaj pokrzywdzona. Rick tylko się uśmiechnął i rzucił swoje: ,,słucham?", po czym odwrócił się z patelnią w stronę kuchenki. - To było...Och, zdzira oblała mnie wodą! - wytłumaczyła się, zanim przedstawiła jasno sytuację.

- A czym sobie mogłaś zasłużyć na taką zniewagę? - spytał kpiąco. Wiedział, że jego córka częściej obrywa za to co robi, a nie mówi. Wbrew pozorom, wcale nie miała niewyparzonej gęby, i nieczęsto mówiła o kilka słów za dużo. Za to jej zachowanie było irytujące i prowokujące.

- Nie ustąpiłam jej miejsca.

- Ahaaa... - Rick udał, że się zastanawia. - I to dlatego wylądowałaś w gabinecie dyrektora?

- No nie... W sumie to przez to, że cisnęłam nią zaklęciem o ścianę...

Rick wypuścił głośno powietrze.

- Jakim cudem jeszcze ktokolwiek ciebie w tej szkole lubi?

- David ci wszystko powiedział, prawda? A miałam mu ochotę na święta odpuścić... Możesz mu powiedzieć, że ma przerąbane.

- Sama powiesz mu to szybciej.

- Jak to? - Agnes nie wiedziała o czym mowa.

- Jutro cię u nich odstawię. Domem zajmie się ciotka Bety. Ja i Luke mamy kilka spraw do załatwienia.  Zostaniecie pierwszego dnia sami z Davidem, później do was dołączymy. W sumie zastanawiam się, czy nie będę musiał się u nich zostawić na całe święta.

Agnes nie pytała dlaczego, bo wiedziała, że gdy nie podawał konkretnych powodów, to znaczy, że informacja była niebezpieczna i ściśle tajna.

- Chyba nie masz zamiaru go tutaj zostawiać? - spytała wskazując za psa. - To będzie szkodliwe i dla niego, i dla ciotki Bethy.

Rick wiedział, że jego córka ma rację.

- Lukowi się to nie spodoba...

- Dalej mi nic nie powiedziałeś na temat tych potworów! - jęknęła zniecierpliwiona. Czekała na to tak długo, a teraz ojciec robił wszystko, żeby ten czas jeszcze bardziej rozciągnąć.

- A ty dalej mi nie powiedziałaś, czemu poleciałaś z bandą tych dzikich potworów do lasu.

Agnes miała ochotę walnąć głową o blat. Szybciej wyciągnęłaby od Davida informacje na temat tego, co robi w piątkowe, wakacyjne noce, kiedy nie ma go w domu.

- Z głupoty. Zadowolony?

- Oczywiście, że nie. - Agnes już wiedziała, że to jest ten moment, w którym jej ojciec zacznie prawić kazanie. Choć po części była przekonana, że robi to półżartem, a po części była pewna, że chce jej powiedzieć przez to coś głębszego. - Moje dziecko nie powinno chodzić do lasu, kiedy doskonale wie, że w każdej chwili może zostać znokautowane przez jakiegoś przerośniętego i napakowanego demona. A co dopiero, kiedy jeszcze celowo te demony zwabia za sobą. Takich rzeczy nie robi się z nudy, ani nawet z głupoty, dlatego uważam, że jest to nie wytłumaczalne. Masz mnóstwo okazji w szkole, aby podnieść sobie poziom adrenaliny we krwi. Nie rozumiem, czemu twoje zapotrzebowania na jakiekolwiek przygody zawsze muszą być wyższe niż u przeciętnego ucznia, a nawet dorosłej osoby. Takie ryzyko to poważna sprawa i nie powinienem tego w ogóle tolerować.

- To się więcej nie powtórzy...

- Mam ci uwierzyć?

Agnes wiedziała, że nie powinien. Nic nie odpowiedziała,

- Wiesz na czym polega zaklęcie Dylana?

- Chyba tak - odpowiedziała niepewnie. - Jeśli się nie mylę, to chodzi o to, że jeśli rzucisz zaklęcie na jednego z przedstawicieli danego gatunku, to wiąże ono wszystkich pozostałych. - Wiedziała za to dobrze, że to zaklęcie wymaga mnóstwo umiejętności magicznych i zużycia większości energii. Przeważnie z jednego pokolenia, rodziło się może trzech, czterech czarodziejów, którzy będą mogli je w przyszłości rzucić.

- Otóż to - odpowiedział dumy, że czasem uda mu się coś wpoić córce do głowy. - Gdybyśmy, przykładowo, znaleźli jednego z tych potworów i rzucili na niego to zaklęcie, a później go zabili, każdy inny zdechłby razem z nim.

Agnes pokręciła przecząco głową.

- Masz rację - przyznała. - Ale tylko jeśli powstały biologicznie, same z siebie, albo poprzez łączenie i ,,ulepszanie" różnych ras w czarnoksięskich ośrodkach naukowych. Nie zgodzę się z tobą, jeśli te demony są wynikiem klątwy. Wtedy stwórca może je nadal tworzyć i tak w kółko.

- Oczywiście, że sprawdziliśmy całą sprawę od początku. Nawet dowiedzieliśmy się, że rozmnażają się zgodnie z naturą. Nie generują się pod wpływem jakiegoś przeklętego przedmiotu, ani nie wychodzą z żadnego bagna, portalu. drzewa. Nic. Muszą być dziełem natury.

- Faktycznie ,,dzieło" - mruknęła cicho do siebie. Podeszła do taty z talerzem i zabrała gotowe naleśniki. Położyła je na stole i wyjęła z lodówki dżem.

- Jeszcze o czymś mi nie powiedziałaś. - Rick się odwrócił i przyglądał uważnie córce.

- Hm? - Agnes nawet nie podniosła na niego wzroku, tylko przez cały czas smarowała dżemem i zwijała naleśniki.

- A co z atakami?

- Przecież już... - Początkowo była pewna, że z nieznanych jej powodów, tata chce znów wałkować temat potworów. Przypomniała sobie jednak, że są też inne, bardzo istotne ataki. - Jest w porządku. Tylko raz zabolała mnie głowa, ale to wszystko. Od tamtego czasu już dawno nic nie było.

Rick powrócił do naleśników.



Agnes musiała wstać jeszcze wcześniej, niż sobie tego mogła życzyć. Oczywiście poprzedniego dnia uznała, że wcale nie musi się pakować i wzięła ze sobą jedną torbę, którą przyniosła ze szkoły. Tata teleportował ją i psa do domu brata. Nie wypili nawet razem kawy i już oznajmili, że muszą się zbierać do agencji. Luke tylko jeszcze spojrzał na przerośniętego psa i powiedział Agnes, że ma go pilnować. W odpowiedzi uśmiechnęła się szeroko i powiedziała, że nie będzie sprawiał żadnych problemów. Luke nie wydawał się być do końca przekonany, ale nie poruszał już więcej tematu.


- Wiesz o co chodzi? - spytała Davida, gdy zostali już sami. Agnes siedziała w salonie, na fotelu przerzucając nogi przez oparcie, a David rozłożył się obok, na kanapie.

Salon był mniejszy niż w domu Agnes, ale lepiej zagospodarowany. Łączył się z kuchnią, co uważała za ogromny atut i nie raz powtarzała ojcu, że oni też powinni skrócić w swoim domu dystans między kuchnią, a salonem. Oczywiście Rickowi to nie przeszkadzało, więc zawsze ją ignorował. Jednak dla Agnes, której dylematem życia od zawsze było to, czy ma coś zjeść w salonie, czy w kuchni (,bo przecież i tak przyjdzie po kolejne dwie dokładki) był to spory problem. Szczególnie, jeśli brać pod uwagę fakt, że jedno pomieszczenie od drugiego dzielił  długi korytarz, biegnący przez cały dom.

- Może coś wiem...

Agnes zamrugała oczami i poderwała się do pozycji siedzącej.

- Żartujesz? I jeszcze nic mi nie powiedziałeś?

David podparł się na łokciach i przyglądał się jej reakcji.

- To poufna informacja.

Agnes prychnęła.

- Gdyby była poufna, nie trafiłaby do ciebie.

David zmarszczył brwi i zacisnął usta, choć i tak było widać, że jest mu do śmiechu.

- To nara - powiedział i znów się położył na kanapie, kładąc sobie poduszkę na głowie.

- David! - krzyknęła zirytowana. W odpowiedzi pokazał jej środkowy palec. Zmrużyła oczy. Skoro on coś wiedział, to czemu ona miałaby nie zostać poinformowana? Przecież nie była gorsza od niego, prawda? Chyba to jej powinno się powierzać wszelkie tajemnice, a nie temu imbecylowi.

Do głowy przyszedł jej genialny pomysł. Zagwizdała melodyjnie.

- Bentley!

Miała ogromne szczęście, że jej kuzyn-idiota trzymał na twarzy poduszkę, bo już dawno zacząłby uciekać.

Wskazała psu na kanapę, na której leżał niczego nieświadomy David. Bernardyn nie miał najmniejszego problemu z rozszyfrowaniem o co jej chodzi. Podbiegł do wskazanego miejsca. Gdy szykował się do skoku, David zaczął zdejmować poduszkę, żeby upewnić się, że wszystko jest w porządku.

Kiedy psisko wskoczyło na Davida, Agnes musiała zebrać w sobie wszystkie siły, żeby nie wybuchnąć śmiechem i nie zacząć się turlać po podłodze. Zanotowała to zwycięstwo w swojej pamięci. Jej kuzyn mocno się zdziwił, ale była pewna, że to nie dlatego jego oczy przypominały okrągłe piłeczki, które mogły zaraz wypaść z oczodołów. Momentalnie zrobił się cały czerwony na twarzy, a jego oddech stał się płytki.

- Zabierz to ze mnie! - wydusił. - Powiem ci wszystko!

Agnes pozwoliła sobie jeszcze chwilę rozkoszować się widokiem Davida przygniecionego przez swojego psa, który jakby nigdy nic szczęśliwie leżał na brzuchu chłopaka, szczęśliwie dyszał. Po chwili doszła do wniosku, że oprócz ciężaru, chłopakowi musi potwornie przeszkadzać zapach z psiego pyska. Była pewna, że za kilkanaście sekund mógłby zemdleć. Dopiero wtedy zawołała psa i pochwaliła za dobrą robotę.

- Zabiję cię! - wykrzyczał czerwony ze złości.

- Nie pierwszy raz - westchnęła. Nawet nie udawała, że uduszenie kuzyna ma dla niej jakieś większe znaczenie. - Możesz mi wcześniej powiedzieć dlaczego mój tata nic mi nie mówi o swojej sprawie?

David popatrzał na nią jeszcze chwilę. Ten żart go nie bawił.

- Bo wiemy o tym tylko my. Członkowie tajnego stowarzyszenia. Początkowo planowaliśmy powiedzieć ci o tym dopiero kiedy skończysz piętnaście lat, ale całkiem możliwe, że wtedy mogłoby być już za późno.

- Czyli chodzi o te potwory?

- Te potwory to nasz najmniejszy problem. - David przyglądał się wielkiemu psisku. Siedział przy fotelu, na którym znajdowała się Agnes i drapała swój prezent świąteczny za uchem. Patrzyła na niego zdziwiona. Pewnie się zastanawiała, co może być większym problem niż zagłada Ziemi przez rządne krwi potwory. - Prawdopodobnie czeka nas wojna. - Widział jak otworzyła szerzej oczy i przez chwilę przestała drapać psa. Bentley cicho zaskomlał i polizał jej rękę, upraszając się o dalsze pieszczoty. David uśmiechnął się smutno. - Wiesz, że na zamku nie przebywa prawowity następca tronu? Ktoś musiał podmienić dzieciaka. Ktoś tu oszukuje i rodzina królewska będzie żądać zwrotu swojego dziecka. A ten kto jest następcą na zamku nie zostawi tego w spokoju. Komuś musiało zależeć, na tym żeby to jego bachor wylądował na tronie i porządnie się do tego zabrał.

Agnes rozdziawiła usta i nabrała powietrza, jakby chciała w ten sposób oczyścić umysł i uporządkować sobie nagły napływ informacji.

- Jak to możliwe? - spytała zachrypniętym głosem. Odchrząknęła.

- Wiesz jak rozpoznać członka rodziny królewskiej? - W odpowiedzi pokręciła głową. - Wszyscy mają na ramieniu znamię. Są to skrzyżowane miecze. Pod nimi jest smok, który oplata te miecze swoim ogonem. W każdym razie, to znamię pojawia się tylko po rzuceniu najprostszego zaklęcia ukazującego, ale wie o tym tylko kilku Łowców. No i każdy kto jest z rodu królewskiego oczywiście.

- Czy to nie jest nierozsądne, ze strony Łowców, mówić wam takie rzeczy? - spytała. - Przecież zawsze może znaleźć się ktoś, kto miałby niewyparzoną gębę i zacząłby mówić o kilka słów za dużo w nieodpowiednim towarzystwie...

- A myślisz, że przyjmujemy byle kogo? - syknął zdenerwowany. - Wszyscy się bardzo dobrze znamy. Każdy był zobowiązany przysięgać, że nic co jest na spotkaniu nie wyjdzie poza nasz krąg. Jestem w tym stowarzyszeniu od samego początku i nie ma w nim osoby, której bym nie zaufał.

- Czemu mi o tym wszystkim mówisz? Przecież przysięgałeś i nie możesz...

- Ty też jesteś już po części z nami. Twój tata powiedział, że jak będziesz naciskać, to mogę też ci powiedzieć. Chyba myślał, że jak usłyszysz to ode mnie, to będziesz mniej zła. - David uśmiechnął się krzywo.

- Nie jestem zła. Jestem w szoku. Mój tata bierze w tym udział?

- Jest jednym z naszych opiekunów i trenerów.

- Słucham?

David zaśmiał się krótko, ale tym razem okazywał swoje emocje szczerze i spontanicznie. Jak zawsze.

- Jest ich trzech. Phil jest założycielem... To znaczy ojciec George'a. Do tego jeszcze nasi ojcowie. Znasz sporo osób. W sumie to jest niewiele osób, których nie znasz.

- Kogoś z nich znam? - zdziwiła się. Nie była już tak spięta. Rozmowa była już luźniejsza, a ona znów zaczęła drapać psa za uchem.

- Znasz Dale'a, Martina, George'a, Shawna, Jona, Brada... - David dał sobie chwilę na przypomnienie nazwisk. - Lanę, Chrisa, Leo, Josha... i Beth. Znasz Beth?

- Gra w polo z Diabłami. - Kiwnęła głową przypominając sobie wysoką brunetkę. - Z resztą ostatnio z nimi przegraliście - zauważyła.

- Faktycznie - zmrużył oczy. Agnes miała wrażenie, że jej kuzyn już planuje zemstę.

- Chodźmy coś zjeść - mruknęła i poderwała się z siedzenia. Bentley również energicznie się podniósł, czekając na dalszy ciąg wydarzeń. Wlepił swoje wierne oczy we właścicielkę. Później przeniósł je na Davida, gdy zobaczył, że on też wstaje.

- Czy ty robisz cokolwiek innego w życiu oprócz jedzenia?

- Trenuję - odpowiedziała. - No i poświęcam całe mnóstwo czasu na niszczenie twojego życia.

2 komentarze:

  1. Nareszcie! :D.
    Na wstępie powiem, że przypomniałam sobie tytuł książki (byłam w bibliotece, leżała na półce xd). Chodziło mi o "Dotyk Przeznaczenia" xD.
    Przechodząc do "komentowania właściwego", rozdział bardzo krótki co mnie nieco smuci. Niewiele się dzieje, ale... Jest "wstęp" do "akcji", a przynajmniej tak mi się zdaje...
    BĘDZIE WOJNA!
    Pieseł zabawny, chociaż osobiście wole koty :P. No i końcówka rozwala! Dobrze, że nie wybuchłam śmiechem na religii :P.
    Mam nadzieję, że kolejny rozdział pojawi się szybciej :). Dobra wiadomość: jeden z dwóch rysunków gotowy. Tylko włosy zrobię i wstawiam ;).

    Pozdrawiam,
    Q.

    OdpowiedzUsuń
  2. Będzie szybciej, bo tego nie wstawiałam bardzo długo tylko dlatego, że miał być dłuższy, ale postanowiłam go podzielić na dwie części :P. No i do tego następnego jest już jakiś fragment ;) Chociaż tradycyjnie utknęłam w jednym miejscu i nie wiem co pisać dalej :P. Pod koniec przyszłego tygodnia biorę się do roboty, będę nareszcie po testach :D.

    OdpowiedzUsuń