piątek, 2 stycznia 2015

Halloween

Okazja do wspólnej rozmowy znalazła się dopiero w piątkowy wieczór, poprzedzający weekend. Shawn, Dale, Danielle, Martin, Vivanne, David i Agnes siedzieli razem na kanapie w salonie, przed buchającym ogniem, ciepłym kominkiem. Dopiero wtedy Agnes powiedziała wszystkim, co było w liście, który dostała od ojca.

- Skąd masz taką pewność? - spytał Shawn.

- Nie powiem ci co zrobili, że już niczego nie ma, ale mają taką pewność. Tata nie mógł mi o tym napisać w liście, nigdy nie piszemy takich rzeczy w listach. Powie mi osobiście jak się spotkamy niedługo, albo dopiero na święta. Nie mam zamiaru tak długo czekać - dodała po chwili namysłu. - Napiszę do niego, żeby przyjechał na mecz polo. Wtedy wszystko mi wytłumaczy.

- Ale czy jesteś pewna, że on nie...

- Tak, jestem pewna - urwała groźnie, nie zwracając uwagi nawet kto mówi. - Tata zawsze jest ze mną szczery i wierzę, że jeśli on ma jakiś argument to na pewno jest on prawdziwy i racjonalny. Znam go nie od dziś i wiem, że nie jest głupi, żeby wierzyć we wszystko co usłyszy - wyolbrzymiła. Nie chciała, ani nie lubiła tego robić, ale nie chciała, żeby ktoś kiedyś coś zarzucał jej ojcu. - Oficjalnie dowiemy się o tym dopiero po upływie jakiegoś miesiąca. Tak jak o wszystkim się dowiadujemy.

- To całkowicie bez sensu - odpowiedział Shawn. - Trzymają ludzi w strachu i niepewności. Oni wszyscy dalej żyją tym, że oni, albo ich bliscy w każdej chwili mogą zostać rozerwani na kawałki i zjedzeni.

- To Ministerstwo - odpowiedział David. - Oni nigdy nie załatwiają niczego szybko. Sami muszą to wszystko spisać, opisać, sprawdzić, czy w przeszłości istniały podobne przypadki, porównać i dowiedzieć się co to jest. Jak podadzą informacje, to już tylko kompletne. A zanim cokolwiek w tym kierunku zrobią...

- To wcale nie jest tak jak mówisz - ucięła Vivien. - Narzekacie na nich, ale prawda jest taka, że gdybyście to wy tam pracowali, nie zrobilibyście tego wcale szybciej. Nawet nie wyobrażacie sobie tego ogromu pracy, jaki oni tam mają.

- Aleś ty praworządna - zadrwił David. - Nie zapominaj, że to o czym mówisz, to właśnie jest ich praca, zajęcie. To jest ich rola w społeczeństwie i to tym oni zajmują się całe życie, co oznacza, że powinni robić to z jakąś wprawą.

- Nie wymagaj tyle od nich, prze...

- Kiedy ja wcale wiele nie wymagam. To jest tak samo jak... Grasz całe życie w polo - kątem oka zauważył, jak dotyka dłonią czoła w znużonym geście - i to jest tak samo, jakbyś nie potrafiła podać mi piłki nawet z kłusa. A to nie jest dużo. Oni są po prostu leniwi.

- Leniwi? A wyobrażasz sobie, jak można się nie przejąć taką sytuacją? Na Ziemię zeszła kilkumiesięczna apokalipsa...

- ... która zbyt wiele szkód nie wyrządziła...

- ... która odebrała nam ludzi - sprostała, kładąc nacisk na to, że sprawa jest wysokiej wagi. - Myślisz, że mogą być tak leniwi, by się tym nie zainteresować? Och, o czym my mówimy? Sami są pewnie przerażeni, tym co się dzieje i pod przymusem, choćby moralnym, będą chcieli to wszystko załatwić.

- Za tydzień w niedzielę jest impreza z okazji święta halloween - zauważył Dale, chcąc przerwać sprzeczną dyskusję. Większość nadal miała dość posępne miny, więc kontynuował. - Będzie pełno jedzenia, zabaw i być może znów kółko teatralne przygotowało jakieś przedstawienie. Nie są zbyt wybitne, ale są i można się pośmiać z ich niedopracowania. No i dziewczyny... - uśmiechnął się kusząco - będą tańce. Nie dajcie się prosić.

Agnes uniosła jedną brew, ale widocznie miała już lepszy humor.
 
- Zapomnijcie. Mogę iść się najeść, ale później spadam. Nie ma opcji, nawet nie próbujcie mnie namawiać.

- To znaczy, że mam iść sama? - spytała Vivien, która też mówiła już cieplejszym tonem.

- Masz mnie - wyszczerzyła się Danielle. - Ja z wielką chęcią się rozerwę. To może być naprawdę dobra zabawa, a my wszcyscy potrzebujemy rozrywki po ostatnich wydarzeniach.

- Masz rację. Czekolada zawsze pomaga - odpowiedział David. - Za nic nie przegapię biesiady.



Po obiedzie Agnes postanowiła przejść się dookoła zamku. Zapięła zamek od bluzy i wyszła na zewnątrz. był to już jeden z ostatnich ciepłych dni. Z pewnością mogłaby policzyć je już na palcach u jednej ręki. Na drzewach zostało tylko kilka ostatnich liści, krajobraz robił się szary i często podmokły. Ale po zeszłym wieczorze nikt nie zdawał się odwzajemniać ponurych emocji krajobrazu. Wręcz przeciwnie. Uczniowie stali się bardziej żywi, każdy temat wydawał się teraz znacznie weselszy i interesujący. Już nie myśleli, że za chwilę mogą zginąć, tylko że mają tyle ważnych rzeczy do zrobienia. No i do tego wszyscy żyli już świętem halloween. Agnes przez jakiś czas rozważała powrót do domu na ten czas, ale zrezygnowała, kiedy przypomniała sobie, że ma tu przyjaciół, z którymi może miło spędzić czas. A poza tym jej tata ma teraz mnóstwo zajęć. O tak, z całą pewnością jest teraz bardzo zapracowany. Nie powinna mu przeszkadzać, szczególnie teraz, kiedy jest w czynnej służbie.

Nagle poczuła ostry ból głowy. Wziął się całkowicie znikąd, i sparaliżował jej ciało tak, że musiała podeprzeć się ręką o mur. Po chwili przywarła plecami do zimnej ściany i osunęła się po niej na ziemię, ściskając rękoma głowę z obu stron, jakby to miało jej pomóc. Ból nie ustawał, ale za to kuł niemiłosiernie. Nieświadomie próbowała chwycić się prawą ręką, co skończyło się połamanymi i pokrwawionymi paznokciami. Chciała krzyknąć, ale nie była w stanie. Udało jej się jedynie pomyśleć, że w tym momencie nie pragnie niczego bardziej, jak utraty przytomności, dopóki nie będzie po wszystkim.

Pięć minut później, siedziała skulona pod ścianą. Ból przeszedł, a ona zdała sobie sprawę jakie miała szczęście, że nikt jej nie widział. Przecież mogło dojść do kolejnego ataku, jak wtedy, kiedy się przemieniała. Mimo, że siedziała sama, nie potrafiła pozbierać myśli. Nie chciała sobie wyobrażać, co by mogło się stać, kiedy ktoś przy niej był. Ból mógłby się nasilić, a ona mogłaby się przemienić.

Dźwignęła się na nogi i spojrzała na ścianę. Wzdrygnęła się, gdy zobaczyła króciutkie smugi krwi od jej połamanych paznokci. Całe szczęście, że nigdy o nie nie dbała i nie żałowała ich teraz, bo były w opłakanym stanie. Trzy środkowe, od połowy były całkowicie wydarte, a najmniejszy był złamany i teraz jego odłamana część wesolutko zwisała. Agnes chwyciła ją i oderwała. Nie łudziła się, że jeszcze to jakoś uratuje. Używając różdżki szybko zmyła plamy z muru i zrobiła to samo ze swoją ręką. Krew nie wygląda wyjściowo, nie chciała pytań.



Mimo tego, co mogłoby się wydawać, Wyspami Królów nie władali królowie, ale władcy, nad którymi stał król, mieszkający na zamku w Everelandzie. Przynajmniej teraz. Kiedyś każda wyspa była niezależna i każda z nich miała własnego króla. Każda inna wyspa oznaczała inną narodowość, a dwie z nich były zamieszkane przez inne rasy - elfy i wilkołaki. Początkowo żyły w pokoju, handlowały ze sobą, pomagały sobie nawzajem, udzielały sobie nawzajem schronienia, podczas gdy te mniejsze zostały zalewane przez ocean. Jednak nie dało się długo ukryć, że na największej wyspie, Everelandzie, żyło się najlepiej. Nic dziwnego, że coraz częściej osiedlali się na niej nowi mieszkańcy. Jako że wyspa była samowystarczalna, zamknął wszystkie porty. Kiedy którykolwiek statek próbował zbliżyć się do wyspy, zostawał natychmiast sprowadzany pod powierzchnię wody.


Tak zaczęły się bitwy i wojny o Evereland. Osiem pozostałych wysp biło się miedzy sobą o to, kto ma prawo do tronu. Salvadorowie, z wyspy na której teraz stoi szkoła o tej samej nazwie, połączyli swoje siły z wilkołakami. Mieszkańcy z Koehrnu sięgnęli głęboko po czarną magię i w ten sposób wywołali ogromną falę, która zalała trzy wyspy nieprzyjaciela - Varmos, Boladr oraz Holgros. Niestety nie potrafili jej okiełznać, przez co niemal całkowicie zniszczyli sojuszników zamieszkałych na wyspie Cienia. Sansagowie poprzysięgli im zemstę, za zniszczenie ojczyzny. Nie przeżyło ich wielu, więc Koehrnanie uznali, że nic im z ich strony już nie grozi. Nie wiedzieli jednak, że Ci, Którzy Wywodzą Się Z Cienia, już dawno siedzieli po uszy w czarnej magii i u siebie słynęli z tego, jak świetni są w praktyce. Jedynie Boladrianie trzymali ich w szachu. Od dwudziestu trzech lat trzymali córkę króla na swoim zamku, z zamiarem wydania jej za dziedzica tronu Boladru. Teraz, gdy i ona przepadła, króla Sansagów nic nie mogło powstrzymać.


Pierwsza wojna miała miejsce pięć wieków temu. Salvadorowie wraz z wilkołakami uderzyli na Evereland w biały dzień. W tamtym czasie to do nich należały najlepsze statki. Armia, choć nie najliczniejsza, była doskonale wyszkolona. Król Salvadoru był świetnym strategiem. Pierwsi ludzie, którzy postawili swoje stopy na Everelandzie, przypłynęli tam pod wodą, dzięki pomocy syren, z którymi zawarli sojusz. Było ich tysiąc, a pojawili się tak szybko i niespodziewanie, że wybili wszystkich strażników granicy i zdążyli wtargnąć do miasta. Król wiedział, że wysyła ich tak naprawdę na śmierć i gotów był na to poświęcenie. Jednak kilkuset jeszcze żyło, kiedy ich statki dobiły do portów Everelandu. Miasto broniło się długo, ale kiedy ścięto króla Valkana Terthola, już wszyscy wiedzieli, że nim wzejdzie księżyc, nie będą już niepodlegli. Everelandczycy nie byli źle traktowani przez najeźdźców. Przynajmniej nie tak, jak można by się tego spodziewać. Zostali niewolnikami, ale nie mogli narzekać na głód, pohańbienie, czy wysoki wskaźnik zgonów. Na tronie w tym czasie siedział Valdann Berui, rządził i Salvadorem i Everelandem, choć miał nie więcej jak trzydzieści lat. Wilkołaki domagały się spokoju i bogactw, ale nie wysokich pozycji. Zamieszkiwali lasy, pozornie nikomu nie wadząc.


Ledwo kilka tygodni później liczebność największej wyspy została zdziesiątkowana przez morderczą chorobę, która jak się szybko okazało, była wywołana przez Koehrnańczyków, którzy najechali na wyspę tego samego dnia i objęli nad nią panowanie. Nie byli wyszkolonymi wojownikami, ani ni mieli licznych armii. Rhiks Silverven, jeszcze przed swoim przyjazdem wysłał na Everelamd Cienie, z których właśnie słynęli Sansagowie. Jednak pomogły one Silvervenowi jeszcze bardziej przerzedzić szeregi Berui'a, umniejszając je o jego samego. Tak właśnie został przejęty Evereland po raz kolejny. Silverven pokazał, co potrafi zrobić przy użyciu czarnej magii i w ten sposób nakazał wszystkim posłuszeństwo. Był również młody, ale nie tak inteligentny jak Valdann Berui. Nie oznacza to, że był głupcem. Spodziewał się ataku ze strony elfów. Przez cały czas siedzieli cicho, nie łączyli się z nikim, na nikogo nie napadali. Zupełnie tak, jak gdyby cała wojna ich obeszła, a władza nie kusiła. Jednak chcąc zachować środki ostrożności, chciał, aby jego wyspa zniknęła z mapy. Stary Sansag, z którym nawiązał współpracę na długo przed sojuszem z mieszkańcami wyspy Cienia, przeniósł całą wyspę do innej przestrzeni. Jeśli ktoś do niej podpływał, nie widział jej. Nie było jej. Działało to w dwie strony. Dookoła Everelandu było tylko bezgraniczne morze.


Po dwóch latach Silverven postanowił wyjść za jedną z młodszych córek Valkana Terthola, Cadiel. Nie wiedział jak ogromną nienawiścią darzyła go dziewczyna. Tak jak wszyscy niewolnicy i prawowici mieszkańcy Everelandu. Prawa dla nich były ostrzejsze, ceny towarów wyższe, a zarobki otrzymywali trzykrotnie mniejsze, niż pozostali. O wilkołakach nikt nie pamiętał. Poszła plotka, że wymarły podczas oblężenia. Cadiel jednak wiedziała, że to nieprawda. Często nocą bywała w lesie, dotrzymując im towarzystwa. Po pewnym czasie zyskała ich przyjaźń. Gotowe były za nią i Everelandczyków walczyć, jeśli nadejdzie taka potrzeba. Żyła w małżeństwie długo. Przez trzynaście lat, nie zdradziła się niczym, a przez ten czas szkoliła się jej armia. Silverven nie mógł przypuszczać, że jego złotowłosa żona, która dała mu dwóch synów, była w stanie poprowadzić swój naród i zabić go podczas snu. Nie bez powodu kilka lat wcześniej obstawiła cały zamek swoją służbą. Tego dnia, pomogło jej to odnieść zwycięstwo, gdyż dzięki temu, jej ludzie dostali się do środka i wybili nieprzyjaciela. Wilkołaki i pozostali, atakowali każdego Koehrnańczyka, którego spotkali. Tak odzyskała panowanie, a wyspa, wraz ze śmiercią Silvervena i starca znów pojawiła się na mapie. Jako pierwsi dowiedzieli się o tym dwaj wojownicy, którzy chcieli odpłynąć z wyspy. Nie myśleli o tym, że czeka ich bezkresne morze. Udało im się dopłynąć do ojczyzny i napisać o tym do swoich rodaków. Oczywiście list dostała Cadiel, która po kilku dniach to ogłosiła. Wielu Koehrnańczyków uciekło i się do nich przyłączyło.


Przez kilkaset lat zapadł względny spokój. Narody się powiększały i zaczęły szkolić swoje armie. Jasne było, że to nie jest koniec wojen o Evereland. Władał nim ród Terholów, dzieci i wnuki Cadiel.


Trzy zatopione przed Koehrnajczyków wyspy - Varmos, Boladr i Holgros zostały przejęte przez Sansagów, którzy przez ten czas zdążyli urosnąć w siłę. Ich umiejętności, dotyczące czarnoksięstwa, znacznie się poszerzyły, a wojownicy byli bardzo dobrze wyszkoleni. W tym czasie nie wiedział o tym nikt, prócz elfów. Sansagowie mieli bowiem pośród siebie jednego z nich, szpiega, który na bieżąco informował swoich o tym, co się dzieje na Wyspie Cienia. Jednak nikt nie miał jeszcze zamiaru uderzać. Elfy pozostawały obojętne, choć były prawdziwą potęgą. Ich wyspa była niemal tak ogromna jak sam Evereland, ale nie stanął na niej nikt inny, prócz elfa.


Koehrn również przygotowywał się do ataku. Bardzo zależało im na ponownym podbiciu wielkiej wyspy. Tym razem postanowili wybić cały ród Everelandu.


To im się nie udało. Rozpoczęła się wojna morska między Everelandem, a Koehrnem. Na Wyspie cienia obudzono do życia wampiry, które miały pomóc w wygraniu wojny. Po trzech latach Sansagowie, którzy zaprzysięgli zemstę na Koehrańczykach w końcu uderzyli na wrogą wyspę. W ten sposób Evereland wygrał bitwę. Nie cieszył się zwycięstwem zbyt długo, ponieważ kolejnych kilka lat spędził próbując odeprzeć atak ze strony Sansagów i wapmirów. Oczywiście skończyło się to tragicznie. Cała armia Everelandu przepadła, a wraz z nią cała potęga, którą tak ciężko było im odzyskać. Wybito większość ludności i każdego wilkołaka, którego widziano. Generalnie w tym czasie zabijano za pochodzenie.


Jednak zdecydowanie najgorsza była trzecia wojna. Nikt w tym czasie nie był silniejszy od elfów. Nic więc dziwnego, że gdy postanowili oni podbić największą wyspę, udało im się to bez problemu. Nie była to wcale szlachetna, ani honorowa rasa. Po wtargnięciu na wyspę pozabijali wszystkich. Kobiety gwałcili, mężczyzn zarzynali, lub okaleczali i pozostawiali na długą i bolesną śmierć, a dzieci brali jako niewolników. Evereland dla jego rodowitych mieszkańców, a przede wszystkim dla tych najmłodszych stał się obozem zagłady. Śmierć z głodu czy przemęczenia nie była niczym dziwnym. Elfowie uczyli własne dzieci tego, czyja rasa jest lepsza i zabierali je na publiczne tortury i egzekucje, które były najlepszą rozrywką.


Pokój nastał po ostatniej wojnie, kiedy to wszyscy zbuntowali się przeciwko elfom. Do walki stanęli wszyscy żywi z innych wysp i połączyli swoje siły. Wojnę wygrali tylko dzięki temu, że przyłączyły się do nich wilkołaki i wampiry, które ciągle pozostawały nieuchwytne. Społeczeństwo budowało się długo i sporo czasu zajęło im wybaczenie sobie wszystkiego. To wszystko doprowadziło do dzisiejszego ładu. Dziś nad wszystkimi wyspami włada jeden król. Nie ma podziału na narodowości. Wszystkie wyspy są sobie niemal równie istotne. Na Salvadorze, znajduje się szkoła o tej samej nazwie i miasto. Na Wyspie Cienia jest największa hodowla smoków. Na trzech najmniejszych wyspach znajduje się najwięcej magicznych i rzadkich zwierząt. Wyspą elfów (nadal mieszka ich tam najwięcej i większość jej mieszkańców to właśnie one) zawładnął biznes. Cały handel właśnie stamtąd bierze swój początek. Jest też tam całe mnóstwo najbardziej eleganckich lokali. Aby mieszkać na wyspie elfów, trzeba sięgnąć bardzo głęboko do kieszeni. Koehrn posiada największą gęstość zaludnienia, a na dawnej wyspie wilkołaków, gdzie jest mnóstwo lasów, mieszkają ci, którzy chcą spokoju. Zdecydowanie różni się ona od reszty wysp. Prócz spokoju, oferuje też ona największe bogactwa. Wszystkie kamienie szlachetne i większość złota jest wydobywana właśnie tutaj.


Wreszcie wszystko jest idealne...




Rick od początku wiedział, że coś jest nie tak. Tego domu powinien być pełny ludzi i strażników. Jeśli w środku jest coś istotnego, nie zostawia się tego w pustym domu bez opieki. Oliver dał mu znać, by otworzył drzwi. Zrobił to i przyległ plecami do ściany, podobnie jak jego partner. Jednak nic się nie stało. Rick rzucił do środka przypadkowy kamień, który był pod ręką, ale dalej nic się nie działo. Wszedł więc do środka jako pierwszy. Generalnie, pracownikom jego stopnia nie wolno było wchodzić przed innymi, stopniem wyżej, ale jego i Olivera prócz pracy łączyła przyjaźń. Nie dbali o takie zasady.


W środku nadal czysto. Rick poczuł lekki podmuch wiatru i drażniący swąd dymu. Jego długi, niemal po same kostki płaszcz zatańczył nieśmiało. Zorientował się, że jest przeciąg, a to oznacza, że ktoś musiał otworzyć okno. Pobiegł w stronę uchylonych drzwi. Rzucił kilka zaklęć sprawdzających, ale nic się nie stało i nic nie wybuchło, jak się tego spodziewał. Przeważnie, zaraz po dotknięciu drzwi, wszystko wylatywało w powietrze. Tym razem wcale się tak nie stało. Zamiast tego znalazł na biurku kilka palących się papierów i młodego mężczyznę, który uciekał przez otwarte okno. Był może jakieś dwadzieścia metrów od budynku. Działając instynktownie rzucił się za nim w pościg. Wyskoczył przez okno i coś przeskoczyło mu w kostce. Nie przejmował się tym, ból mu nie przeszkadzał. Szybko jednak poczuł zmęczenie. Chłopak mógł mieć jakieś dwadzieścia lat, najwyżej, a on całkowicie wypadł z formy. Dlatego rzucił zaklęcie paraliżujące.



- Listy? Znaleźliście listy? I do tego na wpół spalone - spytał Benjamin Venfold. To on stał tu nad wszystkim. Wszystkie działania kontrolowane były przez niego i wszystko działo się z jego inicjatywy. Był starszym człowiekiem, ale nadal w formie. Zawsze był przykładem dla wszystkich swoich łowców i wojowników.

- Chłopaki to poskładają i będziemy mogli je odczytać - odpowiedział Oliver. - Poza tym, Rick złapał uciekającego gościa. Daj mi go przesłuchać i dowiemy się więcej. Wyciągnę z niego wszystko, niezależnie do czego będę musiał się uciekać.

- Może być gorzej niż przypuszczałem. Jeśli z kimś pisał, to muszę wiedzieć wszystko na temat tej drugiej osoby. Wiek, kolor włosów, czym się zajmuje, gdzie się uczył, rozmiar buta, czym się specjalizuje, kim byli jego rodzice, wszystko - powtórzył. - Być może mamy u siebie zdrajcę, a wiesz co to oznacza? Nie, nie wiesz - odpowiedział sam sobie. - Mało przeżyłeś, jeszcze jesteś naiwny. Sam go przesłucham, dajcie mi go. Jeśli ktoś dopuścił się zdrady, a te wszystkie plotki o nowym królu są prawdziwe, najgorsze czasy dopiero nas czekają. Nie możemy do tego dopuścić, zbyt wiele poświęciliśmy, aby uzyskać i utrzymać dzisiejsze społeczeństwo... Aha - przypomniał sobie. - I powiedz Rickowi, że ma na nowo zaprzyjaźnić się z siłownią. Niech w niej nawet śpi, bo wypadł z formy.



Szlaban Agnes przebiegł prawie normalnie. To znaczy jeśli nie liczyć bójki. W pewnym momencie dwóch uczniów napadło na jednego. Nie załapała do końca z jakiego powodu, ale zareagowała. Wcisnęła się między nich i zwróciła im uwagę, że to niesprawiedliwe. Jeśli chcą się bić, ona nie ma nic przeciwko, nawet będzie ich kryć, ale jeden z nich musi się przyglądać  boku. Chwilę później zareagował stajenny. Dał kolejny szlaban trzem chłopakom, a Agnes zmierzył chłodnym wzrokiem.

Nic więc dziwnego, że nawet ona się ucieszyła, kiedy w niedzielę tydzień później nie musiała sprzątać żadnej stajni, tylko mogła wybrać się z przyjaciółmi na imprezę halloweenową. Mimo, że dziewczyny ją przycisnęły, nie ubrała się odświętnie, jak cała reszta. Jedyną zmianą w jej ubiorze była spódniczka, która zaczynała się w talii, a kończyła w połowie ud. Rzadko w niej chodziła. Właściwie tylko wtedy, kiedy ktoś jej nie dawał innego wyboru, albo po prostu tak wypadało.

Zeszły na salę mniej więcej w tym samym czasie co wszyscy. Odszukały resztę grupy i się do nich dosiadły.

- Nie ma z wami Danielle? - spytał Martin. - Nie widziałem jej dzisiaj cały dzień, a pamiętam, że bardzo jej zależało, żeby się dzisiaj tutaj z nami znaleźć.

- Nie było jej w pokoju - odpowiedziała Vivien. - Też jej dzisiaj nie widziałam, myślałam, że jest już pewnie z wami. Myślicie, że coś jej się stało?

- Myślę, że bym o tym wiedziała - zaprzeczyła Lana. - Kiedy tylko coś jest z nią nie tak, nauczyciele mnie o tym powiadamiają.

- To wcale nie oznacza, że nie powinniśmy się niepokoić - Martin był przejęty.

 - Ani też, że musimy panikować - uspokoiła go Agnes. - Pewnie znowu się z kimś spotyka, ostatnio bardzo często mi znika. Nie zauważyliście?

Wszyscy patrzyli na nią z zaciekawieniem, kiedy ona spokojnie nakładała sobie porcję ciasta. Po czasie podniosła wzrok i zauważyła, że są zdziwieni tym co powiedziała. Chyba nie zwracali na Danielle uwagi tak jak ona. Może sama nieco przesadzała? Może zbyt ją pilnowała? Co prawda nic nigdy nie mówiła, ani nie zadawała niewygodnych pytań, ale często kontrolowała w myślach swoich przyjaciół.

- Och, poprzednio widywałam ją w pokoju, przy książkach, a teraz całymi dniami znika mi z oczu. Czasem nawet wraca po moim zaśnięciu. Nawet z posiłków wychodzi szybciej. Nie zauważyliście?

Twarze przybrały zamyślony wyraz. Faktycznie, nikt z nich nie pamiętał, kiedy ostatnio jadłaby coś długo, jak oni. Nawet bywały takie sytuacje, że wcale nie pojawiała się na posiłku. Ale czemu nie było jej dzisiaj? Sama ich namawiała, żeby się tu znaleźli. Przecież sama chciała się zabawić, odetchnąć, pośmiać, porozmawiać z nimi. Czyżby znalazła innych znajomych? Coś ją zatrzymało?

- Nie powinniśmy jej szukać?

- Nie - ucięła Agnes. - Mieliśmy się bawić, skoro nie przyszła, to znaczy, że nie chciała. Poza tym, ma jeszcze czas, żeby przyjść.

W sali było bardzo radośnie. Zaczarowane dynie znajdowały się dosłownie wszędzie. Vivanne wraz z innymi uczniami z kółka zaklęć sami je zaczarowali tak, że często rzucały jakieś uszczypliwe uwagi. Agnes usłyszała już dwie, na temat tego, że nakłada sobie zbyt dużo ciasta. David ciągle słyszał krytykę, dotyczącą jego włosów.

- Jeśli zaraz nie przestaniesz, skończysz jako maska dyniowa - zagroził w pewnym momencie zirytowany.

W tym samym momencie Dale się zaśmiał.

- A ty przystojniaczku co? Z takim nosem nikomu bym się nie pokazywał.

Natychmiast zamilczał. Wszyscy wybuchli śmiechem, a Dale bez ostrzeżenia transmutował gadającego krytyka w placki dyniowe i jako pierwszy wyciągnął po nie rękę, po czym zaczął jeść.

- Dobre - powiedział z pełną buzią. - Naprawdę dobre mi wyszły - przełknął. - Częstujcie się.

Dyrektor wyszedł na środek by wygłosić przemowę.

- Zaraz się zacznie - mruknęła Agnes. Z tradycyjną dla siebie manierą, wzięła do ręki ciasto i wstała. - Ja spadam. Nie mam zamiaru brać w tym udziału.

Zanim ktokolwiek zdążył ją zatrzymać, oddaliła się na bezpieczną odległość i wyszła. Szybko wpadła na pomysł, gdzie się udać. Przypomniała sobie o sali z fortepianem i pomyślała, że teraz, kiedy chce odpocząć, mogłaby w sumie się tam wybrać. Dawno nie grała, ale uczyła się naprawdę długo, więc była pewna, że nic nie zapomniała. W końcu nie była w tym taka zła.

Drogę znała dobrze. Zdążyła z resztą już poznać spory kawałek szkoły. W tym samym momencie, kiedy już miała wchodzić na schody, usłyszała krzyki, dochodzące z korytarza obok. Wyraźnie dochodziły do niej głosy trzech chłopaków. Głównie były to przekleństwa i wyzwiska. Nie zastanawiając się, poszła w tamtą stronę.

Zobaczyła sytuację podobną do tej, która miała miejsce na szlabanie. Tyle, że tym razem nie dwóch, ale trzech napastowało jasnowłosego chłopaka. No i nie bili się wręcz. Chłopak miał w ręku różdżkę i bronił się naprawdę dobrze. Rozstawiał przeciwników po kątach jak chciał, ale problem był taki, że oni też nie pierwszy raz się pojedynkowali i też nie byli tacy źli. Wyszła zza rogu i już wtedy zaczęli się uspokajać. Jej chłodne spojrzenie sprawiło, że trzech uczniów zdawało się nawet lekko odsunąć.

- Może trochę wyrównamy szanse? - spytała. - Widzę, że dwóch z was nie było w stanie dokopać koledze, to musieliście zwerbować trzeciego? - teraz wyraźnie z nich drwiła.

- Ty suko! - krzyknął. - Nie wiesz do kogo mówisz!

- To chyba nie są słowa, jakich powinien używać dżentelmen wobec damy, prawda? - spytał Dale, który wyszedł z tego samego miejsca, co przed chwilą Agnes. Nie ukryła zdziwienia. Nie chciała, aby myśleli, że chodzi wszędzie z obstawą.

- Trzy na trzy? - zaproponowała.

W odpowiedzi chłopak, który ją wyzwał, rzucił w nią zaklęciem, które odbiła od niechcenia. Dwóch pozostałych miało bardzo zmieszane miny, ale gdy zobaczyli, że ich kolega nie ma zamiaru się wycofać, również przystąpili do pojedynku.

Prawdę mówiąc, już zanim poleciały pierwsze zaklęcia, byli skazani na porażkę. Tommy sam sobie z nimi jakoś radził, a teraz, kiedy dołączył do nich Dale i Agnes, tylko się pogrążyli. Dwóch leżało na łopatkach po kilkunastu minutach, a Morgan, mimo że cały połamany, jeszcze się bronił. Wtedy Agnes się zdenerwowała. Koleś był jak robak. Wkurzający. Wylewitowała go w powietrze i cisnęła o ścianę, po której powoli się osunął. Zobaczyła jak kaszle krwią. Rzucił jeszcze kilka przekleństw.

- Jeszcze się spotkamy. Pożałujesz! - zagroził, po czym uciekł najszybciej jak mógł (, a nie przekraczało to kulawego truchtu) ze swoimi kolegami. Postanowiła, że ich sobie zapamięta. Spojrzała na jasnowłosego, wysokiego i dobrze zbudowanego chłopaka. Dopiero teraz miała okazję mu się przyjrzeć.

- Uczepili się ciebie - zauważyła i posłała mu uśmiech. Wyraźnie go tym zmieszała. Nie wiedział czy powinien w tym momencie odwzajemnić uśmiech i odejść, czy udawać, że nic nie słyszał, czy też podziękować za pomoc. To musiała być dla niego nowa i niekomfortowa sytuacja. - Jeszcze się ich nie pozbyłeś? O co im chodzi?

W pierwszym momencie chciał im powiedzieć, ale wiedział, że Danielle z nimi trzyma. Z tą małą chyba jest nawet razem w klasie. Nie wyglądali na takich, co zaraz wszystko powiedzą, ale i tak im nie ufał. Nie chciał poza tym spowiadać się im jak dziecko. Potrafi sobie z nimi poradzić, tylko potrzebuje czasu. Ale to przecież trwa zbyt długo... Czemu by nie być szczerym?

- O waszą koleżankę - odpowiedział trochę zbyt ostro. Agnes spojrzała z niepokojem na Dale'a. On też się jeszcze nie domyślał. - Danielle - wytłumaczył. Przez chwilę opowiadał, jak to się zaczęło, i że znają się z Danielle od dawna. Nie wnikał w szczegóły. Pod koniec Agnes zadała mu pytanie:

- Widziałeś ją dzisiaj?

Spojrzał na nią zdziwiony. Wtedy pomyślała, że jego twarz bardzo oddaje jego wszystkie emocje. Umiejętnie je ukrywa, ale gdy jakąś okazuje, bardzo wyraźnie to widać.

- Wróciła do domu. Wraca w poniedziałek.

Agnes uniosła brew i popatrzyła na Dale. Też nic nie widział.

- Czemu nam nie powiedziała? - spytała bardziej sama siebie. Wiedziała, że to będzie długo siedziało w jej głowie, ale na chwilę dała temu spokój. - Wracasz z nami na ucztę?

- Nie - odpowiedział z uśmiechem. - Wracam się uczyć.

Gdy chłopak zniknął z pola widzenia, Agnes sobie o czymś przypomniała i Dale oberwał sierpowego w ramię. Wydał z siebie okrzyk zdziwienia.

- Śledziłeś mnie! - zarzuciła mu winę.

 Spojrzał na nią ostro i zaczął masować ramię. Już przestał liczyć ile razy w nie oberwał.

- Mogłabyś przestać mnie bić? - mruknął.

- To mi nie dawaj powodu. Nie lubię, kiedy ktoś mnie śledzi.

- Dawno nikt cię nie wkurzał. Należało to zmienić - odpowiedział żartobliwie.

- Mało masz do tego osób?

- Ale nikt nie pakuje się nigdy w tak głupie rzeczy jak ty.

Odpowiedział mu perlisty śmiech Agnes.

- Naprawdę chcesz tam wrócić?

- Może to dziwne, ale tak. Nic mnie tak nie bawi, jak ta banda idiotów, którzy robią z siebie jeszcze większych kretynów. Idziesz?



Tuż po uczcie, David i Matrin zostali zabrani z zamku. W zasadzie nikt nie zauważył, że zniknęli, bo nie było ich dłużej jak trzy godziny. Odebrał ich Luke, ojciec Davida. Teleportował ich do swojego domu. W środku czekali dobrze znani im przyjaciele. Była też tam Lea, ale i David i Martin dobrze wiedzieli, że nie jest ona jeszcze wtajemniczona i prawdopodobnie minie jeszcze kilka lat, zanim pozwolą jej uczestniczyć w spotkaniach. Przywitali się ze wszystkimi.

Spotkania ich grupy były ściśle tajne. Wiedzieli o nich Lukas, Rick i Phil. I oczywiście cała młodzież, która w nich uczestniczyła. Grupa powstała z inicjatywy Philipa Graya. Według niego powinno być jakieś stowarzyszenie młodych, które mogłoby pomóc w obronie sprawiedliwości, w wypadku kolejnej wojny. A jednej już się spodziewali.

Wszyscy siedzieli w kuchni. Było ich razem kilkunastu. Nie wszyscy się dziś znaleźli w tym miejscu. Brakowało Dale'a, Shawna, Bradleya Head'a, Beth Ormond i Ricka. Zaczęło się od rozmowy na temat tego, co się dzieje w szkole. Dopiero później wygoniono Lea'ę.

George zaciekawiony usiadł na blacie i poczęstował się jabłkiem. On też został wyrwany ze szkoły. Chodził do piątej klasy i miał osiemnaście lat. Miał dobry kontakt z Davidem i Shawnem. Był mniej utalentowany niż David, ale ciężej pracował, przez co lepiej od niego walczył.

Phillip, który był zarazem jego ojcem, stanął tak, żeby widzieć wszystkich.

- Gdyby sprawa nie była poważna, nie ściągalibyśmy was tutaj. Dowiedzieliśmy się kilku istotnych rzeczy, o których powinniście usłyszeć.

- Chodzi o te diabły, co zjadają mieszkańców Everelandu i Salvadoru? - spytała Lana Cook.

- Pozbyliśmy się ich. To wytwór czarnej magii. Chłopaki sprawdzili, gdzie jeszcze użyto tego zaklęcia...

- Jakiego zaklęcia? - przerwał Leo, za co został obdarzony mrożącym spojrzeniem.

- Takiego, które pozwalało im się rozmnażać - odpowiedział twardo, zirytowany nie dyscypliną swoich wychowanków Phil. - Zostało one rzucone na trzy bagna. Jedno na Everelandzie, drugie - Salvadorze, a trzecie na Wilczej Wyspie. Wszystkie zostały odkażone. Wybiliśmy to skutecznie. Problem jest większy, jak mnie się wydaje.Powoli powstaje spora grupa w naszym społeczeństwie, która chce posadzić na tronie jego prawowitego następcę.

- Z tym jest coś nie tak? - spytał David. Tym razem to on został zmrożony spojrzeniem przez Phila i własnego ojca.

- Och, ależ absolutnie - zironizował. - Został wyciągnięty spośród nas, kiedy jeszcze był tak młody, że wyglądał tak samo, jak każde inne niemowlę.

- Został podmieniony? - spytała Lana.

- Otóż to. Nikomu to nie przeszkadza, chłopak dobrze się do tego przygotowuje. Idealny charakter. Odważny, mądry, inteligentny, silny, a do tego i przystojny, prawda? Jednak takie sprawy nie cichną. Zawsze prędzej czy później wyjdą na jaw. I dziś właśnie ten fakt, doszedł do naszych uszu. Dostaliśmy kilka listów i jednego zdrajcę. Nie wiemy nic ponadto, że ci ludzie rosną w siłę i niedługo uderzą. Dążą do władzy absolutnej. Chcemy, abyście i wy o tym wiedzieli. Będziemy was na bieżąco informować.

- Co to ma właściwie znaczyć? - spytał zdezorientowany Jon Mears.

- Mam ci wytłumaczyć co oznacza podmiana królewskiego dziecka? Proszę bardzo - oni chcą kolejnej wojny. Nawet nie mamy pewności, czy nasz następca jest fałszywy. Być może to też kłamstwo, mające na celu posadzenia na tronie innego człowieka. Ktoś dąży do władzy absolutnej, a my nie wiemy kto to jest. Nie znamy wroga, jego siły, sojuszy, liczebności. Nie znamy niczego, dlatego nic więcej wam nie powiemy. Musicie czekać na dalsze informacje. Być może będziemy się częściej widywać.

Dał znak, że spotkanie się zakończyło. Lea szybko to wyczuła i zeszła na dolne piętro do kuchni tak szybko, jak to tylko było możliwe. Zaparzyła wszystkim herbaty, przed ich powrotem do zamku i usiadła obok Martina i Davida.

- Ty mi opowiesz - rzuciła zwracając się do starszego z nich.

- O czym? - spytał zadowolony, że ktoś chce słuchać tego, jak coś opowiada. Lubił mówić o sobie i o tym co go spotkało, i co zrobił.

- Ciebie nie było na zamku, kiedy te potwory was zaatakowały. Dale'owi i Shawnowi nieźle się oberwało. Jestem pewna, że tobie również, ale nikt mi jeszcze nie powiedział, co się wtedy działo. Chcę, żebyś ty mi opowiedział. Wszystko.

W pierwszej chwili miał ochotę się głośno roześmiać. Mała na pewno nie miała łatwo, dorastając wśród dwóch starszych braci. Jednak ona miała dominujący charakter, przez co sama też urządzała im nieraz piekło. Przypominała mu Agnes. W zasadzie różniły się tylko poczuciem humoru i tym, że Lea była zdecydowanie bardziej spontaniczna.

 - No więc...

- Wolałbym żebyś chwalił się czymś innym, niż tylko swoją głupotą - usłyszał za sobą niezadowolony głos ojca.

- Jaką głupotą? - oburzył się. - Ktoś musiał pilnować tych napuszonych tyłków.

- Niech ci będzie i tak - zaśmiał się Luke. - W takim razie cieszę się, że był tam chociaż ktoś rozsądny

Lea kopniakiem pod stołem przypomniała Davidowi o swojej obecności.

- Chcę wiedzieć wszystko - powiedziała twardo.

1 komentarz:

  1. Hej zapowiada się bardzo ciekawie. Uwielbiam tego rodzaju historie. Jedną sama piszę ^^ Chętnie poczytam dalsze części. Przy okazji zapraszam na swój blog może komuś się spodoba http://www.gdynastanieciemnosc.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń