piątek, 8 sierpnia 2014

Lekcje


Po obudzeniu się, Agnes jeszcze raz przeanalizowała miniony dzień. Pamiętała, że chciała uciec do sali, z której trafiła do klasy geograficznej. Drzwi były zamknięte. Tak właśnie poznała profesora, który uczył historii i geografii – Waltera Winscena.

Cicho wstała z łóżka, żeby nikogo nie obudzić. Była piąta dwie. Wsunęła na nogi dresy i ciemną bokserkę, którą ukryła pod zapinaną bluzą. Ubrała wygodne buty do biegania i związała włosy w wysoką kitkę, bez uprzedniego rozczesywania ich. Ruszyła tak cicho, jak tylko mogła do wyjścia szkoły.

Z ulgą zaczerpnęła świeżego powietrza i puściła się biegiem. Wyszła tylnymi drzwiami, wiec nie mijała ogrodów. Biegła w stronę lasu. Kiedy opuściła teren szkoły, zaczęła się górka. Powoli zaczynała wbiegać do lasu. Uwielbiała w im biegać. Podobało jej się jak gałęzie pękały pod jej stopami. Tutaj teren był bardzo zróżnicowany, przez co mogła powiedzieć, że jest to bieg na przełaj. Słońce było w stanie przedrzeć się przez kurtynę drzew tak słabo, że Agnes zapomniała o jego istnieniu. Ptaszki ćwierkały, wiewiórki śledziły nowego, niecodziennego gościa, a mrok się czaił i czekał na odpowiedni moment.

O piątej pięćdziesiąt była już w zamku. Nie spostrzegła, jak para zielonych oczu wpatruje się w nią z intensywnością.

O siódmej była już po prysznicu, ubrana i gotowa do pierwszego dnia w szkole. Właśnie schodziły z Vivanne na śniadanie do stołówki.

Ponad głowami uczniów, dostrzegły machającą rękę Davida. Przy stole, obok niego, siedziała już tam Danielle, Martin, Dale, Shawn i jakaś brunetka, której Agnes nie miała okazji poznać, bo wczoraj jej tu nie było. Szybko dosiadły się do znajomej grupy.

– Agnes Morton – wyciągnęła rękę do dziewczyny. Była dumna z siebie, że chociaż teraz potrafiła się normalnie przedstawić.

– Lana Cook. – Uśmiechnęła się. Szybko się zorientowała, że Agnes niczego o nich nie wie, więc postanowiła zdradzić swój wiek. – Jestem w klasie z Dale'em i Martinem. Cześć Viven – rzuciła. Czy naprawdę wszyscy się już tutaj znali? 

– Gdzie ty się podziałaś wczoraj na resztę dnia? – spytał David, patrząc na Agnes.

– Jeśli chcesz spytać o szlaban, to jeszcze nic nie dostałam, bo dyrektor nic nie wymyślił. Powiedział, że poczeka, aż ktoś jeszcze zrobi coś głupiego i wtedy się za mnie weźmie. Wyprzedziłam cię. – Uśmiechnęła się do Dale'a i w odpowiedzi zobaczyła jak wytyka jej język. – Ta cała Olive zrobiła ze mnie potwora.

Chwyciła do ręki wielki dzban z herbatą i zaczęła napełniać swoją szklankę, rozlewając przy tym niezdarnie parę kropli. Syknęła bezgłośnie.

– One takie są - powiedział Martin. – Mają tendencje do wyolbrzymiania wszystkiego.

Agnes upiła pierwszy łyk i cieszyła się, że w końcu ktoś był po jej stronie.

– Dalej biegasz? – spytał David. 

Spojrzała na niego, nie rozumiejąc.

– Wyglądasz na niezwykle wypoczętą i pełną energii. Do tego masz rozcięcie na ramieniu. Zarobiłem rok temu identyczne w lesie. Można takie złapać tylko od tych cholernych krzaków, jest bardzo charakterystyczne.

Spojrzała zaskoczona na ramię. Rzeczywiście miała ranę, która wyglądała na dość świeżą. Musiała podziurawić bluzę. Wcześniej niczego nie zauważyła, bo zwyczajnie nic nie czuła.

– Ty też mógłbyś zacząć – odpowiedziała. 

– Po co? – Przeciągnął się leniwie.

– Jesteś gorszy niż dwa lata temu. 

– Ty też mi nie pozostajesz dłużna.

– Jesteście straszni – mruknął Martin. – Teraz nie mam już żadnych wątpliwości, że jesteście rodziną. 

– A miałeś? – Agnes uniosła brew.

– Owszem. Na początku myślałem, że jesteś dziewczyną Davida. 

Jej widelec opadł na stół z brzdękiem. Wszyscy na raz ryknęli śmiechem, tylko Martin zachował odrobinę powagi i wyczekiwał po niej jakiejkolwiek reakcji. Powoli podniosła głowę i spojrzała mu głęboko w oczy z zaciekawieniem, przez co nieco się onieśmielił.

– Dlaczego? – spytała, gdy zrobiło się nieco ciszej.

– No bo pomyśl, - zaczął niezdarnie. – na początek pojawiasz się znikąd i robisz mu awanturę, że nie odzywał się przez dwa lata. Ile byłych dziewczyn tak robi?

Agnes otworzyła szeroko usta. Rzeczywiście musiało to ciekawe wyglądać.

– Daj sobie spokój. To kretyni - uśmiechnęła się Lana. – Im często dziewczyny robią awantury, wiec widzą wszystko po swojemu.

– Właśnie zauważyłam – chwilę przyglądała się wszystkim, po czym wzięła w rękę jabłko i ugryzła. Wstała. – Widzimy się na lekcjach – rzuciła z uśmiechem do Vivien, kiedy przełknęła pierwszy kęs.



Większość uczniów rozpoczynała swoją naukę trzy lata wcześniej niż Agnes. Chodzili do innej szkoły, która była przez Salvadorem. Nie mogła sobie przypomnieć nazwy, bo nigdy o niej nie wspominała. Nie chciała do niej chodzić, bo uznawała to za stratę czasu. Wolała te trzy lata poświęcić na doskonalenie swoich umiejętności i jeszcze trochę pocieszyć się czasem spędzanym z domem i tatą.

Jednak nie wiedziała, ile osób będzie się znało i jak bardzo może czuć się wyobcowana. Ona sama należała do bardzo nielicznej grupy uczniów, które dopiero teraz witały się ze szkołą. Było to dla niej w pewnym sensie coś dziwnego, nowego i nieznajomego. Nie pamiętała jak zazwyczaj szło jej poznawanie nowych ludzi zacieśnianie więzów przyjaźni. Tak naprawdę dobrze znała się zawsze tylko z Davidem. Nie miała innych przyjaciół, tylko krótkie, przelotne znajomości z różnych miejsc na świecie, podczas podróżowania z ojcem. Większość jego misji nie była niebezpieczna, bo w tamtym czasie pracował na innych warunkach, więc mógł często zabierać ze sobą córkę.

Teraz, kiedy był pierwszy dzień szkoły, Agnes czuła się, jakby wtrącała się między dobrze znane sobie grono społeczności. Czuła się, jakby przepchnęła się przez utworzony z nich krąg i została wypchnięta na środek jako obca. Nie żeby to ją załamywało, czy czuła się z tym szczególnie źle, ale stwarzało jej to dyskomfort psychiczny. Na szczęście często wpadała na nią Vivien, która niosła ze sobą tony dobrego humoru i optymizmu. Mimo to, Agnes miała wrażenie, że wszyscy się w coś bawią, a ona nie może w coś uwierzyć i ciągle coś gubi.



Pierwsze lekcje przyszły jej zaskakująco normalnie, tak, że większość z jej wątpliwości zapadły się pod ziemię. Nauczyciele byli tak samo wszystkim nieznani i w klasach też nie do końca wszyscy się kojarzyli. Wszyscy mieli czyste karty i traktowani byli równo, więc Agnes martwiła się mniej.

Na początek mieli magię teoretyczną. Z dziwnym dla siebie (do tego przedmiotu) zaangażowaniem, siedziała i słuchała wszystkiego co mówił nauczyciel. Profesor Austin Levent był bardzo sztywny i zasadniczy. Poważnie traktował regulamin i przeczytał go na lekcji trzy razy. Na ostatnie pięć minut lekcji usłyszeli coś o magii praktycznej i zadzwonił dzwonek.

Jeśli Agnes myślała, że na innych lekcjach nauczyciele już sobie to odpuszczą, to się myliła. Na magii praktycznej usłyszeli zasady używania czarów, a na zajęciach samoobrony wpajano im zachowanie wszelkich środków bezpieczeństwa.

Tak więc, w przerwie obiadowej, przed posiłkiem tułała się na zewnątrz i oglądała budynki stajni, szkoły. Stwierdziła, że równie dobrze nie musi chodzić na żadne lekcje, bo wszędzie jest to samo. Do cholery, byli w Salvadorze! Szkole, która miała ich przygotować do życia, a w tym, do bycia Łowcą! Tego dnia, przez te cztery lekcje, nasłuchała się więcej o bezpieczeństwie, niż od ojca przez czternaście lat.

Wypuściła powietrze i gwałtownie się odwróciła, żeby iść na obiad. Zamiast tego, wpadła na Dale'a, którego musiało to rozbawić, bo wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.

– Chyba pierwszy dzień nie spełnia twoich oczekiwań, co? – Przyjrzał się jej twarzy.

Agnes popatrzyła, czy ludzie przypadkiem już się nie zabierają, bo nie chciała opuścić obiadu. W sumie to mogła mieć chwilkę na rozmowę, bo im bynajmniej jeszcze się nigdzie nie spieszyło.

 – Czy nasza klasa wygląda na szczególnie nierozgarniętą? – spytała całkiem poważnie. – A może traktują tak wszystkie pierwsze klasy? Przez cały  rok? Pierwszy rok jest tylko od słuchania przestrzeżeń, regulaminów, zasad bezpieczeństwa?

– Raczej pierwszy dzień - poprawił ją. – Jutro wszystko się ustabilizuje i zaczniecie... coś robić. Przynajmniej u nas tak było.

– Coś to znaczy? Tylko proszę, nie mów mi, że będą nas uczyć, że sztylety kują i tną, bo o tym wiem od czasu, kiedy miałam cztery lata i stwierdziłam, że mogę dosięgnąć do półki ojca – mruknęła.

– Zazwyczaj dzielą nas na grupy. - Zaśmiał się. – Niektórzy rzeczywiście nic nie umieją i zwyczajnie ten przedmiot odrzucają. Wiesz, że w drugiej klasie możesz samemu sobie wybierać plan, lekcji? – przewróciła oczami na znak, że rozumie. – Poznałaś już profesora Ranulfra?

Zamyśliła się.

– To ten co uczy samoobrony? – spytała. Kiedy Dale kiwnął głową, zadało kolejne pytanie: – Coś z nim nie tak?

– Jest, hmm... Bardzo specyficzny... – uśmiechnął się. – W sumie to jest nieobliczalnym dupkiem, ale lubię go.

Jednak nie po to Dale do niej przyszedł. Dopiero, kiedy zaczął nowy wątek, zorientowała się, że chodzi mu o coś innego.

– David mówił, – zagrodził jej drogę i stanął naprzeciwko niej – że całkiem nieźle się pojedynkujesz, jeśli chodzi o czary.

– I tylko po to mnie zaczepiłeś? Jestem głodna... – mruknęła. - Mam komuś skopać tyłek? – W jej oczach zalśnił dziwny błysk.

Dale odchylił głowę i ryknął śmiechem.

– Myślę, że do tego nie prosiłbym nikogo o pomoc, a szczególnie dziewczyny.

Zanim się zorientował, oberwał pięścią w ramię.

– To seksistowskie! I samolubne.

– W każdym razie, – zaczął rozmasowywać ramię – w czwartki, wieczorem, na sali odbywają się pojedynki. Rozumiesz, można legalnie dokopać każdemu kogo się nie lubi. Davidowi też. – Na te słowa spojrzała na niego jak jastrząb i zaczęła uważnie słuchać. – Wszystkie klasy A są jedną drużyną, wszystkie B też i tak dalej.

– Jesteś w klasie B, czy chcesz znaleźć sobie godnego przeciwnika? – spytała nieskromnie, z szerokim uśmiechem na ustach.

– Wszyscy, których znasz są w klasie B – wytłumaczył cierpliwie. – David z Shawnem też. Wszyscy od nas, którzy są najlepsi, albo nie mają czasu, albo są zbyt leniwi. Tak nawiasem, nie jesteś przypadkiem zbyt pewna siebie? – dodał dziwnie na nią przy tym patrząc.

– Proporcjonalnie do umiejętności. Na razie, Dale – powiedziała z szerokim uśmiechem na ustach i ruszyła żwawym krokiem do szkoły. Uśmiechnął się pod nosem i ruszył szukać Martina.



Pierwsza lekcja po po obiedzie dała Agnes nadzieję, że ten dzień może nie będzie do końca tak stracony. Mieli geografię. Profesor Winscent miał bardzo swobodny styl bycia. Często się uśmiechał, siadał na biurku i rzucał do uczniów zabawne uwagi, zamiast dawać im szlabany. Na lekcjach geografii uczyli się głównie tego, jakie stworzenia i gdzie występują. Wszyscy, więc, musieli dobrze znać położenie krain geograficznych, państw, mórz, oceanów, a nieraz nawet małych, niewidocznych na mapie świata, jezior. Uczyli się także o klimatach, bo gdyby ktoś w przyszłości miał zostać badaczem, łowcą, czy wojownikiem, mogłoby być krucho, gdyby postanowił wybrać się do północnej Szwecji w krótkich spodenkach.

Tego dnia profesor sprawdził wiedzę uczniów i po dziesięciu minutach zaczęli omawiać zamki w Europie. Większość z nich była nawiedzona. Przynajmniej tak Agnes słyszała. Profesor obiecał, że na lekcji historii w środę opowie im parę legend, w zamian za to, że są wyjątkowo spokojną klasą.

Klasy liczne nie były. Żadna nie liczyła sobie więcej niż piętnaście uczniów. Dzięki temu lekcje były zazwyczaj przyjemne i nie bolała po nich głowa.



Następne dwa dni polegały na czytaniu regulaminu co lekcję. Agnes znała go już na pamięć. 



W czwartek nauczyciele chyba uświadomili sobie, że ich uczniowie nie są do końca takimi idiotami, bo zaczęli się uczyć. Agnes była szczególnie zadowolona po zajęciach z samoobrony. 

Te lekcje odbywały się na zewnątrz i były takimi pierwszymi, ponieważ poprzednio, wałkując jakie to ważne jest bezpieczeństwo, siedzieli w klasie.

Tak więc minutę przed początkiem lekcji wszyscy siedzieli na trawniku i rozmawiali, łącząc się w dwie, trzy lub cztery osoby. Wtedy przyszedł profesor – Blaze Ranulf. Agnes obstawiała, że równie dobrze mógł mieć trzydzieści, co pięćdziesiąt lat. Był chorobliwie blady i miał czarne rzadkie włosy, które niemal sięgały łopatek. Często jednak wiązał je w malutkiego kitka z tyłu głowy. Kiedy tego nie robił, ogarniał je za uszy.

Żwawym krokiem przeszył grupę nastolatków, która wstawała, gdy tylko przeszedł obok nich. Nic dziwnego. Wiele osób bało się profesora Blaze'a. Wpływał na to zarówno jego wygląd, jak i postępowanie. Blaze był bowiem bystrym, nieprzewidywalnym, groźnym i spełniającym swoje groźby człowiekiem. Agnes bardzo podobało się jego podejście do życia. Może poza tym, że na każdej lekcji zachowywał się jak skończony dupek, i miał kryzys wieku średniego. 

– Dzisiaj zaczniemy pracować nad szermierką. Ufam, że każdy już zdążył się z nią zapoznać, bo mogę zapewnić, tutaj będziecie mieli cały czas z nią do czynienia – oznajmił chłodnym tonem. – Wszyscy weźmiecie drewniane miecze i podejdziecie do manekinów ćwiczebnych. No już, na co czekacie? – krzyknął, gdy uczniowie zamiast się ruszyć wlepili w niego wzrok.

Agnes pospiesznie związała włosy w wysoką kitkę. Wykonała polecenia i patrzyła wyczekująco w profesora.

– Na początek musicie nauczyć się kilku podstawowych sekwencji. Ma to głównie na celu oswajanie się z mieczem. – W tym momencie Agnes spojrzała na grube drewno w ręku i skrzywiła się. Tylko tego jej brakowało, żeby mieli jeszcze uczyć ją podstaw. – W przyszłości, kiedy dam wam do rąk prawdziwy miecz, będę musiał być pewny, że czujecie się z nim zupełnie naturalnie. Nie chcemy przecież latających w powietrzu kończyn, prawda? – Na usta nauczyciela wpełzł złowieszczy uśmiech. Dale miał rację. Nieobliczalny dupek. – A więc zaczynamy.

Agnes powtarzała spokojnie nudne schematy. Pchnięcie, z lewej, z prawej, blok. Po chwili zobaczyła jak dwie dziewczyny zupełnie niewprawionym ruchem próbują uderzać manekin. Co dziwne, żadna z nich to nie była Olive. Olivia radziła sobie całkiem nie najgorzej, bardzo sprężyście poruszała się na nogach.

Profesor podchodził do uczniów i ich poprawiał. Kilka razy nawet sam stanął przed manekinem i wykonał trzy różne schematy ćwiczeń, by zaprezentować im jak to ćwiczenie powinno wyglądać.

Po pięciu minutach profesor kazał przerwać ćwiczenia. Zwerbował pięciu chłopaków i Agnes, aby podobierać ich w pary.

Wtedy stanęła naprzeciwko rosłego osiłka. Posłał jej drwiący uśmiech, ale ona nie dała zbić się z tropu. Odpowiedziała mu chłodnym, spokojnym wzrokiem. Zaatakował pierwszy, ale spodziewała się właśnie tego, więc zablokowała go od niechcenia. Przez pierwszych kilka wyczerpujących minut, osiłek walił na oślep gdzie popadnie. Agnes początkowo zmuszała się tylko do obrony. Kiedy stwierdziła, że chłopak zmęczył się już wystarczająco, szybko sparowała jego uderzenie z prawej nad głową i wycelowała w jego bok. Widziała nagłą zmianę na twarzy chłopaka. Posłała mu kilka następnych szybkich ciosów i chłopak poprosił o przerwę. Profesor Blaze skarcił go, że ma się skupić i wykorzystywać to, czego dopiero co się uczyli.

Za drugim razem, chłopak wziął do siebie słowa profesora i rzeczywiście zaczął myśleć nad tym co robi, ale nadal nie miał choć cienia szansy przebić się gardę Agnes. Tak rozbroiła go i pokonała po raz drugi. Za trzecim razem oprzytomniał i nie dał się zwieść. Już nie atakował na oślep i Agnes stwierdziła, że gdyby myślał tak za każdym razem, to może za kilka miesięcy, byłby naprawdę dobry.

Dwa razy zmieniła przeciwników i lekcja dobiegła końca, a że była to ostatnia, Agnes szybko weszła do zamku. Bardzo chciała wskoczyć do biblioteki. Przypomniało jej się, jak na magii teoretycznej profesor Levent opowiadał o klątwach i czarnej magii. Co prawda tylko przelotnie, ale wspomniał też wtedy, że takie czary były w stanie kiedyś wywołać różnego rodzaju plagi i przypomniała sobie stwory. Nikt nic o nich nie wiedział, ale przecież mogły być skutkiem jakiejś dawno nałożonej i teraz uwolnionej klątwy? Albo może ktoś bawił się czarną magią? Nie mogło dać jej to spokoju, więc postanowiła wypożyczyć jakąś książkę o czarnej magii, albo o klątwach.

Nie okazało się to od razu takie proste, jak mogłoby jej się wydawać. Otóż biblioteka była naprawdę ogromna, a wszędzie widziała książki na książkach. Szybko jednak zauważyła, że na szczęście wszystkie są ułożone mniej-więcej tematycznie. Po dwudziestu minutach znalazła dział z klątwami, a dwa regały dalej, stał drugi, poświęcony czarnej magii.

Poszukiwania skończyła po trzech godzinach, kiedy uznała, że już jest czas kolacji. Wzięła ze sobą "Czarnoksiężnicy średniowiecza i ich osiągnięcia""Alfabet Klątw", "Największe plagi tysiąclecia" i "Historię czarnej magii". Kiedy podała je bibliotekarce, ta spojrzała na nią z wyrzutem i mruknęła do siebie, tak, żeby Agnes usłyszała.

– Coraz gorsza ta dzisiejsza młodzież.

Nie odpowiedziała nic, bo uznała, że nie warto. Z resztą co miała powiedzieć? Że szuka czegoś, co podpowiedziało by jej czym są potwory, które porywają ludzi? Wyśmiałaby ją, a Agnes nie miała zamiaru psuć sobie humoru.



– Hej, szybko mi znikłaś po samoobronie – oznajmiła szybko Vivien, kiedy tylko zauważyła, że jej nowa przyjaciółka dosiadła się do stołu.

– Musiałam wskoczyć do biblioteki. Mam spore braki z historią magii i teorią – skłamała i zaczęła smarować kromkę chleba masłem.

– Zmyśla – usłyszała nagle znajomy głos i powoli podniosła głowę. David dalej nie odrywał się od swoich czynności. Starannie składał kanapkę. Następnie podniósł ręce, aby ją zjeść i dopiero wówczas ich spojrzenia się spotkały. – Znam cię nie od dziś – wyjaśnił. – Gdybyś miała kiedykolwiek w życiu zaległości z historii, to na pewno nie siedziałabyś w bibliotece tyle czasu, tylko co najwyżej pół godziny. A z tego co pamiętam, nigdy nie zalegałaś z tymi przedmiotami. W teorię być może bym uwierzył, ale dopiero za rok, czy dwa, kiedy materiał staje się nie do zniesienia. Aktualnie nie masz z czego mieć braków.

Agnes wmurowało. Nie wiedziała, że można ją tak łatwo przejrzeć. Nad następnym kłamstwem pomyśli trochę dłużej niż pięć sekund.

– Chcę się tylko czegoś dowiedzieć o tych potworach. Myślę, że może być to skutek jakiejś klątwy, albo...

– Zajmuje się tym co najmniej trzysta specjalistów z całego Everlandu – przerwał jej twardo David. – Powiedz mi, jak AKURAT ty możesz się dowiedzieć czegoś więcej od nich, dopiero zaczynając szkołę i mając do dyspozycji tylko szkolną bibliotekę? Bądźmy ze sobą szczerzy. Mogłabyś przeczytać wszystko, a i tak tam nic nie znajdziesz.

– Zawsze mogę wpaść na coś, co im nie daje nic do myślenia.

– To bez znaczenia. Nawet gdyby, to nawet nie będziesz wiedziała o co chodzi, bo nie jesteś tak wyszkolona jak oni.

Agnes wzięła głęboki wdech. Nic nie pomogło.

– Oni? - syknęła. – Mówisz o tej bandzie bałwanów, którzy nie potrafią rozpoznać morderstwa od porwania? – Chłopak podniósł głowę i spojrzał na nią z wyrzutem. – Wszyscy są tak samo, idiotycznie ślepi. Poza tym, to chyba lepsze od bezczynności, co? – Gwałtownie odsunęła krzesło i wyszła ze swoją kanapką w ręku.

– Lekko wybuchowa, co? – spytał Dale. gdy zniknęła im z pola widzenia.

– Nawet nie zdajesz  sobie sprawy... – mruknął niby do siebie David, przecierając dłonią twarz.

Dalej kolacja trwała głownie w spiętej atmosferze, więc każdy starał się jak najszybciej najeść i odejść od stołu. Nikomu bowiem, nie umknęło, że Agnes pewnych słów nie użyła przypadkiem, tylko przywoływała zdarzenia z jej i Davida przeszłości. Dale z resztą uważał, że dobrze mu się odgryzła. Jemu też by się nie spodobało, gdyby ktoś go wyśmiał, bo chce się dowiedzieć jak najwięcej o nowej katastrofie, która spada na świat.



Agnes, po półtorej godziny przeszukiwania książki, zaczęła odczuwać zmęczenie. W pewnej chwili przysnęła, siedząc na łóżku. Szybko obudził ją huk otwieranych i zamykanych drzwi. Olive obdarzyła ją najpodlejszym spojrzeniem, na jakie było ją stać i poszła do swojego łóżka. Wtedy przypomniała sobie o pracy z geografii. Co prawda mogła to zrobić jutro, ale nie chciała tego odkładać na później. Przetarła oczy i wyciągnęła notatnik. Po pięciu minutach się poddała i wyłożyła jeszcze podręcznik i mapę. Jej zadanie polegało na opisaniu wszystkich nawiedzonych do dziś zamków w Europie. Szkolne mapy, które dostawali na początku roku służyły im przez wszystkie pozostałe lata nauki. Były to mapy, które pokazywały dokładnie lokalizację wszystkiego, co uczeń potrzebował na dany referat. Nikt ich jeszcze jednak nie miał, bo nauczyciel zapomniał o nich na poprzedniej lekcji. Agnes miała swoją tylko dlatego, że nauczyciel podarował jej jedną, kiedy wpadła do jego sali.

Następna do pokoju weszła Vivien.

– Och, masz mapę od profesora Winscenta? – spytała podekscytowana. Szybkim krokiem przeszła dormitorium i zatrzymała się na przedostatnim łóżku. Rozsiadła się obok Agnes i przyglądała się z zafascynowaniem. – Odrabiasz pracę? Jak ci idzie?

W pierwszej chwili Agnes zdziwiła jej otwartość. Nie wyglądała na taką, która jest osobą spontaniczną. Vivien zdawała się być na co dzień raczej skryta w sobie.

– Dopiero zaczęłam. Nie mogę jeszcze znaleźć informacji o wszystkich zamkach – przyznała podając jej kartkę, na której opisanych było kilka punktów.

Vivanne zmarszczyła brwi.

– Nie znalazłaś nic o Bordengardzie? – zdziwiła się – To dziwne, powinno być o nim sporo... W każdym razie jest to zamek w Norwegii. Ogromny zamek, jego powierzchnia jest trzy razy większa od przeciętnego zamku. Nie dziwię się też, czemu jest jednym z najbardziej nawiedzonych. Kiedyś służył jako szkoła dla czarnoksiężników. Wywodzili się z niej najlepsi. To oni stworzyli te wszystkie najgorsze zaklęcia... Łącznie z czterema uśmiercającymi – dodała ponuro. Agnes kiedyś słyszała, że istnieją tylko cztery, bezpośrednio zabijające zaklęcia. – Szkołę, a właściwie Akademię Czarnoksięstwa założył niejaki Eric Rosette. Był ideałem, najlepszym czarodziejem w swoim kraju. Legenda mówi, że był ogromnym empatą. Dlatego też tak bardzo uderzyła w niego zdrada żony. Kiedy następny raz ją zobaczył, po przyłapaniu jej na zdradzie, wymyślił pierwsze zaklęcie  uśmiercające. Jego żona była jego pierwszą ofiarą. Dwa lata później w ojcowskim zamku założył akademię. To on jest twórcą najgorszych klątw. Dlatego też, na wioski, które mu się naraziły zsyłał różne plagi, albo armie stworzeń, które powstały dzięki niemu. – Agnes od razu zapaliła się lampka w głowie. – Tak właśnie nasz norweski ideał zsyłał na świat największe cierpienie i stworzył w nim najgorsze rzeczy. Zapamiętałaś, czy pomóc ci w notatkach?

– Dam sobie radę, wielkie dzięki – uśmiechnęła się Agnes.

Z łóżka po prawej usłyszała parsknięcie.

– Brednie. – Olive wyszła z pokoju, trzaskając za sobą drzwiami.

– Jak dalej tak będzie robić...

– To będziemy miały po drzwiach – dokończyła Agnes,

– ... i nie będzie miała już czym zwracać na siebie uwagę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz