czwartek, 26 czerwca 2014

Szkoła

Następnego dnia, chwilę po piętnastej wszyscy byli już w drodze do zamku. Najpierw przechodzili przez miasto. Dzień był słoneczny, wiec wszystko dookoła tętniło życiem. Muzyka wygrywana przez skrzypka była tak zaczarowana, że wszędzie było słychać ich tak samo głośno. Agnes podejrzewała, że zaklęcie głuchło wraz z granicami miasteczka. Widziała co najmniej pięciu sprzedawców lodów i eliksirów na ochłodzenie.

Droga, którą szli, otoczona z obydwu stron była domami i sklepami. Wszystkie zbudowane były z kamienia, podobnego do tego, po którym szli. Nie było tam zbyt szeroko. Droga mogła mieć nie więcej niż siedem metrów szerokości.
Rzeczywiście, wszystko może się bardzo dobrze ułożyć, pomyślała.

Gdy wszyscy przeszli przez bramę, Agnes prawie się zatrzymała z podziwu. Najpierw schodzili i po łagodnych trzech stopniach, z dwóch stron otaczał ich cudownie rzeźbiony, osiemdziesięcio-centymetrowy, murowany płotek. Na każdym jego filarze (,a było ich łącznie osiem) ustawione były, w tak samo murowanych i rzeźbionych doniczkach, kwiaty. Agnes nie znała się na kwiatach, więc nie mogła konkretnie powiedzieć, co to właściwie jest. Za płotem, z obu stron, rozciągał się długi, wąski ogród, złożony z wielu pięknych roślin. Biegł on wzdłuż ogromnego muru, który odgradzał szkołę od reszty świata. Widziała, jak zakańczały go drzewa, których tak właściwie było tu pełno. W niektórych miejscach, widziała mniejsze drzewka, które przystrzyżone były w idealną kulę. Na wprost, dwadzieścia metrów w przód, na dziedzińcu, niziutki żywopłot tworzył koło, w środku którego rósł sobie jakiś różowy krzaczek. Znienawidzony przez Agnes kolor, nie przeszkadzał jej tutaj. Zdawał się wręcz pasować.

Sama szkoła, na pierwszy rzut oka, wcale nie wydawała się być taka duża. Jeśli ktoś z już połączył ją z Hogwartem, to może już odrzucić tę wizję. O ile Hogwart sam w sobie wyglądał na bardzo magiczny, co wynikało chociażby z jego nieregularności i asymetrii, to o tyle ta szkoła mogłaby się zdawać bardziej prosta, jednak również widowiskowa. Miała jeden budynek (jeśli nie liczyć szklarni i stajni). Nie miała, jak Hogwart, szpiczastych, okrągłych dachów, tylko łagodnie spadający zielony, który idealnie pasował do klimatu.

Im dalej szli, tym więcej odkrywała. Wcześniej nie zwróciła uwagi, na wysoko umieszczone latarnie. Nie zauważyła też pastwisk, gdzie pasły się wesoło konie, bo wcześniej zasłaniały jej to drzewa. Tak samo, jak po prawej stronie widziała pole ćwiczeniowe dla przyszłych Łowców. Były tam drewniane manekiny i tarcze. Przypomniała sobie jak się denerwowała, kiedy ojciec uczył ją strzelać z kuszy i łuku. teraz nie miała z tym takich problemów. Był tam też duży ogrodzony plac, do walk bezpośrednich, albo pojedynków na zaklęcia między uczniami.

Gdy przeszli przez ogromne drzwi, weszli na kryty dziedziniec. Na środku stała fontanna (to najczystsza woda na Wyspach Królów - słyszała zapewnienia jakiegoś grubszego jegomościa), a na jej szczycie, znalazł sobie miejsce posąg. Przedstawiał on mężczyznę z mieczem i tarczą. Od dziedzińca biegły dwa korytarze - jeden na lewo, drugi na prawo. W ten sposób dzieliły zamek na zachodnie i wschodnie skrzydło. Było tam pełno drzwi, od sal lub pokoi. Na wprost były schody, które prowadziły na wyższe piętra. Aby zobaczyć gdzie się kończą, musiała tak zadrzeć głowę, że poczuła wszystkie mięśnie szyi.

Wtedy zauważyła, że z drzwi pod schodami wychodzi postawny mężczyzna o ciemnych włosach, które prawie sięgały mu do ramion. Od razu widziała, że nie dbał o ich obcinanie i rosły jak tylko sobie chciały. Połknął jakiś eliksir i poprosił wszystkich o uwagę.

Na dziedzińcu było dużo miejsca, ale i tak parę osób zostało na dworze, trzymając przy tym otwarte drzwi. Agnes zauważyła, że głównie były to starsze osoby, którym pewnie znudziło się już słuchanie tego samego.

– Witajcie moi kochani - rzekł, a jego głos był o wiele głośniejszy niż powinien. To pewnie jest właśnie skutek zażycia tego eliksiru. – Już kolejny raz widzę was pierwszego września w tym miejscu. Kolejny raz widzę nowe, młode i uśmiechnięte twarze. Nic mnie tak nie cieszy jak ten widok!

Rozległ się aplauz. Tylko Agnes usłyszała głos za sobą po lewej stronie:

– Pozer.

Postarała się nie zwracać na to uwagi.

– Chciałbym, aby ten rok był równie udany, pełen radości i emocji, jak wszystkie poprzednie i kolejne. Mam nadzieję, że dzięki naszej profesjonalnej kadrze nauczycielskiej znów wzbogacicie swoją wiedzę o kolejne stopnie wykształcenia. Naszym celem jest dobre przygotowanie was do przyszłego zawodu i mamy zamiar dobrze się w tym sprawić. Z taką chętną do współpracy młodzieżą i tym świeżym zapałem, mamy pewność, że uda nam się pomóc wam osiągnąć wasz cel. W naszej szkole znajdziecie mnóstwo przygód, przyjaciół na całe życie i wyjdziecie z niej z niepowtarzalnymi wspomnieniami. Pierwszoklasiści. Przejdźmy do tego, co dla was istotne. Na tablicy ogłoszeń – wskazał ręką na lewo, gdzie wisiała ogromna tablica korkowa, a na niej roiło się od kartek. Pod spodem był średniej wielkości stolik – jest napisane, do jakich klas zostaliście przydzieleni. Znajdziecie tam też swoje plany lekcji. Po zapoznaniu się z nimi, nauczyciele zaprowadzą was do waszych pokoi. Proszę również wszystkich o pamiętanie i przybycie na kolację o godzinie osiemnastej.

Po krótkich brawach wszędzie zapanował rozgardiasz. Agnes miała to szczęście, że nie stała najdalej i mogła względnie szybko dopaść tablicy, by wziąć plan klasy ,,pierwszej B", który został skserowany, jak pozostałe i ułożony na stoliku. Teraz miała tylko problem, związany z tym, że w zasadzie nie wiedziała do końca gdzie iść. Zaczęła szukać Vivanne, która, jak się okazało, miała być w jej klasie. Po pięciu minutach drogi przez tłum donikąd zauważyła ją przy kobiecie, która wołała ,,Pierwsza B do mnie! Pierwsza B tutaj!"

W ten oto właśnie sposób odniosła pierwsze, małe zwycięstwo tego dnia.

Drugie przyszło niedługo po tym, kiedy gratulowała sobie początkowego i względnego opanowania, a wyglądało to mniej więcej tak:

Dotarła już do pokoju z numerem 4, zaczęła szukać miejsca na swoje rzeczy. Ubrania włożyła do starej szafy. Książki wrzuciła do szufladki w biurku, a broń zostawiła w walizce, którą kopnęła pod łóżko. Kątem oka, zauważyła, że Viven robi to samo. Mieszkały razem z Danielle i Mary King. Nadal zostawało jeszcze jedno wolne łóżko.

Nagle drzwi otworzyły się z hukiem. Agnes miała złe przeczucia, jeszcze zanim się odwróciła.

Żwawym krokiem weszła (drzwi są po to, żeby je zamykać) niska dziewczyna. Musiała mieć sztucznie farbowane włosy, bo bynajmniej nie wyglądały na naturalny blond. Miała na sobie odrobinę za bardzo wydekoltowaną bluzeczkę, czarną spódniczkę, zakładaną w talii i okulary przeciwsłoneczne wsunięte za linią czoła na włosach. Taszczyła za sobą ogromną walizkę i do tego miała ze sobą torebkę już niemal pękającą w szwach.

Wpuścili ją tutaj?
 Zdziwiła się. Reszta dziewczyn chyba też się nad tym zastanawiała, bo wszystkie, prócz Danielle, która poszła zamknąć drzwi, odprowadzały ją zdziwionym wzrokiem. Kiedy Agnes zauważyła, że ta zmierza w jej kierunku, ze strachem stwierdziła, że jedyne wolne łóżko jest po jej lewej stronie – na końcu pokoju. Jednak nowo przybyła wcale się do niego nie zbliżyła. Stanęła przed Agnes i zmierzyła ją wzrokiem.

– Musisz stąd wyjść – oświadczyła.

Agnes uniosła brwi, ale udało jej się powstrzymać napad śmiechu.

– Słucham?

– Musisz się wynieść z tego miejsca. Nie będę spała pod ścianą. Wyobrażasz sobie żebym spała tam, obok tych wszystkich pająków? – Owszem, wyobrażała sobie, a była to całkiem zabawna wizja, przez co lekko się uśmiechnęła. – Bawi cię to? – syknęła dziewczyna.

Wtedy Agnes pomyślała, że dziewczyna chyba właśnie jej grozi. Tak, to ją bawiło.

– No już, szybko zbieraj się, ile mam czekać? – zirytowała się.

– Zawsze mogłaś poprosić – odpowiedziała i położyła się na łóżko, uświadamiając wszystkim, że nigdzie nie ma zamiaru się ruszać. Położyła się na plecach i wsunęła ręce pod głowę. Zamknęła oczy i czekała na jakąś reakcję, podziwiając samą siebie za cierpliwość. Miała ogromną ochotę skopać tej dziewczynie tyłek chociażby za sam wygląd.

Jednak ta sama dała jej na to pozwolenie. Poczuła jak strumień wody obficie oblewa jej twarz. Agnes niemal krzyknęła z radości, bo teraz miała zamiar się odwdzięczyć. Nie musiała się nawet zastanawiać, żeby wiedzieć, że to ma być cudowna zemsta za zajęcie miejsca nowej królowej, która postanowiła zlać ją wodą z różdżki.

Nikt nie zauważył, kiedy zdążyła stanąć na nogi, a zanim ktoś zdążył chociażby cokolwiek powiedzieć, wyciągnęła swoją różdżkę i pchnęła dziewczynę na ścianę. Uderzyła dość mocno i przyszpilona zaklęciem Agnes wisiała teraz jakiś metr nad ziemią. Wyglądała dość śmiesznie, bo okulary spadły jej na nos, przekrzywiając się tak, że jedno oko było odkryte, a drugie chowało się za ciemnym szkiełkiem okularów. Torebka spadła jej na przedramię, a po chwili poleciała na ziemię, bo nie mogła jej utrzymać. Idealnie ułożone włosy powoli się buntowały i niektóre z nich sterczały komicznie na głowie.

– Trochę kultury – skarciła blondynę, kiedy zaczęła kląć jak szewc. – Jeśli rzeczywiście boisz się robactwa, to mogłaś grzecznie poprosić, z chęcią ustąpiłabym ci miejsca. Możesz teraz spytać dziewczyn, ale wątpię, że którakolwiek będzie chętna teraz coś dla ciebie zrobić. Nie jesteś tutaj sama, więc szanuj współlokatorów, bo musisz z nami wytrzymać jeszcze pięć lat, a to dopiero pierwszy dzień. I na przyszłość radzę więcej tego ze mną nie próbować, bo może nie skończyć się na ścianie – dodała z groźbą w głosie cofając zaklęcie. Kiedy tylko dziewczyna upadła na ziemię, zaczęła krzyczeć, tak, że Agnes poczuła się jakby ktoś wbijał jej igły do mózgu, drogą przez uszy.

Chowając różdżkę do paska od spodni, wyszła z pokoju. Przetarła ręką twarz. Agnes sama o sobie myślała, że jest przyjazną i miłą osobą, ale takie puste lale jak ta, po prostu doprowadzały ją do szału. Nie lubiła ich, a kiedy jedna taka postanowiła ją sobie ustawiać, jak ta nowa dziewczyna, z którą dzieliła pokój, traciła wszystkie swoje nerwy.

Nagle poczuła, jak ktoś delikatnie chwyta ją za ramię. Nie obejrzała się, ani nie zatrzymała, tylko zwolniła trochę kroku.

– Posłuchaj – zaczęła nieśmiało Danielle – Olive nie zawsze taka jest. To znaczy może myśli trochę mniej... no i wydaje jej się, że jest pępkiem, ale daj jej trochę czasu, dobrze? Ona jest jedynaczką i ma bardzo bogatych rodziców...

– Rozumiem - powiedziała spokojnie. – Wiem skąd się biorą takie jak ona i powiem ci szczerze, że bardziej jej współczuję, niż czuję do niej złość – szczególnie tego, że nie widzi tylu rzeczy, przez swoją ślepotę. – Ale to nie oznacza, że będę dla niej tańczyć, jak mi zagra. Raz na jakiś czas, lekki wstrząs dobrze jej zrobi.

– Dziękuję – powiedziała zatrzymując się. Agnes teraz się odwróciła i spojrzała na Danielle. Była bardzo przejęta.

– Nie ma sprawy – uśmiechnęła się. Chciała zapytać, czy się znają, ale zrezygnowała. Nie chciała o niej rozmawiać, szczególnie, że teraz powoli zaczynał jej wracać humor.



Bardzo podobało jej się to, że korytarze, które łączyły pokoje, nie były duże. Były bardzo krótkie. Same pokoje były porozstawiane w różnych miejscach na zamku. Ale z tego co wiedziała, zawsze w jednym miejscu jakieś pięć pokoi było obok siebie. Po wyjściu z ciasnego korytarza wchodziło się do salonu, który w sunie zawsze był oblegany. Było to miejsce, gdzie ludzie z pokoi spotykali się i spędzali razem czas. Można było go jakoś ominąć, ale Agnes jeszcze do tego nie doszła jak, bo nie czuła takiej potrzeby. Tym bardziej, że lubiła to miejsce, choć znalazła się w nim dopiero drugi raz.

– I jak wrażenia? – usłyszała za sobą znajomy głos.

Odwróciła się i zadarła wysoko głowę, żeby spojrzeć Davidowi w oczy. Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, dorzucił szybko:

– To jest Shawn Reed, starszy brat Dale'a i Lei, chodzimy razem do klasy. – Podali sobie z Agnes ręce. Ten człowiek wydawał się Agnes bardzo taktowny i opanowany.

– Całkiem znośnie – burknęła.

– Odnoszę inne wrażenie. Czy ty masz mokre włosy? – Przyjrzał się jej uważnie, bo rzeczywiście dalej prezent Olive utrzymywał się na jej twarzy, choć teraz była bardziej sucha niż mokra.

Agnes wypuściła powietrze.

– Mieszka z nami jakaś blond-zdzira, która próbowała mi grozić, bo zajęłam jej łóżko. Koniec końców – wylądowała na ścianie.

– Uuu – mruknął współczująco, krzywiąc się. – Nieźle zaczynasz jak na pierwszy dzień.

– Wylała na mnie wodę – oburzyła się.

– I dlatego posłałaś ją na ścianę?

– Och! – sfrustrowała się. – Gdybyś ją widział, zrobiłbyś to samo, za sam wygląd. Typowa laleczka, krótka bluzeczka, jeszcze krótsza spódniczka... – wyolbrzymiła.

– Oj, no nie byłbym tego taki pewien – poruszył sugestywnie brwiami. 

Kiedy Agnes zrozumiała o co mu chodzi, otworzyła szeroko oczy.

– Ale z ciebie dzieciak – Zaśmiał się David.

– No bez przesady. To że nie mam zamiaru wdawać się... eee... z tobą... w tematy... eee...

– Pogrążasz się.

– A ty masz z tego całkiem niezłą pociechę. – Zmrużyła gniewnie oczy.

– Najlepszą. 

– Skopię ci ten twój leniwy tyłek.

– Hej, nie chcesz za szybko trafić do dyrektora? Bójki w szkole są zakazane – usłyszała za sobą głos (Dale? dalej ich nie odróżnia). Za nim w pośpiechu kroczył drugi chłopak. Wydawał się być lekko zirytowany. – Nie uprzedzisz mnie maleńka, nie w tej dziedzinie.

Agnes lekko się zdenerwowała i obdarowała chłopaka chłodnym spojrzeniem.

– Zdziwiłbyś się – mruknął ponuro David.

Pozostała część dnia sprawiła, że kładła się spać, myśląc o świecie bardziej pozytywnie niż kiedykolwiek wcześniej.

Kiedy, po ich krótkiej rozmowie w salonie, dołączyła do nich Vivanne, Martin zaproponował, że mogą się przejść po terenie szkoły. Agnes zapoznała się trochę z wnętrzem zamku. Wiedziała już jak trafić do łazienki, co uznała za połowę sukcesu. Spostrzegła też, że wszyscy mieszkają bardzo blisko siebie, co oznaczało, że będą widywać się codziennie nie tylko przy posiłkach, ale też w pokoju wspólnym. Chłopacy pokazali dziewczynom, jak najszybciej trafić na stołówkę. Była to ogromna sala, w której nie było nic, prócz kilku dużych stołów. Agnes podejrzewała, że było ich trochę mniej niż klas. Podobno odbywały się na niej w wieczorne czwartki pojedynki.

Odwiedzili też stajnie. Przypomniało jej się wtedy, że tata zaproponował, że kupią konia, którego mogłaby zostawić w szkole i wszystkie zajęcia związane z jeździectwem (w tym treningi polo, nie była w tym taka zła), spędzałaby z nim. Jednak ona odmówiła i powiedziała, że jeśli będzie dobrze sobie radzić, to mogą pomyśleć nad tym, kiedy będzie miała iść do drugiej klasy. W domu jeździła tylko na pegazach. Prawda była taka, że rzadko nie dosiadła grzbietu zwykłego konia.

Później przeszli się do szklarni, ale długo tam nie zostali, bo nikogo, oprócz Vivien nie ciągnęło do kwiatów. Postanowili więc przejść się do lasu, ale tam tez nie mogli długo zostać, bo tego z kolei Vivanne się bała, a Martin postanowił stanąć w jej obronie. Całą gromadą, powoli, z narzekaniem pozwolili się wywlec i ruszyli znowu w stronę zamku. Na samym wejściu natknęli się już na dyrektora (tego gościa który przemawiał kiedy tylko przyszli do szkoły).

– Agnes Morton? – zwrócił się do dziewczyny. Przez chwilę patrzył na nią i na Davida, co ją zirytowało. Szukał w nich podobieństwa.

– Coś się stało? – spytała.

– Owszem. Chciałbym, abyś udała się ze mną do mojego gabinetu – odparł groźnie.

Agnes wiedziała jak ludzie odprowadzają ją ciekawskimi spojrzeniami. Mogła powiedzieć, że niemal czuje jak ktoś wbija swój wzrok w jej plecy. W sumie to nie było jeszcze pierwszej lekcji, ba! Kolacji nawet nie zdążyli zjeść, a ona już szła do gabinetu dyrektora. Jak tylko ojciec się o tym dowie, to będzie miała przerąbane na całej linii.

Po drodze zastanawiała się, jaką karę dyrektor dla niej wymyśli. Wiedziała, że w Salvadorze są szlabany i dobrze wiedziała dlaczego. Był to jeden ze sposobów wychowywania ich wszystkich na lepszych ludzi.

Kiedy szli, straciła rachubę ile razy skręcili w lewo, ile w prawo, ile razy wchodzili po schodach, wchodzili w korytarz. Miała dobrą pamięć i zazwyczaj zapamiętywała drogę, ale tym razem zaczęło jej się kręcić w głowie od nadmiaru informacji, chociaż w rzeczywistości szli najwyżej jakieś pięć minut. Wtedy dyrektor otworzył przed nią drzwi i zaprosił do dużego gabinetu.

Choć w środku nie było żadnego (prócz nich) człowieka, wszystko dookoła żyło. To jakieś pióra coś pisały na kartach, których było tu pełno, to jakieś gołębie przylatywały i odlatywały. Zobaczyła nawet jednego kruka. Jej tata ma podobnego. Spojrzała na ptaka podejrzliwie. Porcelanowy czajniczek właśnie wprawionym gestem nalewał gorącej kawy do filiżanki, która zaraz trafiła w ręce dyrektora. Gdzieś coś pisnęło, gdzieś kliknęło, w innym miejscu usłyszała trzask.

– Proszę usiądź. – Machnął ręką, a krzesło odsunęło się od przeciwnej strony jego biurka. Posłusznie zrobiła co jej proponowano. – Co ja mam z tobą zrobić?

Agnes przegryzła wargę. Kiedy teraz pomyślała o tej blondynce i swoim wybuchu, zrobiło jej się strasznie głupio.

– Jest pierwszy dzień szkoły, a ja już muszę dawać szlabany, bo dochodzą mnie słuchy, że znęcasz się nad współlokatorką. To, że ktoś się boi robaków, wcale nie oznacza, że możesz nim rzucać o ścianę, czy wycierać podłogę! – powiedział z naganą i pretensją w głosie.

Oczywiście! Ta zdzira musiała podać podkolorowaną wersję tego, co naprawdę się zdarzyło! Ale w końcu dyrektor się nie mylił.

– Przepraszam bardzo, nie powinnam, ma pan rację – powiedziała dzielnie. – Postaram się, aby więcej to nie miało już miejsca. Jaka będzie moja kara?

Dyrektor lekko odchylił się na krześle zdziwiony. Spodziewał się płaczu, łzawych przeprosin, wytłumaczeń, albo wybuchu, że sobie tamta sobie zasłużyła, czy nawet wyparcia się wszystkiego. Ale ta postawa kompletnie go zaskoczyła. Przyznała się do winy i bez ogródek, tak po prostu spytała jaką dostanie karę.

– Jeszcze coś wymyślę. Będę musiał poczekać aż ktoś jeszcze coś zbroi, bo jak się domyślasz, jesteś pierwszą osobą, którą widzę tu w tym roku. Możesz już iść.

Agnes podniosła się z krzesła i rzucając krótkie ,,Do wiedzenia" wyszła poza gabinet. Zbiegła ze schodów i weszła w niski korytarz. Nagle ktoś ją staranował tak, że upadła na tyłek.

– Może jakieś przepraszam? – krzyknęła za zbiegiem.

Wtedy zorientowała się, że nie ma różdżki, którą już wyjmowała zza paska od spodni. Spojrzała na prawo. Otworzyła szeroko usta i zamarła.

Jej prawy bark do połowy zatopiony był... w ścianie. Szybko wstała i cofnęła się, aż poczuła zimny mur drugiej ściany na plecach. Nadal miała szeroko otworzone oczy i oddychała nieco szybciej niż zazwyczaj. Poczuła przyjemny dreszczyk emocji. Rozejrzała się i poczekała, aż para dwóch dziewczyn zniknie za rogiem korytarza. Zrobiła parę kroków w przód i wysunęła rękę. Nie zatrzymała się na ścianie, tylko zwyczajnie przez nią przeniknęła (o ile to było zwyczajne). Szybko, zanim ktokolwiek się pojawił, przeszła przez ścianę.

W środku było ciemno jak w grobie. Wyszukała na ziemi różdżkę i zamieniła ją w palącą się pochodnię. Niby banalne zaklęcie, a jakie praktyczne. Kiedy obejrzała się za siebie, spostrzegła, że nie może stąd wyjść. Za nią stał zimny mur, przez który nic nie mogło przeniknąć. Musiała iść naprzód. Było tu bardzo ciasno. Na początku, szła bardzo ostrożnie i nieśmiało, ale kiedy wyobraziła sobie, jak musi teraz wyglądać, wyluzowała się trochę i przyspieszyła kroku. Po trzech minutach natknęła się na drzwi. Nacisnęła na klamkę.

Nie wiedziała, czy ta sala jest widoczna z zewnątrz (w takim zamku wszystko możliwe), ale miała tu okno, z bardzo ładnym widokiem na małą część pastwiska i padoki, na których uczniowie trenowali jeździectwo. Pomieszczenie wyglądało na bardzo stare zaplecze, o którym każdy zdążył już dawno zapomnieć. Na meblach osadzał się kurz, podłogi wyglądały, jakby dawno nie widziały mopa. Jednak wszystko razem miało swój urok. Wtedy zobaczyła mały, salonowy fortepian. Prawdę mówiąc, tylko znawca, który widział fortepiany koncertowe, mógłby powiedzieć, że jest mały. Już nie pamiętała, kiedy ostatni raz grała...

Naprawdę chciała teraz usiąść i sobie pograć, ale wiedziała, że pomiędzy nią, a instrumentem istnieje jakaś niewidzialna, emocjonalna granica. Jeszcze nie teraz.

Po prawej stronie znalazła drzwi. Odetchnęła z ulgą, kiedy ustąpiły.

Weszła do nowej sali. Na szczęście nikogo tu teraz nie było. Musiała być to klasa od geografii. Wszędzie wisiały jakieś mapy. Jedna zainteresowała bardziej niż pozostałe. W różnych miejscach pozaznaczane były czerwone krzyżyki.

Usłyszała na korytarzu kroki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz