wtorek, 11 listopada 2014

Możemy spać spokojnie

Dream with the feathers of angels stuffed beneath your head.
[Cluth]

Martin dał znak Dale'owi – droga wolna. Chłopak chwycił torbę mocniej, na wypadek, gdyby miała mu się ześlizgnąć z ramienia. Szybko przebiegł przez dziedziniec. O tej godzinie nikogo tu nie było. I lepiej. Prawdę mówiąc, nawet nie robili niczego nielegalnego. Wręcz przeciwnie. Nauczyciele sami im to zaproponowali, mówiąc, że po tym uczniowie poczują się lepiej. Dobrze wiedzieli, że mają stały dostęp do takich rzeczy i nieograniczony zasób pomysłów.

A żeby niespodzianka miała jakikolwiek sens, nikt z uczniów nie mógł nic o tym wiedzieć. Wiedzieli tylko oni, Peter i David. Shawnowi nikt nic nie mówił. I tak nie lubił się w to bawić. David załatwił im wszystko co potrzebne, a Peter zadeklarował się do odpalenia wszystkiego. Ich dwójka, miała wszystko zanieść na miejsce i przygotować dla Petera, tak by nikt nic nie widział.

Dale opróżnił swoją torbę i całą jej zawartość przykrył gruzem. Wszystko robił bardzo szybko, ponieważ był na otwartej przestrzeni i w każdej chwili ktoś mógłby go zobaczyć. Usłyszał kroki i głos Martina. Rozmawiał z jakąś dziewczyną. Taki właśnie był plan. Gdyby ktoś się zbliżał w tę stronę, Martin musiał czymś tą osobę zająć i dlatego czekał na przyjaciela w pewnym oddaleniu. I właśnie taka potrzeba nastała, kiedy zbliżyła się Danielle.

Kiedy Peter wyszedł zza budynku, udał zaskoczonego. W końcu był na spacerze i zobaczył Martina przez zupełny przypadek. Przywitali się. Danielle, która z nim stała, uśmiechnęła się prezentując przy tym swoje idealne zęby i cudownie pełne usta. Miała bardzo oryginalne rysy twarzy, więc nietrudno było ją rozpoznać. Przeważnie chodziła w rozpuszczonych włosach, ale dziś swoje złote loki upięła w starannego kitka.

– Też niespodzianka – zauważyła. – Widzę, że nie tylko ja omijam lekcje.

– A kto ci powiedział, że my omijamy lekcje? – rzucił nonszalancko Peter. – Mamy wolne. W czwartki poranne lekcje kończymy godzinę przed obiadem. Ciekaw jestem, czemu ty się nie uczysz.

Danielle spojrzała na niego spod rzęs, ciągle przyjacielsko się uśmiechając.

– Musiałam trochę odreagować. Ciągle brakuje mi Angie, znałyśmy się z poprzedniej szkoły. Poza tym, nie nauczyłam się na dzisiejszy sprawdzian z eliksirów.

– Tatuś nie będzie zadowolony, co? – spytał Martin.

– Tatuś o niczym się nie dowie, ponieważ pielęgniarka usprawiedliwiła moją nieobecność – odgryzła się. –Lubi mnie. Powinnam teraz leżeć na łóżku w jednym z jej pokoi, ale powiedziałam, że potrzebuję świeżego powietrza.

– Czyli, pewnie nie wracasz z nami do środka?

– Nie. – Wygięła wargi w delikatnym uśmiechu. Nawet nie zdawała sobie sprawy, jakie to było pociągające. – Muszę trochę rozprostować nogi i pobyć sama.
   


Dwie godziny później siedzieli już przy stole w czasie obiadu. David emocjonował się jutrzejszym naborem do swojej drużyny. Agnes obiecała mu, że przyjdzie, ale nie dała się namówić, by brać w tym udział. Tym samym chłopacy przypomnieli jej, że dziś ma się stawić w sali pojedynków. Nigdy wcześniej jej nie było, bo albo szkoła była w żałobie, albo zapomniała, albo musiała się uczyć. Dowiedziała się też, że dyrektor ustalił już dla niej szlaban. Będzie musiała sprzątać przez następny weekend stajnię, wraz z trzema innymi chłopakami. Była połowa października. Dopiero teraz odrobi zaległą karę, sprzed ponad miesiąca.

Tego dnia Agnes jednak humor jeszcze zdążył się poprawić. Na zajęciach z samoobrony ćwiczyli pierwsze rzuty nożami. Cieszyła się, że jako dziecko nie miała normalnych zainteresowań, bo dzięki temu teraz mogła się popisywać. Od lat rzucanie do celu było jej ulubionym zajęciem. Dlatego tego dnia pokazała profesorowi Ranulfowi jak bardzo wystaje ponad poziom.

Blaze czy chciał, czy nie i tak musiał przyznać, że dziewczyna jest zdolna. Dobrze wiedział, że gdyby nie samobójcza interwencja dzieciaków, nie dałby rady dotrzeć do miasta. Z początku wcale nie miał takiego planu. Wiedział tylko, że jeśli wszystkie potwory ruszą na uczniów, ich liczebność zostanie zdziesiątkowana. Dlatego chciał, żeby choć część ruszyła na niego, chciał tylko ocalenia szkoły.

Skrycie bardzo podziwiał tą czwórkę. Może nawet ich polubił. Ale nie dał tego po sobie poznać. Dobrze wiedział, za jakiego go mają ludzie. Lubił budzić w innych respekt, chciał aby się go bali. Dlatego dla wszystkich zawsze był oschły i niewrażliwy.

Widział, że jego grupa jest całkiem wyszkolona, ale jedna uczennica wystawała wysoko ponad poziom. Szybko więc przerzucił bardziej umiejętnych na manekiny i kazał im trafiać w miejsce gdzie znajdowało się serce, by sprawdzić ich celność. Później, kiedy zaczynało im się to udawać, kazał im się oddalać o kilka metrów od celu.

Co zdolniejszym uczniom zaczarował manekiny tak, by zaczęły się ruszać. Tu poradziła sobie równie bezbłędnie, jak na samym początku lekcji. Tego właśnie się spodziewał. Miała to we krwi, robiła to zupełnie odruchowo. Dobrze wiedział, że można by wprowadzić ją w każdy stan emocjonalny, a ona i tak zawsze trafiłaby w cel. Teraz już wiedział, czemu nie boi się ryzykować. Była odważna, ale świadoma swoich umiejętności i bardzo im ufała. Zbytnia brawura często stawiała stawkę na wysokości życia. Dziewczyna z pewnością długo nie pożyje jeśli będzie tak polegać na swoim talencie.

Tak więc z lekcji wyszła zadowolona, ponieważ znalazła się w swoim żywiole. Dowiedziała się też, że to ich ostatnia lekcja samoobrony na zewnątrz w tym roku. Będą wychodzić tylko po to, by zdawać testy sprawnościowe w środku zimy. Trzeba w końcu umieć biegać w śniegu po kolana. Wrogowi to może nie robić żadnej różnicy.

Na wielkim placu do jazdy konnej profesorowie wyczarowali wysoką halę. Wszystkie jazdy i treningi będą odbywały się pod dachem. W środku znalazły się też trybuny, by można oglądać mecze polo.

Agnes nic nie było w stanie zepsuć dobrego humoru. Również i to, jak Danielle spadła z konia po lekcji jeździectwa. Przez chwilę zastanawiała się, co jest z nią nie tak. Przecież to nie tak powinno działać, powinna się martwić, ale żadnego zmartwienia nie odczuwała. Dodatkowo żyła tym, że dziś wieczorem będzie się pojedynkować. Miała szczerą ochotę skopać parę tyłków, tego nigdy nie będzie jej dość.

Do tego za dwa dni będą obchodzić pierwsze święto w szkole – Halloween. Przeważnie w ten dzień przystrajała świątecznie dom i piekła z ojcem ciasta. Później zapraszali do siebie Luke'a i Davida. Albo spotykali się u nich. Agnes i David często znajdowali rozrywkę w wychodzeniu na zewnątrz i rzucaniu jajkami w dzieci, które (przebrane) zbierały słodycze. Przeważnie robili zawody, kto więcej trafi. Mimo, że David przeważnie był we wszystkim lepszy od Agnes, w jakimkolwiek rzucaniu do celu zwyczajnie nie miał z nią szans. Co innego, kiedy przyłapała ich na tym jedna z tych mniej rozrywkowych staruszek. Wtedy musieli uciekać, a Agnes zostawała w tyle.

Tak więc kwestię swojej radości uznała za zamkniętą. Podobał jej się ten dzień i było to całkowicie uzasadnione, a wieczorne walki miały być wisienką na czubku wypiętrzonego ciasta.

I rzeczywiście tak właśnie było.

Wchodząc do sali, nie widziała, by działo się coś specjalnego. W środku był spory podest, mógł mieć około pięć na siedem powierzchni i półtora metra wysokości. Nigdzie nie było żadnych krzeseł, tylko miejsca odgrodzone barierkami dla uczestników. Zdziwiła się, gdy zobaczyła napis "Pogromcy Gnomów" , ale Martin szybko jej wytłumaczył, że brane są nazwy od zespołów polo. W ten sposób łatwiej było zidentyfikować grupy klasowe "A", "B", "C", "D".

Jeszcze nikt z nikim nie rywalizował, a widziała już ponad dwadzieścia osób, zajmujących najlepsze miejsca. Przeszło jej przez głowę, że miejsca przy samym podeście wcale nie są takie dobre. Zawsze było ryzyko oberwania źle rzuconym, lub odbitym zaklęciem. Chyba że podest otaczała niewidoczna bariera, która wsysała zaklęcia, nie pozwalając im się wydostać. Miała w pamięci, że gdy ostatnio pojedynkowała się z Shawnem, nic takiego nie zauważyła. Ale taką barierę bardzo prosto wyczarować i zburzyć, nietrudnym przeciwzaklęciem.

Wchodząc po niewysokich czterech stopniach, dostała się do pokoju grupy. Sporo osób siedziało już w środku. Peter wyraźnie się jej przyjrzał, jakby nie był pewien czy to ona. Później zdecydował się uśmiechnąć i zaprosić przyjacielskim gestem ich wszystkich do środka.

Kiedy zajęła sobie stojące miejsce, sięgnęła ręką po włosy, by związać je w wysoką kitkę, tak jak uwielbiała najbardziej. Niemal zawsze miała upięte włosy. Jednak tym razem tego nie zrobiła. Jeszcze przed wyjściem z pokoju Vivien stwierdziła, że zrobi jej dobieranego warkocza. Nieco poniżej połowy pleców, włosy były związane i pozostał tam około siedmiocentymetrowy kitek, niesplątanych włosów. Agnes nigdy nie troszczyła się specjalnie o włosy. Raz na kilka miesięcy sama obcinała sobie kilka centymetrów, więc rosły równo. Może z początku nie wychodziło jej to dobrze, ale teraz potrafiła obciąć końcówki, nie robiąc przy tym sobie wstydu. Mimo to, włosy rosły jej grube i długie. Dopiero dziś, kiedy pochwaliła je Vivien zwróciła na to uwagę.

– Tak więc bardzo dobrze jest cię w końcu widzieć – przywitał się Peter. Posłał jej szeroki uśmiech i wziął się za objaśnianie regulaminu. – Jesteś jedyną osobą, która nie zna podstawowych zasad, więc musisz wiedzieć, że wszystkie twoje pojedynki trwają po pięć równych minut. Niedozwolone są zaklęcia długotrwałe, nieodwracalne, szczególnie okrutne, bolesne, zagrażające życiu... pełna ich lista zamieszczona jest przed wejściem do klasy, możesz się z nią zapoznać. W sumie jest to nawet wskazane. Jednego wieczoru, w każdy czwartek walczysz po trzy razy. Mamy dwóch sędziów, plus jednego na podeście. Wygrywa ten, kto zdobędzie więcej punktów, albo ten kto dotrwa do końca. Zdarzają się rezygnacje. Skala punktów wynosi od jeden do dziesięciu, w stopniu trudności używanych zaklęć, myśleniu podczas pojedynku, szybkości i sprawności. Tak więc możesz zdobyć maksymalnie czterdzieści punktów.

– Kto sędziuje? – spytała.

Wargi Petera wykrzywiły się w uśmiechu. Uczniowie zawsze chcieli wiedzieć, kto jest sędzią. Musieli wiedzieć, czy będą mogli narzekać, że przegrali, bo ten nauczyciel się na nich uwziął, a ich przeciwnika wywyższał.

– W tym roku głównymi sędziami zostają profesor alchemii Robert Gilbert, profesor teorii czarnej magii Ronald Fortus oraz profesor magii praktycznej Esper Stevenson.

– Są remisy?

– Są. W tym wypadku, walka trwa dziesięć minut. Ewentualnie piętnaście, kiedy sędziowie mają większy problem. Jednak nie przypominam sobie, by kiedykolwiek trwała ponad dwadzieścia minut.

Uczniowie rozeszli się. Teraz Agnes doceniła, że uczestnicy mają własne miejscówki. Przy podeście był ogromny tłum. Nawet nie wiedziała, że ta sala (mimo, że jest sporo większa niż reszta) może pomieścić trzystu uczniów. Pierwszą walkę miała jako trzecia, z niejakim Russem Dyallem. Zupełnie nie kojarzyła gościa. Następnie walczyła jako piętnasta z Valentine Greene. Była to dziewczyna rok starsza od Davida i Shawna. I ostatni pojedynek miała stoczyć z Ivore'ym Prattem. Jego też nie znała.

Pierwsze walki się zaczęły.

Dwóch jasnowłosych chłopaków stanęło naprzeciwko siebie. Rozległ się gwizdek, oznaczający początek walki. Równocześnie zderzyły się ze sobą dwa jasne promienie. Jednak wyższy chłopak był szybszy, odskoczył na prawo i wycelował w brzuch przeciwnika. Nieprzygotowany na to, zgiął się wpół. Agnes już widziała, że chłopacy siebie wyczuli. Byli na podobnym poziomie, ale jeden z nich szybciej myślał i rzucał zaklęcia. Jednak, przy przeciętnej wymianie zaklęć (atak, obrona, atak, obrona) byli sobie równi. Kiedy tylko pojawiła się okazja, niższy rzucił zaklęcie, które sprawiało, że jego przeciwnik zawisł półtora metra nad ziemią do góry nogami. Jednak chłopak nie dał się zaskoczyć. Mimo niekomfortowej pozycji ciskał zaklęciami w postać  przed sobą, aż upadła na ziemię. W tym samym momencie zaklęcie spuściło jego na ziemię, ale zdążył asekurować głowę. Wszyscy widzieli, że źle spadł i stłukł sobie lewą rękę. Jednak to również mu nie przeszkadzało. Dzielnie dźwignął się na nogi i wylewitował przeciwnika w powietrze na sporą wysokość, by na końcu gwałtownie rzucić nim o ziemię. Na skroploną potem twarz zaczęły wpadać i przylepiać się długie włosy. Przeczesał je ręką, odsłaniając czoło i ułatwiając sobie widoczność. Chociaż raczej mu to nie przeszkadzało. Agnes miała nawet wrażenie, że chłopak do tego przywykł.

Stoczyli krótką wymianę zaklęć i rozległ się gwizdek, oznaczający koniec pojedynku.

Profesor Gilbert spojrzał na swoją kartkę, na której pojawił się wynik.

– Wygrywa Tommy Robbins! Wynik 30:27, dziękujemy za tę emocjonują walkę. Następna para to Sara Seyfriend wraz z George'em Dallasem.

– Idź już do wejścia – usłyszała jak Peter szepcze jej na ucho. – Twój przeciwnik już tam czeka.

Zdziwił ją ten gest. Nie lubiła, kiedy ktoś do niej się zbliżał i do tego szeptał. Uniosła wysoko głowę i zeszła na boczną ścieżkę, odgrodzoną by uczestnicy nie musieli niepotrzebnie przeciskać się przez tłumy.

Po trzech minutach Sara zrezygnowała, więc czekanie Agnes zostało ukrócone.

Weszła pewnie na matę. Spojrzała chłopakowi w oczy. Nie uciekł spojrzeniem. No przecież prychnęła w myślach. Kto by się bał pierwszoklasistki? Jeszcze nie pokazała im co potrafi, więc nie traciła pewności siebie.

– Rezygnacja zawodniczki oznacza zwycięstwo Georga Dallasa. Następna para to Russ Dyall i Agnes Morton.

Dopiero teraz Agnes zobaczyła, że nad nimi są dwie tablice. Jedna z nich pokazywała aktualnie walczącą parę i ich dane. Druga wskazywała kolejno następne pary.

– Gotowi? – usłyszała. Wystawiła przed siebie różdżkę, dając znak, że można zaczynać.

Rozległ się gwizdek.

W ostatnim momencie odskoczyła na bok, unikając oberwania. Szybko posłała dwa zaklęcia, działające jak mocny sierpowy. Jedno zostało odbite, a drugie trafiło chłopaka prosto w pierś. Wtedy została zasypana przeróżnymi zaklęciami. Poczuła mocne swędzenie w okolicach prawego obojczyka. Agnes cieszyła się, że znała już tą sztuczkę, bo w przeciwnym razie podrapałaby się, wypuszczając różdżkę z ręki, co oznaczałoby jej koniec. Postanowiła dać chłopakowi się wyżyć. Ograniczyła się do obrony. Bardzo się przeliczyła, jeśli myślała o łatwej wygranej. Nie było jej tak łatwo się bronić, a przecież będzie musiała przejść do ataku, jeśli ma zamiar wygrać.

W krótkiej chwili celowo padła na ziemię i rzuciła trzy przypadkowe zaklęcia, jedno za drugim, celując w brzuch. Znów jedno zostało odbite, ale dwa trafiły do celu. Dźwignęła się na nogi i wylewitowała chłopaka wysoko w powietrze. On jednak całkiem dobrze radził sobie z rzucaniem zaklęć, nawet jeśli był w powietrzu. Orientując się, że zaczyna spadać zabrał się do rzucenia zaklęcia, które odbiłoby go od ziemi, ale szybko został zamrożony przez Agnes. Zgodnie z regulaminem cofnęła zaklęcie nim minęły trzy sekundy. Odbiła go od ziemi tak, że bezpiecznie wylądował, po czym podpaliła rękaw jego szaty. Zajęty gaszeniem go, został obsypany zaklęciami. Agnes szybko się do niego zbliżała. Stali od siebie na odległość niecałych dwóch metrów i prowadzili równą walkę.

Właśnie wtedy rozległ się gwizdek, który zakończył pojedynek.

Profesor Gilbert wydawał się być zaskoczony tym, co zobaczył na swojej kartce.

– Wygrywa panna Morton! Przewaga dziewięciu punktów, wynik 34:25.

Nim zeszła z podestu spytała chłopaka o rękę, którą podpaliła i grzecznie go przeprosiła, ponieważ nie była w tak dobrym stanie, jak miała nadzieję.

Zadowolona poszła w stronę znajomych.

– Nie tak źle, jak na pierwszy raz – przyznał Dale.

– Zazdrościsz? – spytała, posyłając mu uśmiech.

– Zdobyłabyś więcej punktów przewagi, gdybyś nie dała się tak zmiażdżyć na samym początku – dodał z powagą w głosie. – Za późno przeszłaś do ataku. Byłaś zbyt pewna siebie kiedy tam wyszłaś. Mogłaś go od razu wylewitować i przez całe pięć minut byłby twój. Niepotrzebnie się z nim bawiłaś.

– Wygrałam – jęknęła, jakby to było najważniejsze.

– Ale mogło pójść ci lepiej.

– Chcesz się zmierzyć? – zaryzykowała. – Pewnie ty lepiej prowadzisz pojedynki, skoro mnie pouczasz.

Dale'owi przyszedł genialny pomysł do głowy.

– Pewnie – odpowiedział. – Czekaj na mnie na dziedzińcu o dziewiątej. Będzie tam wtedy pełno ludzi, ale znam jedno miejsce, gdzie zawsze umawialiśmy się na pojedynki w zeszłym roku.



Kiedy tylko wyszła z sali pojedynków, przyleciała do niej skrzynka. Przez pierwsze dni, nie traktowała poważnie tego, że potrafi sama dostarczać listy, ale teraz właśnie się o tym przekonała. Skrzynka unosiła się przed nią w powietrzu, z wpół wyciągniętą kopertą, której nadawcą był jej ojciec. Nie miała pojęcia, co mógł do niej napisać, więc czym prędzej wyciągnęła kopertę, a skrzynka niewiarygodnie szybko odleciała. Chwilę patrzyła w ślad za nią, ale kiedy zniknęła za rogiem, szybko rozdarła kopertę i zaczęła czytać.

Droga Agnes,
Dostałem nowe wiadomości z Ministerstwa. Dopiero za miesiąc o tym powiedzą, bo muszą być wszystkiego pewni, a nie chcą się poniżyć przed społeczeństwem, gdyby coś poszło nie tak. Rzecz w tym, że wiem o tym od zaufanych ludzi, a oni się nie mylą.
Oliver dziś mi powiedział, że wyruszył ze swoją grupą na ostatnią misję, dotyczącą tych stworów. Zniszczyli ich gniazdo. Mogę ci powiedzieć, że nie ma ich już nigdzie na świecie. Szczegóły podam ci, jak będziesz już w domu,na święta.
Teraz możesz czuć się bezpieczna.
Trzymaj się, kochający
Tata.

Zaskoczona złożyła list i włożyła do tylnej kieszeni. Czy to nie była przypadkiem taty sprawa? Czy to nie dlatego wrócił do czynnej służby? Nie ważne. Takiego obrotu spraw spodziewała się najmniej. To miało oznaczać, że będą już bezpieczni? Mogą spać spokojnie, bez uczucia, że potwory wejdą do szkoły i znów poniosą straty? Czuła, że powinna o tym powiedzieć przyjaciołom.

Zrobiło jej się ciepło. To było najlepsze zakończenie dnia, jakie mogła tylko sobie wymarzyć. Zupełnie tak, jakby ktoś zabrał ogromny ciężar z jej pleców i obrócił w proch. Dale może zapomnieć, że wygra z nią ten pojedynek. W bardziej doskonałym nastroju już dawno nie była.

Z uśmiechem na ustach i głową do góry poszła zadowolona do pokoju. Miała jeszcze pół godziny.



Peterowi bardzo podobał się ten pomysł. Jednak stwierdził, że to może być za mało, dlatego poprosił Davida o jeszcze jedną małą przysługę. On sam czekał za szkołą, tam gdzie Dale i Martin zostawili wszystko przygotowane na jego przyjście. Ludzie na dziedzińcu zaczęli się schodzić. Prawie wszyscy uczniowie wychodzili o dziewiątej wieczorem na zewnątrz, na krótki spacer przed snem. Siedzieli tu chwilę, a półgodziny później już nikogo nie było. On miał czekać do piętnaście po. Wtedy David miał dać znać swoim na żaglówkach. W tej chwili powinien być już przy jeziorze.

Uwielbiał tą szkołę właśnie za to, że miała w sobie wszystko, a do tego była taka ogromna, by pomieścić swój budynek, stajnię, halę, ogrody, jezioro, a nawet kawałek lasu wchodził na jej teren.

Dziesięć minut. Nikt go nie widział. Celowo ubrał się w czarne ubrania, by jak najbardziej zlewać się z tłem. Nie mógł się ruszać, bo nawet najmniejszy ruch mógłby go zdradzić. A nie chciał nikomu psuć niespodzianki. Na tym to poległo. Nikt nic nie wiedział i wszystko było zaskoczeniem. Do tego bardzo miłym zaskoczeniem. Jednak nie żałował, że ktoś inny na to nie wpadł. Mimo wszystko, dobrze było być częścią planu, który pomaga podnieść się innym na duchu.

Pięć minut. Lepiej niech tamci się przygotują, zaraz...

Zaklęcie błysnęło. Czy to był wypadek? Nie, raczej Peter stracił cierpliwość. No cóż, pięć minut nikogo nie zbawi.



Agnes była punktualnie. Dale przyszedł w tym samym momencie.

– To gdzie jest to twoje miejsce? – spytała zadowolona. Nie będzie miał z nią szans. Zmiażdży go.

– Chodź – uśmiechnął się łobuzersko i ruszył w stronę jeziora, i lasu.

Szczerze nie wiedziała czemu, ale bardzo polubiła jego styl bycia. Z reguły nie przepadała za chłopakami, którzy są zbyt pewni siebie i flirtują ze wszystkimi dziewczynami, a wiedziała, że z Dale'em dokładnie tak jest. Jednak jego styl bycia bardzo jej odpowiadał. Mimo wszystko zdawał się być szczerzy i czuł się dobrze będąc sobą. Nikogo nie udawał, taki po prostu miał charakter.

– Nie nudziliście się w pierwszej klasie, co? – spytała. – Skoro macie nawet własne miejsce gdzie się pojedynkujecie, to na pewno nie zmarnowaliście zeszłego roku.

Dale'owi przypomniała się wyprawa do miasteczka. Kiedy szli i przez całą drogę groziła mu, że pozbawi go kończyn. Pamiętał jak bardzo nie chciała wtedy z nim rozmawiać.

– Nie było tak dobrze jak ci się zdaje – odpowiedział. – Od pierwszych dni mieliśmy razem z Martinem na pieńku z Peterem – zaśmiał się.

– Tym Peterem? Od pojedynków? – Agnes miała wrażenie, że się lubią.

– Ciekawe, co? Nawet nie wiem o co poszło, w każdym razie, na pewno nie było to nic wartego sporów. Prawie przy każdym spotkaniu skakaliśmy sobie do gardeł. Zawsze znalazł się jakiś powód. Ale później okazało się, że mamy wspólnego wroga. Uwierz mi, Morgan Rolston to prawdziwy idiota – powiedział z zawiścią. – No i załatwiliśmy jego i tego drugiego, co za nim chodzi... Robbina Harrisa. Wiele razy koleś dostawał ode mnie, od Petera, czy od Martina. Ale nigdy nie mógł przestać, zawsze się czegoś uczepiał. Od tamtego czasu mamy z nim spokój.

– Wiesz co?

– Hmm? – mruknął pytająco w odpowiedzi.

– Zastanawia mnie jedno... Idziemy się pojedynkować, tak? – upewniła się. W odpowiedzi tylko krótko skinął głową. – Możesz mi wytłumaczyć dlaczego w takim razie nie masz różdżki?

Dale wiedział, że to zauważy. Zawsze nosił ją wetkniętą w pasku od spodni, zresztą tak jak ona. Ale dziś jej nie wziął, bo istotnie, nie chciał się pojedynkować. Miał inne plany, może nawet lepsze, jeśli tylko pójdzie po jego myśli i nikt niczego nie zepsuje.

– Bo nie idziemy się pojedynkować – odpowiedział spokojnie, jakby zupełnie go to obeszło, że właśnie został rozgryziony.

– To już wiem. Powiesz mi po co idziemy? – Zatrzymała się.

Dale odwrócił się i spojrzał na jej upartą postawę. Nie ruszy się, jeśli jej tego nie wytłumaczy.

– Mogę cię o coś raz poprosić? – spytał.

– Okłamałeś mnie.

– Nie zgodziłabyś się.

– W takim razie co tu robię? – Wyraźnie miała zamiar już wracać.

– To nic złego, obiecuję. To nawet nie jest nielegalne.

Agnes uniosła brew.

– Wychodzenie poza dziedziniec o tej godzinie jest nielegalne.

Dale tracił siły i argumenty.

– Proszę – mruknął. – Nie będzie tak źle

Wypuściła ze świstem powietrze i posłusznie poszła za nim.



Tommy czuł nadal swoją rękę po pojedynku. Oczywiście nie poszedł z nią do pielęgniarki. Ostatnio udało mu się zakraść i ,,pożyczyć" parę maści na obicia. Dzięki temu nikt nic po nim nie widział. Ale on czuł. Nadal czuł, jak przy każdym kroku mięśnie w lewej nodze w żałosnych próbach buntu wołają ,,dość'', ale on nie dawał im odpocząć. Z resztą zdążył już bardzo przywyknąć do tego uczucia. Może nawet dziwniej czuł się bez niego. Od kiedy przyszedł do szkoły miał zawsze coś połamanego. Już od pierwszego tygodnia. Nadal czuł w sobie tą wściekłość, że nie może się im postawić. Nie miał szans z Morganem i tym dryblasowatym trzecioklasistą razem. W pojedynkę rozprawiłby się z nimi bez problemu, ale oni nie byli fair.

W tym momencie zauważył, że zaszedł już całkiem daleko. Przeszedł cały dziedziniec i znalazł się na końcu budynku szkoły. Uczniowie byli kilkanaście metrów dalej. Miał stąd całkiem dobry widok na jezioro. Skrzywił się, gdy o tym pomyślał. I w jednym momencie gwałtownie się odwrócił, by uderzyć pięścią o szorstkie ściany. Usłyszał głuchy huk i westchnienie przerażenia. Zanim spojrzał w jasne, błękitne oczy, poczuł jak krew zaczyna spływać mu po dłoniach. Był kompletnie zaskoczony.

– Śledzisz mnie? – spytał. Wydało mu się, że powiedział to groźniej niż zamierzał.

Danielle nadal była w lekkim szoku. Czy musiał uderzyć w ścianę, żeby pokazać jej, jak bardzo nie znosi jej towarzystwa? I czy aż tak go zdenerwowała?

– Tak. – Zebrała całą swoją odwagę by to powiedzieć. – Unikasz mnie.

– Uczę się – skłamał. – Normalni ludzie potrzebują czasu dla siebie – dodał oschle. Miał nadzieję, że zniechęci się i odejdzie.

– Normalni ludzie mają też życie towarzyskie – sprostowała. – Co jest nie tak?

Teraz zrozumiał, że połknął haczyk. Przez Morgana nawet nie chciał z nią rozmawiać. Przecież się go nie bał, a był gotów jej unikać, bo tak mu kazał i groził. Nie mógł sobie pozwolić na taką uległość.

– Nic, przepraszam – odpowiedział. – Miałem ostatnio sporo na głowie – posłał jej delikatny uśmiech. Pomyślał o nodze i był w stanie znów sobie wyobrazić jak została stłuczona potężnym kopniakiem grubasa.

– Możesz mi powiedzieć – uśmiechnęła się nieśmiało. Dzisiaj nie czuła się tak bezpiecznie w jego towarzystwie jak zawsze. – Ja też ci dużo mówiłam jak byliśmy młodsi. Zawsze mnie słuchałeś. Nigdy się za to nie odwdzięczyłam.

– To już minęło - odpowiedział pocieszająco. – Już nieważne, nie ma już tej sprawy.

– Na pewno? – spytała, przyglądając się jego twarzy. Danielle była inteligentna.  Potrafiła poznać, kiedy ktoś kłamie i wiedziała już dobrze, że Tommy nie mówi jej prawdy.

Jednak nie ciągnęła dalej tematu. W jednym momencie usłyszała za sobą strzelanie. Odwróciła się i teraz oboje przyglądali się kolorowym fajerwerkom, na czarnym, nocnym niebie.



– I co, warto było się mnie posłuchać? – spytał Dale, gdy patrzył zafascynowany na zszokowaną minę Agnes. Bawiło go to i był zadowolony, że osiągnął swój cel.

Całe niebo pokryte było różnokolorowymi fajerwerkami, które odpalił Peter. Chwilę po tym, ludzie, którzy przebywali na żaglówkach wypuścili w niebo setki lampionów. Agnes nie było tak łatwo się z tego otrząsnąć. Nigdy by się tego nie spodziewała. To było... piękne.

– Może i takie zakończenie mojego cudownego dnia jest odpowiednie? – spytała samą siebie.

Siedzieli na wzniesieniu przed lasem, patrząc na jezioro.

– Wiesz, że już nic nam nie grozi? – spytała, zadziwiając samą siebie. Nie wiedziała, że jest zdolna do aż takiej otwartości. – Już nie ma żadnych potworów, które mogłyby coś nam odebrać. Pozbyli się ich. Tata dziś do mnie napisał. Jest tego pewien, a ja wiem, że jemu mogę ufać. Powiedział tak, więc jesteśmy bezpieczni. Nie musimy się więcej martwić.

Dale uśmiechnął się do siebie i położył się na wznak na trawie, podziwiając niebo.

6 komentarzy:

  1. Ostatnie zdarzenia są bardzo pasujące i inspirowane jedną piosenką. Niezwykle mi pomogła się wczuć, mam nadzieję, że może wam też będzie dzięki niej łatwiej.
    http://www.youtube.com/watch?v=-2U0Ivkn2Ds

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział jak zwykle genialny. Bardzo polubiłam Agnes. Jest urocza. No i jej imię jest bardzo podobne do mojego. Przepraszam, że tak krótko, ale nauka wzywa. Czekam na następny rozdział :)
    Weny :*
    http://tommorow-is-beautifull-dream.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Baardzo podoba mi się Twój blog. Halloween jeszcze nie zdążyłam przeczytać, ale jak skończę grać, to się od razu za niego zabiorę ;).
    Chciałabym Cię poinformować, że zostałaś nominowana do Liebster Award. Info tutaj: runicalblade-trilogy.blogspot.com
    A wracając do Twojego opowiadanie: bardzo mi się kojarzy z pewną książką, bodajże Polską, głowy nie dam, ale za żadne trupy przypomnieć sobie nie mogę jaką xD. Potrafię opisać tylko okładkę: biała, miękka, na niej narysowanej zielone oko czerwonego smoka. Sama książka kojarzy mi się z Eragonem i World of Warcraft :P.
    Pozdrawiam,
    Death.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojejku, nawet nie wiesz jak się cieszę, że to czytasz :D. No i oczywiście jestem bardzo z siebie dumna, że właśnie tak ci się kojarzy - mniej więcej takie było założenie (chociaż książki nie znam). Z całą pewnością, od drugiego roku, opowiadanie będzie wam się kojarzyło z "Grą o Tron" :D.

      Usuń
    2. Ojej, ja "Grę o Tron" muszę przeczytać, ale nie mam sił do tej książki x(. Za ciężka jest.

      Usuń
    3. Ale za to jaka genialna fabuła ;). Zawsze pozostaje serial, oczywiście jeśli ma się choć trochę odporną psychikę xd.

      Usuń