piątek, 21 marca 2014

Potwory

In the fields the bodies burning
As the war machine keeps turning
Deth and hatred to mankind
Poisoning their brainwashed minds

[Black Sabbath]
 
Robiła to wiele razy i była pewna, że jeszcze więcej będzie ich przed nią. Za każdym razem, miała wrażenie, że ekscytuje ją to jeszcze bardziej.

Posiadłość Mortonów wcale nie była taka mała, a w dodatku miała stajnię, która nie mogła być zapełniona zwykłymi zwierzętami. Pasją Rose były pegazy. Uwielbiała je oswajać i spędzać z nimi czas. Były pięknymi zwierzętami, które mając zaufanie do człowieka, obdarzały go pozytywną energią. Rose, ze swoim wyczuciem i doświadczeniem, pomagała im się przywiązać do człowieka. Dzięki temu ona sama miała niemal zawsze pozytywne nastawienie do życia. Była bardzo szczęśliwą kobietą, która tym szczęściem dzieliła się ze wszystkimi.

Agnes uwielbiała dosiadać pegazów z rodzinnej hodowli. Czuła, że to może ją w jakiś sposób zbliżyć do matki, której tak naprawdę nie znała. Jednak wiedziała, jak dobrym człowiekiem musiała być, żeby dojść do porozumienia z tymi pięknymi istotami.

Pegazy miały zdolność przekazywania ludziom różnych obrazów, a czasem nawet mogły coś "powiedzieć". Nie można tego stwierdzenia odebrać zbyt dosłownie, bo tak naprawdę w głowie nagle pojawiało się jakieś oświecenie, a człowiek wiedział, że pochodzi ono od zwierzęcia. Agnes wiele razy widziała różne obrazy, ale jeszcze nigdy żaden pegaz nic jej nie powiedział. Ale nie dziwiło jej to. Była to trudna sztuka.

Na pastwisku pasło się dużo koni. Oparła się o ogrodzenie i przeczesała teren łobuzerskim spojrzeniem, odgarniając włosy za ucho. Uśmiechnęła się pod nosem, gdy zobaczyła, jak wielkie czarne zwierzę rozgania mniejszych osobników. Uwielbiała mu się przyglądać.

– Maestro – zanuciła, przeciągając głoski.

Olbrzym natychmiast skierował szlachetny łeb w jej stronę. Zaczął się do niej zbliżać, a Agnes serce zabiło mocniej. Jak zawsze. Ostrożnie przeszła przez ogrodzenie i przez chwilę przestała myśleć. Zawsze była zachwycona tym momentem i pięknem zwierzęcia. Powoli kroczyła w jego stronę.

Gdy byli dostatecznie blisko siebie, zwierzę ugięło przednie nogi,a Agnes zdjęła buty. Żwawo wskoczyła na grzbiet pegaza, a ten momentalnie wzbił się w powietrze. Doznała lekkiego zawrotu głowy. Potężne skrzydła machnęły. Poczuła jak wzbija się w górę i wiatr uderza ją w twarz. Włosy przestały jej przeszkadzać, bo wszystkie za sprawą wiatru znalazły się z tyłu. Teraz tworzyli jedność, czarny demon widział każdą jej myśl i wyprzedzał każdy jej ruch. Czuła, że w tej chwili nic nie jest i nie będzie w stanie przerwać jej radości.

Kierowali się w stronę jeziora, które ze wszystkich stron otoczone było lasem. Agnes pamiętała, jak ojciec zabierał ją wcześniej na wycieczki, nad jezioro. W rzeczywistości mieli do niego około pięciu minut luźnym tempem, ale dzieciom w wieku od dwóch do siedmiu lat wszystko wydaje się zbyt długie i dalekie.

Przez chwilę cieszyła się zachodem słońca i najpiękniejszym zapachem, jako można poczuć w letni wieczór nad jeziorem. Powietrze o tej porze dnia i roku było najlepsze, a szczególnie, kiedy leciało się na stu dziewięćdziesięciu centymetrach pegaza. Obniżyli lot. Zaparło jej dech w piersiach. Czuła jak powoli dotyka stopami wody. Mimo iż zwierzę miało zanurzone już całe nogi w jeziorze, nie zwalniało ani trochę. Wydawało się wręcz nawet przyspieszyć.

W jednej chwili, Agnes zwinnie zsunęła się z grzbietu konia i wylądowała w chłodnej wodzie. Postanowiła chwilę popływać, bez żadnego, konkretnego powodu. Była całkiem bliska brzegu, na którym majestatycznie lądowało zwierzę. Pegaz patrzył na nią z zainteresowaniem i zdawał się zastanawiać, dlaczego tym ludziom przychodzą do głowy takie głupoty.

Choć woda wydawała się idealna, Agnes nie miała zamiaru długo moczyć ciuchów, choćby tylko dlatego, że ojciec zaraz wracał do domu, a ostatnimi czasy, nie pozwalał jej się oddalać do domu. Uznała, że powinna już wracać ze swojej krótkiej wycieczki i wyszła na brzeg.

Pierwszą oznaką, która nakazała jej się trzymać na baczności, było niespokojne zachowanie zwierzęcia. Maestro był najodważniejszym pegazem z całej historii hodowli Mortonów, a mimo to wyraźnie się niepokoił i zamierzał już wracać.

Im bardziej zbliżała się do lasu, tym bardziej czuła chęć zawrócenia, ale uznała to za bezsensowne i nie ma czym się tak stresować. Poza tym, ciekawość pchała ją do przodu.

Była już jedną nogą w lesie, kiedy poczuła paraliżujący strach. Jakby jej nogi i same chciały uciekać, a jakaś górna siła, kazała jej się bać. To zdecydowanie różniło się od zwykłego strachu. Było w tym coś nie tak, a niewątpliwie tkwiła w tym jakaś czarna magia. Zawsze nad brzegiem jeziora wesoło ćwierkały ptaszki i z lasu nieśmiało wyglądały zwierzęta, ale tym razem nic takiego się nie stało.

Powoli zbliżała się w stronę drzew. Gdyby nie zmuszała się fizycznie do ruchu, zapewne dawno dosiadłaby zwierzęcia i uciekała do domu, po czym zabarykadowałaby się na mur, wskoczyła do łóżka i siedziałaby tam, przez dobre parę dni, aż wyjdzie z niej cały strach.

I wtedy usłyszała warczenie, a po nim głośny krzyk. Puściła się biegiem, a jej radary (niestety) zadziałały bezbłędnie. Schowała się za jednym z drzew, ale z miejsca gdzie stała widziała wszystko bardzo dokładnie.

Istot było z sześć, o ile reszta nie kryła się gdzieś za drzewami, lub poza zasięgiem jej wzroku. Widziała ciało jednego człowieka. Zanim potwory ostatecznie rozprawiły się z jego życiem, spojrzał na Agnes przerażony, jakby chciał krzyczeć, żeby uciekała. Mężczyzna nie należał na pewno do brzydkich, ani do takich, co nie potrafią o siebie zadbać. Przez cały ten czas, zdążył stracić jedną rękę, której nie było w pobliżu, co musiało oznaczać, że potwory dopadły go w innym miejscu. Brakowało mu też połowy nogi, której również nigdzie nie widziała. Z głowy sączyła mu się krew, ale wyglądała raczej na uderzenie, teoretycznie mniej szkodliwe. Zastanowiła się jakim cudem koleś jeszcze żyje. Potwory sięgnęły do jego brzucha i wypruły wnętrzności, traktując je jak obiad. Niechybnie przeszło jej przez głowę, że ten obraz, mógłby być natchnieniem dla dobrego artysty.

Warczenie rozległo się znowu.

Odwróciła się.

Jeśli jeszcze do tej pory nie spotkała widoku, którego nie zapomni na całe życie, to ten był na pewno jednym z nich. Potwór był wysoki, na prawie dwa metry i chudy. Ciemno-brunatna skóra potargana przez los, odsłaniała ścięgna i czerwone tkanki z mięśniami. Palce zakończone były grubymi, ostrymi szponami. Dłoń wyglądała, jakby była z kamienia i widząc po tym, jak jeden z tych potworów z tyłu miażdżył czaszkę mężczyzny - rzeczywiście musiała być tak samo mocna i twarda. Oczy były zupełnie jak u muchy. Tylko o wiele większe, do dwa razem wzięte, zasłaniały połowę twarzy. Usta były bez warg, a nie równe zęby nachodziły na siebie przy zacisku szczęk.  Nos był mały, krótki i ostro zakończony, podobnie jak uszy. Zamiast włosów, na głowie miał coś, czego Agnes nie była w stanie zidentyfikować.

Przerażona, wyciągnęła sztylet, który zawsze nosiła przy pasku do spodni. Odruchowo wyciągnęła sztylet zza paska od spodni. Cieszyła się teraz jak nigdy, że była przezornie ubezpieczona. Szybko schyliła się, unikając wielkiego łapska potwora. Jednym ruchem rozcięła jego brzuch. Stwór ryknął głośno, a Agnes zaczęła uciekać w stronę jeziora. Inne potwory, zwabione krzykiem odwróciły się i zaczęły za nią gonić. Jednak ten jeden padł, choć miała co do tego wątpliwości.

Spojrzała za siebie. Potwory szybko ją doganiały, ale jeśli Maestro jeszcze był na swoim miejscu, powinna im zbiec.

Być może miała szczęście, a być może po prostu odważnego pegaza. W każdym razie biegła ile sił w nogach i wciągnęła się na grzbiet zwierzęcia. Nie musiała nawet dawać mu znaku do ruszenia, bo kiedy tylko znalazła się we względnie bezpiecznej pozycji, poczuła jak odrywają się od ziemi i wzbijają w górę. Kurczowo trzymając się grzywy, spojrzała za siebie, w dół. Kilkanaście potworów, wyjątkowo paskudnych, spoglądało na nią ze zdziwieniem. Czy one myślą? przeszło Agnes przez głowę. Kilka z nich za pomocą ryków, wyraziło swoją złość i rozczarowanie. Może to głupie, ale Agnes zastanawiała się teraz tylko nad jednym. To z powodu obiadu, który im właśnie uciekł, czy tego, że ich niedoszły obiad właśnie załatwił jednego z nich?



– ...możesz czasem się mnie słuchać? Przeszło ci chociaż przez myśl, dlaczego nie pozwalam ci wychodzić poza teren domu w ostatnim czasie? Przecież nie stawiałbym ci takich zakazów bez powodu! Naraziłaś swoje życie i zdrowie! I do tego jeszcze życie konia! Co ty sobie w ogóle myślałaś?! Że jesteś niezniszczalna? Że może jesteś na tyle dorosła, że wcale nie musisz mnie słuchać? Masz pojęcie co mogło się tam stać?! Nie, bo przecież... – Agnes siedziała na kanapie w salonie i słuchała kazania ojca już od od dobrych kilku minut i wcale nie zapowiadała się skończyć tak szybko. Mogła mu oczywiście przerwać, ale postanowiła dać mu się wyżyć. Bardzo często na nią krzyczał, ale wiedział, że byłą dzieckiem, które częstego krzyku wymagało.

Gdy skończył patrzyła na niego chwilę, zachowując pokerową twarz.

– Rozsądniej z twojej strony byłoby, gdybyś mi powiedział, dlaczego nie wolno mi wychodzić.

– I to miałoby cię powstrzymać? – zakpił. – Dobrze cię już znam. Gdybym ci powiedział, że teraz po Everelandzie szaleją nieznane potwory z piekła rodem, to by cię tylko pchało do przodu, a nie trzymało na dystans!

– Myślisz, że jestem głupim i bezrozumnym samobójcą?

– Myślę, że jesteś wścibskim samobójcą. Od teraz koniec z jakimikolwiek jazdami bez mojej obecności. Koniec z pegazami do końca wakacji! Gdy będę gdzieś wyjeżdżał, zostawię cię u ciotki Bety. Przynajmniej przy niej nie zrobisz nic głupiego!

Otworzyła szeroko oczy, co usatysfakcjonowało Ricka. Tego Agnes się nie spodziewała.

Możnaby powiedzieć, że ciotka Bety miała na nią szczególny wpływ. Obydwie wzajemnie nie darzyły się żadną sympatią, może tylko szacunkiem. Chociaż nawet z tym miały obydwie spory problem. Ciotka Bety była surowa i zasadnicza. Była damą w podeszłym wieku. Wszystko w jej otoczeniu zawsze musiało być idealne, schludne i takie, jak sobie tego życzyła. Nie lubiła Agnes, bo uznawała ją za rozpieszczone i narwane dziecko. Zawsze wytykała jej, że nie zachowuje się tak jak należy, że powinna częściej robić to co damom przystoi i iść w jej ślady. Rick sam zawsze miał przed nią opory, ale wiedział, że jest jedyną osobą, która jest w stanie upilnować jego dziecko i dlatego będzie to dla niej dobra kara.

Po tych słowach pokerowa maska Agnes prysła, jak za pstryknięciem palców Na jej twarzy malował się głęboki szok.

– Nie zrobisz tego – powiedziała nie dowierzając.

– Owszem. Właśnie dokładnie tak zrobię. Możesz już zacząć się pakować.




1 komentarz:

  1. O.O to tatko pocisnął po bandzie. Ciocia na pewno będzie sama słodycz XD Wyłapałam kilka literówek, ale kto ich nie robi? ( ja notorycznie XD) Cudownie przedstawiłaś krajobrazy, lot na pegazie i ruchy, odczucia bohaterki. Wszystko jasne i klarowne tak, że moja wyobraźnia od razu zaczęła działać. Widziałam normalnie to co ona, to jest piękne w takich opowiadaniach^^ no i pegazy!! rzadko je spotykam czytając cokolwiek, tak jakby świat nieco o nich zapomniał :) Lecę dalej :)

    OdpowiedzUsuń