wtorek, 24 czerwca 2014

Do szkoły

Take me down
To the Paradise City
Where the grass is green
And the girls are pretty
[Guns N' Roses]

Do końca wakacji Agnes zdążyła zostać zwolniona ze szlabanu. Była tak wykończona psychicznie za każdym razem kiedy wracała od ciotki, że Rick zaczął się obawiać, czy staruszka nie rzuciła na nią jakiegoś zaklęcia. Do tego zaczęła zachowywać się tak jak Bety. Trzeba było uważać co się przy niej mówi, bo zaraz zaczynała awanturę, którą wypominała przez kolejne trzy dni. W obawie, że Rick znajdzie się w posiadaniu małego tyrana w domu, zaprzestał szlabanowi i kiedy Agnes pakowała się do szkoły, zaczęła zachowywać się tak jak zawsze.

Szybko dotarli do portu, z którego odpływał statek, który pozwalał uczniom dostać się na wyspę, gdzie znajdowała się ich szkoła - Salvador.

Mimo, że był trzydziesty pierwszy sierpnia, a wszystkie zegary wskazywały dopiero godzinę dwudziestą, wydawało się być wyjątkowo ciemno. Agnes spojrzała w górę. Nie zapowiadała się burza. Niebo powoli przystrajało się w ciemne barwy. Pojawiło się już sporo gwiazd. Wszędzie było pełno przypadkowych ludzi i dzieci żegnających się z rodzicami. Wszyscy byli tak bardzo kolorowi i różni od siebie. Magicznego nastroju dodawał ogromny, stary okręt. Prawie wszędzie paliły się światła. Z tego co wiedziała, musiały być to zaczarowane świece, które potrafiły topić przez setki lat.

– Robi wrażenie co?

Agnes nawet nie zauważyła, że ktoś coś do niej powiedział.

– Jesteś niemożliwa – mruknął zażenowany. – Widzisz w lesie jakiegoś zmutowanego potwora, psychopatę-mordercę i nic. A jak tylko wysiadłaś na porcie to wszystkie zmysły cię zawodzą.

Energicznie odwróciła się w jego stronę z burzą pozytywnych emocji na twarzy.

– Dobrze wiesz, że to nie to samo. Z resztą, taki mam urok. – Wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu.

– To nie jest normalne.

Wyraźnie przełknęła to, co miała do powiedzenia, ale nieznacznie się skrzywiła.

– Nikogo tu nie znam - zatroskała się.

– Na pewno nie tylko ty jedyna.

Spojrzała na niego z niepokojem, jakby było jeszcze coś, co tylko on mógł zrozumieć.

– Agnes, masz samobójcze pomysły, i kiedy coś się dzieje, nie potrafisz usiedzieć w miejscu, ani przez chwilę. Współpraca z tobą nie jest łatwa, ze względu na twoje głupie i niebezpieczne pomysły. Ale wiem, że nie pozwoliłabyś, aby komukolwiek z twoich bliskich coś się stało. Walczysz o to co słuszne, tak długo jak jesteś w stanie. Jesteś brawurową, ale odważną i dobrą osobą, wiem coś o tym. – Zauważyła błysk w jego oku. – Wiem, że właśnie dzięki temu zdobędziesz w tej szkole przyjaciół do końca swojego życia. Ale pamiętaj, żeby nigdy nie przesadzić z tą swoją brawurą, bo oberwiesz. Nie każdy jest taki, jak chciałabyś aby był – dodał. Agnes nie rozumiała do końca jego słów, ale wiedziała, że w szkole na pewno się przekona o czym mówił.

– Nie wymagaj ode mnie za wiele po takiej przemowie. – Agnes ponownie szeroko się uśmiechnęła. – Będę tęsknić jak szalona. Cieszę się, że wracasz do pracy. Powodzenia w nowej sprawie. 

Wtedy Rick został zamknięty w ramionach córki, która rzuciła mu się na szyję. Poklepał ją po plecach. Nie wiedziała, czego dotyczy jego sprawa. I lepiej. Zaczęłaby się martwić, a to nie mogłoby wyjść nikomu na dobre.

– Powodzenia w szkole – odpowiedział.

Leniwie uwolniła się z ojcowskich objęć i poszła w stronę ogromnego statku, mając teraz bardziej pewną siebie i zawziętą minę. Była obca i to bardzo, ale po tym co powiedział jej ojciec, czuła się bardziej pewnie. Przecież zawsze miał rację. Przynajmniej w dziewięćdziesięciu procentach.

Szybko jednak spotkało ją pierwsze zaskoczenie.

Dawno się nie widzieli i w sumie to trochę udało mu się wyrosnąć. Agnes nie miała pojęcia skąd on wziął te swoje metr-osiemdziesiąt, kiedy ich rodzice nie byli wcale tacy wysocy, a ona ciągle siedziała w swoim metrze sześćdziesiąt cztery. Zmrużyła oczy i z dziarskim uśmiechem ruszyła w stronę grupy pięciu osób.

W pewnym momencie, widziała jak kuzyn otwiera szeroko oczy.

Agnes rozświetliła się w uśmiechu i walnęła go pięścią w pierś na przywitanie.

– Mogłeś chociaż powiedzieć, że cie tu znajdę! Nie odzywałeś się od dwóch lat! – oburzyła się.

David nic nie powiedział, tylko dalej patrzył na nią z rozdziawionymi ustami. Po chwili chyba jednak oprzytomniał, bo porwał Agnes w objęcia i uniósł parę cali nad ziemię, obracając się z nią dookoła własnej osi. Teraz to ona była w szoku.

– Moja ulubiona kuzynka! – krzyknął ciesząc się niczym dziecko. Zirytowało ją to.

– Dobrze, dosyć tych czułości – powiedziała, próbując się wyswobodzić. Po chwili stała spokojnie na ziemi. – Urosłeś. Nie wiedziałam, że będziesz się uczył w Salvadorze.

– ,,Uczył" to za dużo powiedziane. David tylko rozbija się po szkole robiąc co tylko może, żeby złamać regulamin i wkurzyć najwięcej osób jak tylko się da – zwrócił się w jej stronę chłopak, z nieułożonymi, brązowymi włosami. Trochę przypominał jej Davida, bo też miał pociągłą twarz, wąski podbródek i ciemne oczy, Podejrzewała, że pewnie mają też podobne charaktery. – Dale Reed – przedstawił się. – To moja siostra, Lea. – Przedstawił dziewczynę z brązowymi włosami, sięgającymi łopatek. Była bardzo niska (teraz Agnes się tak wydawało, ale w rzeczywistości pewnie nie była nawet pięć centymetrów niższa od niej) i miała znajomy błysk w oku. – A to Vivanne i Martin. – Wskazał pozostałą dwójkę. Vivanne nieśmiało się uśmiechnęła. Miała rude włosy. Agnes odniosła wrażenie, że jeszcze zdążą się zaprzyjaźnić.

– Agnes Morton – uśmiechnęła się w odpowiedzi. Było jej trochę głupio, że z początku w ogóle nie zwróciła na nich uwagi. Przez cały czas wszyscy patrzyli na nią jak na ducha, jednak dopiero teraz to zauważyła.

– Och. – Niska brunetka położyła jej rękę na ramieniu we współczującym geście. – Znacie się? – bardziej stwierdziła, niż zapytała.

– Nasi ojcowie są braćmi. – Agnes posłała jej uśmiech. – Nawet nie będąc moim bratem, zepsuł mi połowę dzieciństwa. – wyszczerzyła się szeroko do Davida.

– To nie ja latałem za tobą z nożami w wieku pięciu lat, szukając łatwego celu, w postaci ludzi – wytknął jej urażony.

– Widzisz, nawet jak miałam pięć lat nie dorastałeś mi do pięt. A poza tym, to były noże treningowe, zupełnie niegroźne. Ich ostrza tych noży przy kontakcie z czymkolwiek materialnym się chowały.

– Wcześnie zaczęłaś, co? – rzucił Dale.

Zacisnęła usta w wąską kreskę powstrzymując uśmiech.

– Tata czego mógł, to mnie nauczył, a ja była bardzo chętna do nauki.

– Twój ojciec to w porządku gość. Ale ty jesteś jak diabeł wcielony – mruknął David. – Przez trzy lata miałem koszmary. Zawsze, kiedy jej ojciec wyjeżdżał, ona zostawała u nas – wytłumaczył. – To był najgorszy czas w moim dzieciństwie.

Agnes przewróciła oczami.

– Rzeczywiście, gdybym była tobą i żyła z myślą, że jakaś dziewczyna (i to młodsza) potrafi mi skopać tyłek, też bym nie spała po nocach.

– Tobie to na pewno nie grozi – mruknął sarkastycznie, mrużąc oczy.

Odpowiedział mu krótki śmiech całej gromady. Chyba im to podobało, że David jest atakowany słownie przez młodszą kuzynkę, której nigdy wcześniej nie widzieli na oczy. Wydawała się bardzo otwartą osobą.

– Kim jest twój ojciec? – spytał Dale.

Agnes dopiero teraz mu się dokładniej przyjrzała. Był szczupły. Miał niewielką masę mięśniową, proporcjonalną do jego wieku, a obstawiała, że był od niej rok lub dwa starszy. Mógł mieć od niej dziesięć, maksymalnie piętnaście centymetrów więcej. Miał ciemne, brązowe oczy, a jego twarz miała wyraz nonszalancji. Był bardzo przystojny. Musiało to do niego przyciągać tabuny dziewcząt, pomyślała. Później spojrzała na jego siostrę. Byli nawet trochę do siebie podobni. Tylko, że ona miała żywo zielone oczy. I była bardzo drobna.

– Jest łowcą – odpowiedziała. – Tydzień temu wrócił do pracy po przerwie.

– Moi rodzice też są łowcami – oznajmił Martin. – Oboje siedzą w tym po uszy, ale mnie to aż tak nie pasjonuje. Umiem trochę więcej niż powinienem, ale to mi na razie wystarczy.

Agnes miała wrażenie, że teraz wszyscy dziwnie mu się przypatrują.

– Chyba powinnyśmy zająć szybko jakieś wolne łóżka na statku, bo zaraz będziemy musiały dołączać się do przypadkowych ludzi, a nigdy nie wiadomo na kogo trafisz – powiedziała Vivanne, zwracając się do Agnes.

– Racja. Lepiej chodźmy.

Wtedy zauważyła, że Lea wcale nie zabiera się za chwytanie walizki, której nawet nie ma.

– Do zobaczenia na świętach. – Rzuciła się Dale'owi na szyję.

– Jasne gnomie. – Potargał jej włosy.

Ta ograniczyła się to ostrego spojrzenia i rzuciła do Viven i Agnes, że zobaczą się za rok.

– To ona nie idzie do szkoły? – zdziwiła się.

– Lea? – spytała Vivanne. – Nie, ona ma trzynaście lat.


Dziewczyny wcisnęły się do przedziału z trzema łóżkami (jedno było piętrowe), blisko wyjścia. Korytarz między skromnymi i przytulnymi sypialniami był stosunkowo ciasny. Został przystrojony mnóstwem obrazów różnych sław i drobnymi świecznikami.

Usiadły na łóżkach.

– Więc na jakim jesteś kierunku? – zagaiła Agnes, pewna, że rozmawia ze starszą osobą.

– Teraz idę pierwszy raz do szkoły - wyjaśniła. Czyli znalazła kogoś w swoim wieku. – Ale bardzo interesują mnie eliksiry i rośliny. Kręcą mnie takie rzeczy i leczenie innych. – Uśmiechnęła się nieśmiało. – Ale bardzo interesuje mnie też historia magii.

– Mnie też, o ile ktoś potrafi to wszystko tak opowiadać, żebym nie zasnęła, kiedy tylko otwiera usta – Zaśmiała się. - W domu wszystkiego uczył mnie ojciec. Oprócz nauki strzelania z łuku, posługiwania się mieczem, sztyletami i różdżką, studiowaliśmy mapy i opowiadał mi przy tym o historii. Zawsze sądziłam, że z powodzeniem mógłby pisać w wolnym czasie książki, ale problem jest w tym, że on wolnego czasu nie ma.

– Twój ojciec chyba musi być dobry w swoim fachu, skoro nauczył cię tego wszystkiego tak, że David dygocze przed tobą ze strachu.

– Jest najlepszy. – Zaśmiała się ponownie. – Zapewne gdyby nie pegazy, nie mógłby mnie znieść, jak się nudziłam w domu.

– Pegazy? – zdziwiła się Vivanne.

Wtedy Agnes uświadomiła sobie, że właśnie opowiada o sobie i o tym jak żyje. Nie żeby była aspołeczna, absolutnie. Po prostu rzadko mówiła o sobie, a tym razem wydało jej się to takie naturalne. Może to była jej szansa na zdobycie pierwszych przyjaciół w szkole?

– Cała stajnia. - Wyszczerzyła się. – Moja mama kiedyś je hodowała, a teraz zostało to mnie i ojcu. – Zaklęła w głowie, że tym razem nie zdążyła się ugryźć w język. – Musisz mnie kiedyś odwiedzić z tą całą bandą. Nie obiecuję, że sobie wszyscy wspólnie polatamy, bo to jednak wymaga czasu i wprawy, ale na pewno będzie bardzo ciekawie.

– Latasz na nich? – Agnes cieszyła się, że to pytanie nie tyczyło się jej matki. Chyba Viven, wyczuła, że to nie jest teraz dobry temat. Jeszcze nie.

– Owszem. Najczęściej nad jezioro. Chociaż ostatnio tata mi zabronił... – Wróciła myślami do ostatniego wydarzenia. I tak już prawie każdy wiedział o tych demonach, więc czemu miałaby się kryć z tym, że jednego przedziurawiła?

– Czemu?

– Miałam mało miłe spotkanie z jednym z tych... nie do końca pokojowo nastawionych zwierzątek, – Cóż za ładny eufemizm, pochwaliła samą siebie – co ostatnio penetrują Evereland.

– Porywają ludzi i zwierzęta. Nikt nie wie po co. To potwory. Podobno straszne. Jak wyglądają?

Agnes miała pewne wątpliwości, czy Viven na pewno chce to słyszeć. Nie wyglądała na dziewczynę o stalowych nerwach.

– Może nie tak do końca nikt nie wie, co się dzieje z tymi ludźmi. – Zawahała się jeszcze przez chwilę. – Widziałam w lesie z siedem tych kreatur i jedną być może pozbawiłam, i tak już nędznego, życia. Ale nie jestem pewna, zwiałam po tym jak głupia, kiedy pozostałe sześć żerowało na ciałem jakiegoś mężczyzny – wykrzywiła się. – Później zainteresowały się mną, wiec musiałam uciekać.

– Czyli one... – głos zawiódł i Viven nie była w stanie nic powiedzieć przez zaciśnięte gardło.

– W sumie to czego by się po czymś takim spodziewać? Wygląda to jak wygląda... 

– To znaczy, jak?

Agnes zdziwiła się, że ona jeszcze ma zamiar słuchać. Ale postanowiła jej odpowiedzieć. 

– Są brzydkie. Duże, mają chyba z dwa metry wzrostu. Jednym ruchem ręki – położyła dziwny nacisk na to słowo – mogą spokojnie połamać żebra, czy czaszkę. Są obrzydliwe, bo nie mają warg, a oczy są białe i ogromne jak u owadów. Miejscami widać na ich ciele ścięgna, żyły, mięśnie... W sumie, to logiczne myśląc, powinny mieć w takim razie powinny mieć inne narządy, takie jak płuca, serce, czy jelita – zamyśliła się. Wcześniej o tym nie myślała w ten sposób.

– Logicznie myśląc... 

– Która godzina? - zeszła z tematu Agnes. 

– Już dochodzi dziesiąta. Na miejscu będziemy o drugiej po południu. 

Nagle drzwi otworzyły się. Stanęła w nich średniego wzrostu bardzo ładna blondynka. 

– Przepraszam, wolne? - spytała ogarniając złote kosmyki z twarzy i przeczesując wszystko rozbieganymi błękitnymi oczami. – Wszędzie jest wszystko zajęte, zarezerwowane, zniszczone, śmierdzące, otoczone dziwnym towarzystwem i Bóg jeden wie co jeszcze. 

– Jasne, wchodź. Jestem Vivanne, a to Agnes.

– Danielle Winnigan. - Uśmiechnęła się wciskając swoją ogromną walizkę pod łóżko, a że miała z tym duży problem, poddała się i ustawiła ją pod ścianą. – O czym rozmawiacie? – usiadła na łóżku zaraz obok Viven.

1 komentarz:

  1. Początek mnie rozłożył na łopatki XD haha tatko wymiękł XD ciekawa jestem wyglądu szkoly, czuję, że to coś jak hogwart ^^

    OdpowiedzUsuń