wtorek, 10 lutego 2015

Względny spokój

Listopad dla Agnes był dobrym miesiącem. Poznała całą masę nowych znajomych i była bardzo ceniona i respektowana przez pozostałych członków klubu pojedynków. Jak do tej pory jeszcze z nikim nie przegrała, a pojedynkowała się dosyć agresywnie. Ona sama i David, doskonale wiedzieli, że stać ją na wiele więcej, ale przecież nie będzie pokazywała wszystkich swoich asów, jeśli nie ma do tego potrzeby. Do tego ciągle chodziła od teraz na mecze i treningi polo, ponieważ Vivanne dostała się do drużyny co oznaczało, że jeśli przegapi choć jeden trening bez wyraźnego powodu, nie będzie miała życia. Nawet głośna i buntownicza Olive ucichła. W zasadzie, to prawie jej nie widywano. W pokoju była tylko rano, a na resztę dnia całkowicie znikała. Nikt oczywiście nie narzekał.

W sobotę po południu Agnes umówiła się (,a raczej została zmuszona do zgodzenia się), by wyjść do miasta ze znajomymi. Wszystko organizował David. Stwierdził, że chce mieć co wspominać po tej szkole, albo przynajmniej miło się bawić poza nią, żeby cały czas o niej nie myśleć.

Na początku wpadli do cukierni, aby zjeść pierwszy porządny posiłek. Przynajmniej tak stwierdził George, a nikt nie miał zamiaru wyprowadzać go z błędu. Jedynymi osobami, których nie zdziwiło to jak szybko pochłonął niemal półmetrową drożdżówkę, byli Bradley i Jon. Vivanne zwróciła mu uwagę na temat tego, że jeśli tak będzie się odżywiał, skończy z poważną nadwagą i cukrzycą. Chłopak jednak zaśmiał się i szybko ją uspokoił, że ma szybki metabolizm i dużo się rusza. No i je tak od kiedy tylko pamięta. W końcu zawsze miał słabość do słodyczy. To jednak wcale nie podziałało na nią tak jak powinno. Jeszcze bardziej się zaniepokoiła, ale nie chciała nic mówić. Zdążyła zauważyć, że chłopak jest bardzo charyzmatyczny i choćby użyła wszystkich możliwych argumentów, z całą pewnością to on by z nią wygrał, mówiąc, że mu nic takiego nie zaszkodzi.

Następnie rozdzielili się na krótką chwilę, ponieważ nie wszyscy chcieli iść do tego samego sklepu, a uznali, że nie ma większego sensu chodzić wszędzie razem. Tak więc Josh, Jon, Brad i George poszli do papierniczego, kupić kilka piór i pergamin. George oznajmił, że później mogą go znaleźć u cukiernika. Już w pierwszej klasie został tam mianowany stałym klientem. Shawn, David, Martin i Dale poszli uzupełnić zapasy na przyszłe lekcje alchemii i eliksirów. Agnes naprawdę chciała iść z nimi. Już nawet ruszyła w stronę kuzyna, kiedy czyjaś dłoń przyciągnęła ją mocno z do siebie i tym samym odwróciła w drugą stronę.

- Tym razem pójdziesz z nami - oznajmiła stanowczo Danielle. - Ostatnio, kiedy wracałaś z nimi, wszyscy uważaliśmy, że jesteście martwi. Przejdziesz się z nami i zrobisz coś mniej niebezpiecznego. Pójdziesz z nami do sklepu i wybierzesz sobie coś na zimowy bal.

Agnes stanęła jak wryta. O niczym nie wiedziała, a teraz, gdy to się zmieniło, wcale jej się nie podobało.

 - Uważasz, że to jest mniej niebezpieczne? - spytała. - Być może w moim wypadku. Jeśli macie zamiar zaciągnąć mnie do jakiegoś sklepu... lub co gorsza na bal, mogę wam obiecać, że przed następnym wschodem słońca zaczniecie szukać swoich części ciał po wszystkich dziewięciu wyspach.

Mimo że żartowała, jej twarz pozostawała całkowicie poważna. Jedyna Jennifer chyba nie do końca załapała, ale to raczej dlatego, że nie znała Agnes. Widziała ją może dwa razy w Klubie Pojedynków jak walczyła i teraz czuła, że ma powody, by się jej obawiać. Dopiero gdy Danielle się zaśmiała swoim perlistym i szczerym śmiechem, poczuła że wszystko jest w jak najlepszym porządku.

- No już, opanuj nerwy - poklepała ją po ramieniu. Agnes ciągle na nią patrzała tak, jakby tamta chciała za chwilę ją związać, zakneblować i wywieść gdzieś daleko, dlatego nadal napisała wszystkie mięśnie. - Pójdziesz tylko z nami do sklepu, żeby pomruczeć jak cudownie wyglądamy i pomóc nosić nam torby.

To wydawało się ją usatysfakcjonować. Nie promieniała radością, ale z całą pewnością też nie planowała już masowego morderstwa. Faktycznie dziewczyny dotrzymały słowa i nawet nie próbowały jej w nic wciskać. Jej zadaniem było po prostu siedzieć i od czasu do czasu dać znać o swojej obecności. Agnes miała dziwne przeczucie, że jednak dziewczyny mogą zacząć coś planować. W końcu Danielle uwielbiała różne tego typu, na Halloween też wszystkich wyciągała.

Następnym miejscem jakie odwiedzili, była stara knajpka, w której mieli zjeść coś na ciepło i napić się gorącej herbaty, lub kawy. Większość stolików była zajęta przez stałych klientów, którzy przyszli napić się piwa, lub innego, mocnego trunku. Nic więc dziwnego, że miejsce miało swój charakterystyczne zapach. Ich grupa była spora, bo liczyła dwanaście osób. George, Jon Mears i Bradley Head, który był kapitanem drużyny polo w klasie "A", mieli po osiemnaście lat i byli w ostatniej klasie. Josh Holt miał siedemnaście lat i siostrę, Jennifer, która dopiero co zaczęła naukę. W wieku Davida był tylko Shawn. Oprócz nich, była reszta grupy, Martin, Dale, Agnes, Danielle i Vivien.

Usiedli przy największym stole, zaraz przy oknie i dobrali sobie jeszcze cztery krzesła. Z gramofonu leciała dość skoczna, wesoła piosenka, popularny typ muzyki dla takich miejsc. Muzyka zgrywała się z pokrzykiwaniem pijanych mężczyzn i głośnym śmiechem nietrzeźwych kobiet. Głównie dlatego, było tu ciepło i wesoło. To miejsce miało swój urok i George spisał każdego zamówienie i wykorzystał najmłodszą Jennifer, do złożenia go. Oczywiście dąsała się, ale sama bardzo chciała się czegoś napić, więc stwierdziła, że im szybciej pójdzie, tym lepiej i dla niej. Uznała, że nie będzie zwracać uwagi, na pełne pożądania spojrzenia zapijaczonych starców. Nie był to już z resztą pierwszy raz. Pamiętała, jak kilka tygodni temu, miała miejsce podobna sytuacja, choć wolała o tym nie wspominać nikomu, wiedząc, jak porywczy jest jej brat.

Doszła do barku i zamówiła dwa piwa, cztery gorące czekolady i cztery herbaty, płacą od razu. Była wyraźnie zmieszana. Spojrzała raz niepewnie za siebie i zrezygnowana, odwróciła głowę. Zaklęła pod nosem, po czym posłała wymuszony uśmiech barmance, która podała jej przez ladę zamówienie. Oznajmiła, że na piwa musi poczekać, ponieważ dopiero przywieźli świeży kubeł. O tej godzinie, w soboty, zawsze trzeba było na nie czekać.

Z ogromną tacą, bojąc się, aby o nikogo się nie potknąć i aby niczego nie rozlać, przeszła balansując do stolika pełnego znajomych. Wywołała tym samym szeroki uśmiech na ich twarzach, ponieważ każdemu chciało się pić. Tylko Vivanne i Martin niczego nie chcieli. Sama też się ucieszyła, że przez moment nie będzie musiała zwracać uwagi na te beznadziejne spojrzenia. W sumie to już nawet o nich powoli zapominała.

- A ty Vivien? - spytał Brad. - Nie uważasz, że nasz program w szkole jest raczej beznadziejny? Nie czuję się dużo bardziej wyedukowany, niż w momencie, kiedy pierwszy raz przekroczyłem bramy tej szkoły.

- Z cała pewnością - oznajmiła. - Gdyby twój zakuty łeb, przyswajał chociaż jedną ósmą informacji, które tak intensywnie starają się w ciebie wbić nauczyciele, może i czułbyś się nieco mądrzejszy. Ale przecież dla ciebie szkoła nie oznacza nauki, prawda? - spytała na koniec słodko.

- Do niektórych zajęć się naprawdę przykładałem - odpowiedział lekko obrażony. Dobrze wiedziała, że teraz zacznie się z nią droczyć. - Na przykład profesor Ranulfr mnie uwielbia. Nauczycielka King także, od początku wróżyła mi karierę kapitana "Diabłów z Gór".

- Bo wszyscy, którzy nadawali się u was na kapitanów, odeszli trzy lata temu - zakpiła, czemu akompaniował śmiech wszystkich przy stole. Brad już wiedział, że to zdrajcy, jak oni mogli...

- Jestem bardzo ciekawy, jak ty będziesz grała - zmrużył oczy.

- David już nie może się doczekać, żeby mnie pokazać na boisku - odgryzła się. - Czeka was sporo porażek w tym roku.

Davidowi spodobał się temat, więc chętnie go podjął.

-  Owszem, to fakt. W tym roku was zmiażdżymy, wybacz Brad, musisz się z tym pogodzić - odpowiedział, ciągle się głupio uśmiechając.

George zaśmiał się jeszcze głośniej.

- Chyba lubię tą waszą młodą kujonkę. W sumie to lubię wszystkich, który dogryzają Bradowi - wyszczerzył zęby.

Bradleya oczy zmieniły się w jeszcze węższe kreski.

- Zdrajca - mruknął. - Zapłacisz mi za to.

Jennifer wyjrzała ponad głowy.

- Wracają już z piwem. Nie chcę tam iść... - mruknęła.

- Ruszaj młoda - zachęcił ją George. Chociaż z jakimkolwiek zachęceniem miało to raczej mało wspólnego.

Odprowadził ją wzrokiem, kiedy wstawała i ruszyła w stronę baru.  Zwrócił uwagę na coś jeszcze i jak się okazało, nie tylko on. Usłyszał poważny głos Josha:

- Nie podoba mi się sposób, w jaki oni na nią patrzą...

- Mi też - opowiedział George.

Patrzyli jak odbiera dwa, wielkie kubły pełne piwa, z których ściekała piana. Już w tym momencie wiedzieli, że dla starych pijaków to za dużo. W jednej chwili, jeden odważył się klepnąć ją w tyłek. Zaskoczona i lekko oburzona ich bezczelnym zachowaniem i tym obrzydliwym gestem, straciła na moment równowagę, przez co piwo z prawej ręki obficie skapnęło jej na dekolt bluzki. Zdążyli jeszcze usłyszeć:

- Może zechcesz zostać naszą kelnerką? - od grubego starca, obrzydliwym tonem.

Wtedy obydwaj poderwali się z miejsc, by szybkim krokiem dojść do Jennifer. George wyrwał z jej rąk dwa kufle i położył je przy najbliższym stole, po czym szybko wyprowadził ją z knajpy. Zauważył, jak dwie dziewczyny szybko się ubierają i biorą jej kurtkę, by zaraz wyjść za nimi.

Josh nie zdążył zrobić awantury. Silna dłoń Dale'a zacisnęła się na jego ramieniu i wypchnęła w stronę wyjścia. Agnes ruszyła w krok za nimi. Zobaczyła przy okazji, jak pewna kobieta zwraca uwagę pijaczynie. Chyba ją to nawet trochę zdziwiło. Nie spodziewała się tego, aby takie zjawiska były tu rzadkością. To przecież najpopularniejsze miejsce na całej wyspie, więc z całą pewnością nie ma dnia bez większej awantury. Po chwili wszyscy z ich grupy kierowali się w stronę wyjścia.



W niedziele Tommy chodził trenować z samego rana. Na początku przebiegł się kilka razy wokół terenu szkoły dla rozgrzewki. Później zaczął robić ćwiczenia siłowe, na rozwój mięśni i dopiero po tym wszystkim, w nagrodę dla samego siebie, pozwolił sobie poćwiczyć strzelanie z łuku. Kiedy szedł pod prysznic, poczuł ból w plecach, który oznajmił go o tym, że będzie miał porządne zakwasy. Po obiedzie miał jeszcze spotkać się z Leo, podobno miał mu coś ważnego do powiedzenia. Leo Hawkins był od Tommy'ego młodszy o rok. Znali się z drużyny polo. Tomy już był w pierwszym składzie, a Leo dopiero niedawno został przyjęty. Dlatego też był już pewien, że będzie chodziło o grę, a że pytań ma na pewno sporo, nie będzie w stanie ich wszystkich zadać podczas śniadania. Pewnie by miał, gdyby Tommy spędzał tam chociaż nieco dłużej, niż pięć minut. Przeważnie wyglądało to tak, że robił sobie kanapki, a kiedy zostawała mu ostatnie, zmywał się ze stołówki, zająć się innymi, ważniejszymi sprawami. W sumie teraz też powinien się uczyć. Nie był kujonem, ani rodzice go nie zmuszali do nauki. Zawsze obierał sobie dane tematy z różnych przedmiotów, które go interesowały i wtedy zaczynał się uczyć. Dlatego najlepiej z przedmiotów teoretycznych szła mu historia. Poza tym kładł nacisk na wszelkie zajęcia sprawnościowe. No i nie był zły z teorii magii. Reszta przedmiotów szła mu zupełnie przeciętnie.

Po obiedzie wyszedł na zewnątrz. Tam właśnie spotkał Leo. Chłopak był bardzo podekscytowany, ale nie można powiedzieć, aby był w pozytywnym nastroju. Był mocno zaniepokojony i Tommy'emu wydawało się nawet, że wyczuwa pośredni strach. Zmarszczył brwi, a na jego czole pojawiła się zmarszczka. Wiedział jedno - o polo nie chodziło.

- Co jest? - spytał, zadzierając głowę i chowając ręce do kieszeni. Dni był coraz chłodniejsze, a on oczywiście zapomniał o tym, że ma przecież rękawiczki. Nie był to wielki problem, ale jego ręce odruchowo sięgały do kieszeni, kiedy było nieco zimniej. Wiedział, że musi się jak najszybciej tego oduczyć, ponieważ nie jest do dobry nawyk. Gdyby nagle stało się coś, co wymagałoby interwencji, wyjmowanie rąk z kieszeni zajęłoby mu wieki.

- Natknęliśmy się... - nie bardzo wiedział jakiego określenia chce użyć. - Na to wczoraj z Chrisem, jak wracaliśmy z miasteczka. Nie mieliśmy pojęcia komu o tym powiedzieć, a ty po prostu wydałeś się do tego najbardziej odpowiednią osobą – ciągle był niepewny. Tommy uważnie mu się przyglądał, ale nic nie mówił. Zastanawiał się, jak to możliwe, że tylko oni to zauważyli, skoro zobaczyli TO wracając z miasteczka. Skoro było to po drodze, chyba każdy mógł zwrócić na to uwagę. Chyba, że zapuścili się w las.

Nie ukrywając swojego zdziwienia, ruszył za kumplem w stronę bramy. Od kiedy zobaczył minę Leo, ta cała sprawa już mu się nie podobała. Wiedział, że gdyby tylko spytał, co to jest, usłyszałby odpowiedź. Jednak nie pytał. Nie chciał.

Ze względu na to, że przez cały weekend bramy szkoły były otwarte, nie musieli się trudzić z wydostawaniem poza teren szkoły. Chociaż Leo znał Tommy'ego i wiedział, że dla niego to nie byłby duży problem. Chłopak znał dużo tajnych przejść w szkole, żeby nie powiedzieć, że wszystkie. W pierwszej klasie spędził sporo czasu na chodzeniu po budynku i wynajdował takie sale i korytarze, o których nikt nie miał pojęcia. Albo wiedziały o nich nieliczne osoby.

Szli główną drogą w stroną miasta może koło pięciu minut. Później Leo zboczył w las. Tak jak Tommy myślał. Zapuścili się tutaj. Ale co ich do tego skłoniło? Może ktoś chciał, żeby to zobaczyli i rzucił na nich zaklęcie, które zmusiło ich do skręcenia? Postanowił, że spyta później.

Zaciągnął się świeżym, żywicznym zapachem lasu. Z rozbawieniem przyglądał się Leo. Bardzo nieumiejętnie chodził po lasach, ale zdążył zauważyć to w zeszłym roku. Jednak mimo to, nadal obserwowanie kolegi, było dla niego niezastąpioną rozrywką. Chłopak stąpał po wszystkich gałęziach, jakie były mu po drodze. Wyczulone uszy Tommy'ego zdawały się kurczyć, pod wpływem tego hałasu. On sam w wieku pięciu lat nauczył się chodzić po lesie tak cicho, by było to przydatne do polowania na zwierzynę, bądź zakradanie się do kogoś od tyłu. Oczywiście wszystkiego nauczył go ojciec, który był Łowcą. Tommy nie pamiętał już ich ostatniego spotkania. Jamesa praktycznie wcale nie było w domu. Czasem nawet nie udawało mu się wrócić do domu na święta. Był wyjątkowo zapracowanym człowiekiem. Żył swoją pracą i uwielbiał ją.

Nagle wyczuł w powietrzu nowy zapach, jednak znany równie dobrze, co ten, jaki towarzyszył księgarni na rogu w Everelandzie.

Zapach zgnilizny.

Im dalej szli, tym zapach stawał się intensywniejszy. Leo dopiero teraz go wyczuł, bo nagle się zakrztusił. Tommy z rozbawieniem pomyślał, że chłopak w lesie sam nie przeżyłby dnia. Inna myśl jednak hamowała jego dobry humor – niewątpliwie kierowali się w kierunku tego cholernego smrodu.

Niedługo po tym już widział cel ich wyprawy. Było to jakieś zwierzę, powieszone na drzewie. Mocno go to zaskoczyło, ale przecież takie rzeczy zdarzały się notorycznie. Dalej nie był w stanie rozpoznać kształtu. Leo odwrócił się przerażony, by sprawdzić reakcję, kroczącego za nim przyjaciela. Tommy chyba rozumiał. Czy to był jeden z tych potworów? Nie wiedział. Danielle mu powiedziała, że wybili już wszystkie. Wiedział jedno na pewno – był powieszony za nogi, głową do dołu.

Kiedy był kilka metrów od ofiary, już wiedział co widzi.

Na drzewie, zawieszony był człowiek.

- O Boże - szepnął przerażony i zdziwiony. Czuł, że za chwilę ten ogór go udusi.

Trup miał poderżnięte gardło.  Twarz nieszczęśnika wykrzywiona była w spaźmie bólu. Tommy nie przyglądał mu się dłużej niż trzy minuty, ale był w stanie dokładnie opisać jego wywrócone białka i każdą kroplę krwi na jego twarzy. A niemal cała jego twarz była we krwi.

Ciało musiało gnić już od co najmniej trzech dni. Wszelkie robactwo zdążyło się nim zainteresować, ale co dziwne, żadne zwierzę. Nieboszczyk był w jednym kawałku, nie było tu nigdy żadnych padlinożerców. Wnętrzności nie były na zewnątrz. Tommy;emu zachciało się śmiać, kiedy uświadomił sobie, że najbardziej z tego wszystkiego nie obrzydza go widok trupa na drzewie, z poderżniętym gardłem, ale to, że widzi jak dżdżownica penetruje nozdrza, zamordowanego mężczyzny.

Dopiero ten widok kazał mu się odwrócić i spojrzeć na Leo. Teraz żądał wyjaśnień. Zaczął się jednak cofać w stronę zamku, czemu jego przyjaciel nie protestował. Ten smród był nie do zniesienia. Leo zaczął drżącym głosem.

- Szliśmy z Chrisem... - zrobił sobie krótką przerwę na podbieranie myśli. Nowy wątek zaczął już pewniej. - David powiedział nam, że jak uciekali przed tymi potworami, to trafili na jakąś leśniczówkę. No, ale nie udało nam się do niej trafić.

Tak, tego ostatniego Tommy się już domyślił. Pewnie zaraz po tym, jak domyślili się, że idą w stronę trupa, uciekali ile sił w nogach, nawet nie patrząc, czy ten drugi nadal jest z tyłu, ale martwiąc się tylko o siebie, aby jak najszybciej oddalić się od tego, co widzieli.

- Czemu on był powieszony do góry nogami? - zastanowił się Leo.

Na Tommy'm również zrobiło to spore wrażenie. Bardzo mocno to nim wstrząsnęło. Jednak on potrafił zatrzymać zimną krew i zapanować nad swoim drżeniem głosu.

- To stary obyczaj - wyjaśnił. - Zdrajcę lub dezertera wieszano głową do dołu, by spoglądał w stronę piekła - wyczytał to w jakiejś starej książce, która opisywała historię wierzeń ludzkich. Byli już na głównej drodze i szli w stronę zamku. Odchrząknął i przełknął ślinę. - Zrobimy to tak. Ty pójdziesz do dyrektora i opowiesz mu o wszystkim, a ja napiszę do ojca. Powinno go to zainteresować. Na pewno tu kogoś przyśle – Tommy znał prawie każdego Łowcę. Często wyjeżdżał z ojcem, algo zostawał w Instytucie, szkoląc się i poznając znajomych taty.

- Tak? - spytał kpiąco Leo, - I co mu powiem? Że znaleźliśmy trupa w lesie?

Tommy chwilę pomyślał, a później powoli pokiwał głową.

- Tak, dokładnie tak powiesz - odpowiedział poważnie. - Powiesz, że poszedłeś ze mną do miasteczka, ale chcieliśmy zobaczyć tą cholerną leśniczówkę, ale zgubiliśmy drogę i natrafiliśmy na trupa. Z początku, nie poznaliśmy, że to człowiek, więc ciągle się zbliżaliśmy. Możesz pozmyślać kilka szczegółów, ale nie przesadź. Dyrektor nie będzie zły, że piszę do ojca. Wie, że szybciej odpowie na mój list, niż na jego wezwanie. To nie będzie taka zła wymówka. Poza tym, nie naginamy aż tak prawdy.

Faktycznie, Leo pomyślał, że nie brzmiała tak absurdalnie, jak poprzednio, w jego głowie. Nie zmieniało to jednak tego co myśli, na temat tego, w jakim bagnie się właśnie znajdował. To my się nie podobało jeszcze bardziej, niż ten cuchnący trup.

- Ja pieprzę! - fuknął wściekle. - Po jakiego diabła ja cię tu zaciągnąłem?

- Nie bądź taki zły na siebie - odpowiedział, czując, że zaraz z ust kolego poleci ostra wiązanka. - Być może to dzięki tobie dowiemy się wcześniej o jakiejś ważnej sprawie.

W głowie Leo zapaliła się jakaś żarówka, odpowiedzialna za stwierdzenie: „rzeczywiście”. Nie był osobą głupią, ale teraz też z pewnością nie był sobą. Czuł się przerażony i bezradny, jak dziecko, które podczas zakupów w mieście, zgubi swoich rodziców. Tak, to było najlepsze odzwierciedlenie tego, jak się czuł. Bezradny, wobec jakiegoś większego planu.

Tommy natomiast tego tak nie okazywał. Zachowywał się pewnie, tak, aby kolega mógł znaleźć w nim oparcie. No i do tego nadal krążyła w nim adrenalina. Uwielbiał to uczucie.

Weszli jeszcze razem do budynku szkoły. Późno się rozdzielili, ponieważ poczta była w pobliżu gabinetu dyrektora. Tommy rzadko pisał do ojca. Wiedział, że chciałby dostawać częściej listy od syna, ale nie mógł mu przeszkadzać w pracy. Ta sytuacja, ewidentnie nakazywała mu tym razem to zrobić. Ciekaw był, co mu odpisze. Nigdy wcześniej nie słyszał o takich przypadkach. Oczywiście poza czasem wojny, kiedy było to na porządku dziennym.

Wyciągnął szufladę i zabrał jedną kartkę pergaminu. Położył go na stole i wziął pióro do ręki, zaczynając od przeproszenia, że zajmuje mu czas, ale sprawa może go zainteresować. Dalej nie zastanawiał się nad tym co pisze, tylko przeczytał list na koniec i wysłał swojego kruka, prosto do ojca.

Wyszedł z pomieszczenia i zastanowił się, co powinien teraz zrobić. Odpowiedź sama do niego przyszła.

- Dzień dobry - Danielle promiennie się do niego uśmiechnęła. Była z tą swoją koleżanką, którą zdążył już poznać, Agnes. Wyraźnie zachęcała go, by przeszedł się z nimi. Widziała też zakłopotanie na jego twarzy, którego jeszcze nie zdążył schować.

- Cześć mała - Tommy uśmiechnął się delikatnie. Nie zdawał sobie nawet sprawy, jak to na nią działało.

- Och, zapomniałam - zakłopotała się. - Agnes, to jest Tommy. Tommy, to Agnes.

No tak... Przecież oficjalnie się nie znali. Tommy, jak nakazywała kultura, wyciągnął rękę jako pierwszy, ale nie posłał jej spojrzenia, świadczącego o porozumieniu. Ona też tego nie zrobiła. Był to jeden z tych mniejszych gestów, przez które ją szanował i nawet polubił. Nie byłą głupia.

- Powiesz mi o co chodzi? - spytała Danielle. Nie liczył na to, że zapomni. Nigdy nie zapominała, jeśli chciała coś od niego wyciągnąć.

Tommy rozejrzał się dookoła i ruszył do przodu, dając im znak, że wolałby im to powiedzieć w drodze. Ściszył ton głosu i powiedział powoli i poważnie:

- Znaleźliśmy trupa w lesie.

Mina Danielle świadczyła o tym, że nie wierzy. Jednak gdy się nie roześmiał, zmarszczyła brwi i przyjęła do wiadomości, że usłyszała prawdę. Agnes się zamyśliła. Dziewczyna znała już tą miną. W tym momencie łączyła fakty. Jednak nic jej to nie dało. Nie znała żadnej sytuacji, dla której teraz to, mogłoby być ciągiem dalszym. Zrezygnowana popatrzyła na wysokiego chłopaka.

- Nie wiemy nic... Wisiał tam już od około trzech dni, tak zga...

- Wisiał? - przerwała mu Agnes. - Samobójstwo?

Tommy pokręcił głową.

- Wykluczone. Wisiał głową do dołu i miał poderżnięte gardło.

Danielle wciągnęła nerwowo powietrze i zasłoniła usta dłonią, jakby właśnie zobaczyła na środku drogi potrąconego szczeniaka. Tommy obserwował ją zaniepokojony. Nie powiedział jej za dużo? Agnes natomiast jeszcze głębiej się zastanowiła.

- Pokaż mi go - zażądała nagle, co zdziwiło wszystkich. Danielle już chciała coś powiedzieć na ten temat, ale Tommy ją uprzedził.

 - Leo już spowiada się dyrektorowi. To on z Chrisem wczoraj go znaleźli. Chcieli znaleźć tą leśniczówkę. Nawet gdybym chciał, nie zdążylibyśmy przed nimi.

Agnes uśmiechnęła się pod nosem. A więc już byli sławni?

- Znając życie, zanim oni coś stwierdzą w tej sprawie...

- Napisałem do ojca - powiedział, wyczuwając, że dziewczyna nadal będzie go namawiać.

To zdało się ją przekonać. Nie wiedziała kim jest jego ojciec, ale miała swoje podejrzenia. Poza tym, skoro to był dla niego taki argument, to oznaczało, że pewnie szybko się tym zajmie i to w dodatku ze skutkiem.

- Dlaczego głową do dołu? - spytała samą siebie pod nosem.

Tommy to usłyszał i zachciało mu się śmiać, kiedy uświadomił sobie, że tylko on coś wie na ten temat. Powtórzył jej to samo, co powiedział Leo, gdy wychodzili z lasu. Dla Agnes były to nowe informacje i zawężało to jej grono możliwych morderców.

- Muszę iść do biblioteki - rzuciła zawracając. Usłyszała tylko za sobą głos Danielle: "Ona tak zawsze".

Musiała coś znaleźć na ten temat. Napisze do taty, może on też coś wie. Powie Davidowi, albo Dale'owi, nieważne, zależy na którego wcześniej wpadnie. Uwielbiała takie zagadki. Może nie zdawała sobie jeszcze z tego sprawy, albo nie chciała się do tego przyznać, ale lubiły dowiadywać się o nowych zdarzeniach i uczyć się nowych, przydatnych rzeczy, próbując rozgryźć jakąś sprawę, a szło jej to zazwyczaj nie najgorzej. Dobrze łączyła fakty, dlatego się do tego nadawała.

Tego dnia przegapiła też trening Vivanne.

W bibliotece poszukała czegoś na temat religii, bo wiedziała, że to musi mieć z tym związek. Przynajmniej w takiej sytuacji, jeśli się oprzeć na wiedzy Tommy'ego. Bibliotekarka po raz kolejny dziwnie się na nią spojrzała. Agnes poczuła się, jakby wyznawała kult diabła, czy coś w tym rodzaju. Spakowała ciężką książkę do torby, a drugą, którą wzięła przez zupełny przypadek, trzymała w ręku i zaczynała czytać interesujące ją hasła. Czytała ją w czasie, kiedy szła napisać do ojca. Jego zasób wiedzy był praktycznie nieograniczony, więc na pewno wiedział coś, co pomogłoby jej. Oczywiście całą historię jakoś okroi, nie napisze mu całej prawdy. Nie będzie mu teraz zawracać głowy. Przecież była już niemal mistrzem w ściemnianiu, robiła to przez całe życie.

Idąc, wpadała na różne osoby. Co chwilę kogoś przepraszała. Pomyślała, że oni też mogliby ją omijać, skoro widzą, że ona sama na nich nie patrzy. Oczywiście jak zawsze - brak zrozumienia z drugiej strony...

Napisała krótki, treściwy list i chwilę później była już w pokoju. Nikogo nie było w środku. Może to nawet lepiej. Uniknie tych wszystkich pytań. Kiedy otworzyła swoją małą książkę, pierwsze na co zwróciła uwagę, to własne paznokcie. Jeszcze sporo im brakowało do przeciętnej długości. Do tego było mocno postrzępione i miała wrażenie, że dwa z nich zupełnie odpadną w najbliższym czasie. Zacisnęła rękę w pięść, by nie musiała na nie patrzeć. Zajęła się książką i odszukała stronę na której skończyła. Czytała tylko interesujący ją dział: wykonywane kary śmierci w naszej historii. Oczywiście wszystko było tu skrócone, ale przecież właśnie o to jej chodziło. Na początku powinna poznać różne hasła, a dopiero później dociekać do szczegółów. Nagle rzuciła książkę na łóżko i sięgnęła do swojej torby po pióro i kartkę, by mieć na czym notować.

Od lektury oderwała się pół godziny później. Bardziej wzbogaciła swoją wiedzę na temat kar średniowiecznych, niż tego, co rzeczywiście ją interesowało. Odłożyła małą książeczkę do torby i wzięła ciężką księgę. Wkładając do niej kartkę z notatką, którą należało teraz uzupełnić. Westchnęła ciężko i zabrała się do roboty.

Tym razem wyczytała znacznie więcej. O wieszaniu wiedziała już niemal wszystko. Nawet zapisała sobie na kartce długości sznura, jakie obowiązują przy danej wadze skazańca. Wątpiła by kiedykolwiek jej się to przydało, ale mimo wszystko zapisała sobie ten i różne inne, podobne szczegóły. Znów schowała nos w książce, przekręcając głową tak, żeby usłyszeć strzelanie karku.

Wtedy otworzyły się drzwi i zobaczyła w nich Vivanne.

- Znowu z książką? - spytała zadowolona. - Myślałam, że to ja się za dużo uczę.

Agnes ziewnęła. Zamykając głośno swoją książkę. Schowała ją pod poduszkę. Oczywiście, że nie chodziło o to, żeby ją schować. Do tego celu wysiliłaby się bardziej. Nie była aż tak mało kreatywna. Po prostu nie chciała, żeby była na widoku, ale musiała być pod ręką. Na takie informacje zawsze musi mieć czas.

- Bo uczysz się za dużo - wytknęła jej Agnes. - Ja po prostu... przyswajam informacje, które są teraz całkiem istotne.

Vivanne wyraźnie chciała się roześmiać i spytać o czym mówi, ale nie zrobiła tego. Wiedziała, że gdyby Agnes chciała jej powiedzieć o co chodzi, zrobiłaby to wprost, a widziała, że wcale nie chce. W porządku. Za kilka dni jej pewnie powie.

- Idziesz na kolację?

Agnes zaśmiała się głośno.

- W życiu nie opuściłabym żadnego posiłku.

To też był fakt. Najbardziej mógłby potwierdzić go David. Dziewczyna jadła tyle co on, o ile nawet nie więcej. Przy tym tak samo jak on spożytkowywała swoją energię. Wszystkich przerażało to, że je jak przeciętny mężczyzna, kiedy wcale nie była wysoka. A ruszała się tak dużo, że nadal miała szczupłą i wysportowaną sylwetkę. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak inne dziewczyny jej zazdroszczą. Pewnie gdyby to usłyszała i tak nic by sobie z tego nie zrobiła. Rzuciłaby tylko coś w rodzaju "sport nie boli" i zajęła się swoim życiem.

Dlatego jak najszybciej zeszła po schodach do stołówki zaraz za Vivien.

Podchodząc do stolika, przy którym zawsze siedziała ich cała grupa, zauważyła, że tym razem znalazł się tam i Tommy. Pierwszy co przyszło Agnes do głowy, to to, że już wszyscy już wiedzą o trupie w lesie. Jednak jak się później okazało, ten fakt rozpowiedział David, który dowiedział się od Christophera Jonesa, który był od niego o rok starszy. Tommy w tym momencie był poddawany torturom, znanym powszechnie jako "wyciąganie informacji ze szczegółami". Agnes uśmiechnęła się do niego dobrotliwie, podbierając krzesło ze stolika obok i zajmując miejsce zaraz przy jego lewej stronie.

- Jest jeszcze coś czego nie wiedzą? - spytała.

David zmrużył gniewnie oczy.

- Ty! - fuknął wściekle. - Ty o wszystkim wiedziałaś!

- Oczywiście, że wiedziałam ty zidiociały bałwanie. Zawsze dowiaduję się wszystkiego przed tobą - odpowiedziała z ogromnym spokojem. Wiedziała, że w tym momencie zabija go swoim brakiem ekscytacji. Zaczęła sobie nalewać herbaty i zastanawiała się, co teraz nałożyć na talerz. Wybór był spory... Popatrzyła na Martina, który po drugiej stronie stołu robił całe mnóstwo kolorowych kanapek. Dawno nie widziała, żeby ktoś się tak starał, przy tak zwyczajnej czynności.

- Jak mogłaś mi nic nie powiedzieć?

Agnes zdecydowała się na ogromnego omleta. Podobne robił jej ojciec w dzieciństwie. Teraz takie same robiła ona jemu.

- Nie wpadłam na ciebie.

David patrzył na nią jak wryty.

- A ty myślisz, że co było pierwszą rzeczą, którą zrobiła, kiedy się o tym dowiedziała? - spytała Danielle, jakby było to najbardziej oczywistą rzeczą na świecie. - Poleciała jak głupia do biblioteki. Dam sobie rękę uciąć, że po drodze wpadła też na pomysł, żeby napisać do ojca, albo kogokolwiek ze znajomych, kto może wiedzieć cokolwiek na ten temat.

Tym razem przyglądał jej się Dale. On również wcześniej patrzył na przyjaciela siedzącego obok, który z wielką pasją pokrywał swoje kanapki grubą warstwą dżemu malinowego.

- I?

- Co "i"? - spytała zupełnie nie rozumiejąc. Właśnie kroiła swojego omleta na kawałki. Choć nie ukrywała zazdrości, patrząc na talerz Martina.

- Czego się dowiedziałaś? Skoro nie natknęłaś się na nikogo z nas przez cały ten czas, zakładam, że siedziałaś z książką.

Agnes omal nie upuściła widelca. Czy była aż tak przewidywalna?

- Niewiele. Czytałam tylko na temat kar w średniowieczu. Wiecie, że cudzołożnice w tamtym czasie, w wymiarze kary za niewierność, sadzano okrakiem na metalowej piramidzie, dokładając jej do nóg ciężary? W ten sposób zwyczajnie ją rozrywano - cały czas mówiła zupełnie zwyczajnie, jakby rozmawiała o pogodnie. Kiedy skończyła, znów zabrała się za jedzenie.

- Nie jestem taki pewien, czy moje kanapki nadal wyglądają tak samo dobrze, jak dwie minuty temu - mruknął patrząc na swój talerz, jak dziecko na nową zabawkę, która okazała się nie spełniać wszystkich oczekiwań.

- Ale jesteś słaby - wyśmiała chłopaka. Na nią takie rzeczy nie działały.

- Wiesz... to dość obrazowa wizja.

- Jak nie będziesz tego jadł, możesz mi dać.

Martin bez zastanowienia podał jej swój talerz z kolorowymi kanapkami. Przechwyciła go zadowolona i położyła zaraz obok swojego. David z cudem powstrzymał się od rozdziawienia ust z podziwu, dla zdolności manipulacyjnych kuzynki.

- Ty kretynie! - zbeształ przyjaciela. - Ona to powiedziała specjalnie!
   
Martin tylko wzruszył ramionami.

- Teraz to już nie będę w stanie nawet patrzeć na dżem malinowy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz