Tommy nic nie powiedział. Chciał, miał przecież nawet taki plan, ale nie wiedział co by to dało. Jedyną osobą, której mógłby powiedzieć byłby Dale, bo on i tak już wiedział najwięcej. Stwierdził jednak, że nic chce, żeby Agnes miała przez to o nim złe zdanie. Choć po tym jak go zapytała, czy pomoże jej odzyskać różdżkę, coś w nim pękło. Wtedy postanowił, że jeśli nadarzy się jakaś okazja, powie co powinien powiedzieć. Nie był aż taki zły, bo Morgan ją uderzył. Był wściekły do granic możliwości, bo wiedział, że tu już nie chodzi o głupią zazdrość o Danielle, tylko o najprostszą nienawiść. Teraz bał się, że może jej coś zrobić i to go bolało.
Dlatego po skończonej rozmowie z Agnes, poszedł poszukać Morgana. Oczywiście nie od razu, bo była zdolna do tego, żeby pobiec za nim. Ruszył dopiero ze swojego pokoju, po powrocie z kolacji.
Odnalezienie go nie było żadnym wysiłkiem. Spodziewał się, że spotkają się na jednym z korytarzy w podziemiach i dokładnie tak się stało. Oczywiście było tam kilku nieświadomych uczniów (i dwuosobowa obstawa Rolsona w postaci Raya Battena i Jasona Rainsa), ale Tommy się tym nie przejmował. Kiedy zbędny tłum zobaczył, jak posyła jednym ruchem ręki dwóch kolegów Morgana na ścianę, postanowił się rozejść. Nikt nie chciał później oberwać za to, że był świadkiem bójki i o niczym nie doniósł.
Tommy nie obawiał się niepowodzenia. Morgan nie śmiał go dotknąć od miesiąca, a przez ten czas zdążył się sporo nauczyć, bo nie należał do tych, co stają w miejscu. Często trenował, pojedynkował się na przemian z Martinem i Dale'em. A przede wszystkim powoli zaczynał nabierać pewności siebie, która pozwalała mu panować nad sytuacją.
Morgan się zdziwił. Kiedy zobaczył, kto wywołał taki hałas, uśmiechnął się drwiąco.
- Wiedziałem że ta mała pójdzie się komuś wypłakać.
- Masz coś nieswojego, Rolson - rzucił zupełnie go nie słuchając. - Oddaj to proszę.
Kątem oka zobaczył, jak jeden z chłopaków zaczyna się podnosić. Nie wiedział kto to, ale automatycznie machnął różdżką na niego, przygniatając do ziemi z taką siłą, że zaczął kaszleć od uderzenia. Tommy zaczął się zastanawiać, czy ta dwójka myśli czasem samodzielnie.
- Czyżby twoja koleżanka bała się sama do mnie przyjść? A chwaliła się tym, co zrobiła Rayowi? Założę się, że on teraz też chciałby jej oddać - odpowiedział wciąż się uśmiechając.
Tommy nie miał pojęcia o czym koleś mówi. Denerwował go ten uśmiech i bardziej z tego powodu, niż ze złości cisnął w chłopaka trzema szybkimi zaklęciami, z których dryblas zdążył odbić tylko dwa. Trzecie trafiło go prosto w mostek. Chłopak poczuł się tak, jakby ktoś sprzedał mu sierpowego prosto w wątrobę. Posłał jedno ze swoich najbardziej irytujących spojrzeń. To zmusiło Tommy'ego do rzucenia kolejnego zaklęcia, prosto w głowę. Chłopakowi zaczęła lecieć z nosa krew. To zmotywowało go do podjęcia pojedynku.
- Powiedz jej lepiej, żeby uważała. Niech trzyma się blisko tego swojego chłopaka.
- Jak nie będziesz jej atakował jak tchórz, to nie będzie miała takiej potrzeby - odpowiedział chłodno na zaczepkę. Widział jak walczy Agnes. Wyglądała mu na rozsądniejszą osobę i dlatego zdziwił się, że dała mu się rozbroić.
Zobaczył jak w jego stronę leci zaklęcie jedno za drugim, w dwu sekundowych odstępach. Odbijał je od niechcenia, były zdecydowanie za wolno rzucane. Szybko mu się to znudziło i posłał serię zaklęć, które działały jak uderzenie o średniej sile. Właśnie ze względu na to, że siłą nie była zbyt wielka, tak łatwo było je rzucać zaraz po sobie. Uchylił się w bok przed urokiem i rzucił zaklęcie pod kątem, tak, że odbiło się od ziemi i trafiło do celu. Rzucał tak większość trudnych zaklęć. Wtedy przeważnie przeciwnik myślał, że Tommy zwyczajnie nie trafił i kiedy zaklęcie zaczynało wędrować w kierunku ofiary, było już za późno na jakikolwiek ratunek. Tak samo było tym razem i dlatego posłał Rolsona aż pod sufit, nogami do góry.
Od czasu do czasu musiał posyłać dwóch dryblasów na ścianę, ale szybko znudziły im się próby wstawania. Jasne włosy przykleiły się do jego twarzy. Z Morganem robił co chciał. Pewnie dlatego tamten przestał się tak uśmiechać. Był tak skupiony na tym, żeby trzymać się na nogach, że zupełnie zapomniał o graniu swojej roli. To było takie proste...
Co chwilę obrywał w różne miejsca, a odbijał może jedną trzecią, z tego co leciało w jego stronę.
Wcześniej nawet nie wiedział, że Tommy potrafi tak dobrze walczyć. W końcu przecież pierwszy raz miał okazję zmierzyć się z nim w pojedynkę. I musiał, przyznać, że nie miał żadnych szans. Jedyne co pozwalało mu jeszcze rzucać i odbijać zaklęcia to szczera furia. Jednak jego przeciwnik dobrze wiedział, co należy zrobić w tym wypadku. Przez cały czas się z nim bawił, żeby go zmęczyć. Tak przynajmniej wywnioskował, bo właśnie oberwał jednym, silnym, oszałamiającym zaklęciem, które rozłożyło go na łopatki. Podnosił się na łokciach, kiedy Tommy rzucił nieznane mu zaklęcie, które przygwoździło go do zimnej, betonowej podłogi. Nie mógł się ruszyć
Poczuł, jak zabiera mu różdżkę Agnes. Wiedział, że ma ją przy sobie. Przewidział to.
- Dzięki za dobrą zabawę - rzucił Tommy na odchodnym. - Wiedziałem, że nie zmarnuję do reszty tego dnia.
Usłyszał oddalające się kroki i gwizdanie. Gdy kroki ucichły, mógł się ruszyć.
Oczywiście, kiedy Tommy podszedł do niej i tak po prostu oddał różdżkę, wkurzyła się. Nie tak to sobie wyraźnie wyobrażała. To nie była pomoc, tylko wyręczenie jej w czymś, co tak naprawdę powinna zrobić zupełnie sama. Zaczęła żałować, że w ogóle wspomniała o tym, że Rolson coś jej zabrał. Teraz koleś będzie myślał, że chowa się za plecami Tommy'ego.
- Teraz mam dylemat - oznajmiła wściekle. - Nie wiem czy powinnam w pierwszej kolejności sprać tyłek temu dupkowi, czy tobie.
- Gdybyś teraz do niego poszła, byłoby to niesprawiedliwe.
Myśli w głowie Agnes zatrzymały się. Pojawił się zupełnie nowy wątek. Dlaczego to miało być niesprawiedliwe? Co tam się tak właściwie stało? Przecież Rolson nie oddałby po dobroci jej różdżki, więc powoli wykluczała różne opcje.
- Tommy... Coś ty zrobił?
- Tylko trochę gościa znokautowałem, ale to nic powa...
Przerwał, bo oberwał z pięści w ramię. Przeszło mu przez głowę, że dziewczyna ma to już głęboko w nawyku i niedługo zacznie to robić odruchowo. Rozmasował bolące miejsce i posłał jej zdziwione spojrzenie. Był pewien, że z reguły w takim momencie dziewczyny powinny być chłopakom wdzięczne za zemszczenie się na innych kolesiach za ich skopane tyłki, czy coś w tym rodzaju.
- Jak mogłeś to zrobić beze mnie?! - ofuknęła go. Nie wiedział, czy powinien być tym zmartwiony, czy rozbawiony. Jego twarz starała się wyrazić obie te emocje, co dało zabawny efekt.
- Jesteś nienormalna. Poza tym, będziesz miała milion okazji, żeby się mu odwdzięczyć, nie da ci spokoju.
Dla Agnes było to całkowicie normalne. Oberwała, więc chciała żeby teraz ktoś oberwał od niej. Wydało jej się to logiczne i całkowicie sprawiedliwe. Spojrzała na niego nieco protekcjonalnie, przez co uśmiechnął się szeroko i objął ramieniem w przyjacielskim geście. Ona też zaczęła się śmiać.
W sobotę odbył się pierwszy mecz polo. To znaczy, oczywiście pierwszy dla Vivanne, do tej pory nigdy nie wyszła na boisko w czasie meczu, ponieważ musiała mieć czas na to, by się zaaklimatyzować w drużynie, poznać ich zachowania i móc przewidzieć, co kto zrobi podczas gry.
David uznał, że może wziąć udział w meczu, tuż przed wyjazdem do domu. Dla Vivanne był to ostatni, przedświąteczny stres. Właśnie ubierała białe spodnie, pod którymi miała jeszcze co najmniej dwie warstwy ocieplaczy. Do tego na bluzkę konkursową założyła niewiarygodnie grubą bluzę z zamkiem błyskawicznym. Agnes starała się nie myśleć, ile warstw jeszcze trzyma pod spodem.
- Daj spokój - powiedziała w końcu. - Jak będziesz się tak ubierać, nie będziesz nawet w stanie wziąć porządnego zamachu, a jak już spadniesz z konia, będziesz się toczyć, bo zaczynasz mi przypominać nieźle napakowanego bałwana - zachichotała.
Vivanne posłała jej lodowate spojrzenie.
- To chyba nie jest złe, że nie chcę być chora na święta?
- Tam wcale nie jest tak zimno. Poza tym, podczas gry się zgrzejesz. Ubierzesz to wszystko później, sama wezmę ci tą bluzę i jedną parę tych niewiarygodnie ciepłych spodni.
Vivien zdała się na swoją współlokatorkę i zaczęła zapinać wysokie buty. Ściągnęła na nie nogawki spodni, które obiecała oddać Agnes, przed samym rozpoczęciem rozgrzewki.
Gdy były już w stajni, zniosły przed boks klaczy cały sprzęt. Vivanne wzięła do ręki szczotkę i zaczęła czyścić sierść konia. Do tego z jej ust ciągle leciała wesoła plątanina bezsensownych słów i chichotów. Agnes pomyślała, że dziewczyna na stres reaguje śmiechem i nie uznała wcale, że do źle. Sama wzięła się za zawijanie nóg kobyły, co (wbrew pozorom) wcale nie było tak prostym zadaniem. Bandaże trzeba było zawinąć równo, a do tego nie mogły być one ani zbyt mocno ściśnięte, ani zbyt poluzowane, a sama czynność, była niewiarygodnie długa i nudna.
Uklęknęła przy jednej nodze i rozpięła rzep, który trzymał bandaż zwinięty. Zaklęła pod nosem, kiedy rzep przyczepił jej się do rękawiczki. Zirytowana, szybko ją zdjęła i natychmiast poczuła, jak palce sztywnieją jej z zimna. Dzień nie należał do tych, kiedy nie wystawiało się nosa na zewnątrz, ale jednak kiedy temperatura nie przekraczała minus ośmiu stopni, ludzie z reguły nie preferowali bezpośredniego kontaktu nagiej skóry z zewnętrznym powietrzem.
Do tego, jeszcze kilkanaście minut temu, dziewczyny musiały rozbijać grubą warstwę lodu, która powstała na wierzchu wiaderka z wodą, które miały zamiar przynieść klaczy.
David i Martin stanęli przy wejściu do boksu w tym samym czasie, co Agnes zmieniła nogę.
- Dobrze się trzymasz? - spytał kapitan, patrząc na twarz Vivanne, która wyrażała właściwie wszystkie emocje naraz.
- Chyba lepiej, niż się spodziewałam. Tylko trochę się stresuję i dlatego dużo mówię - uśmiechnęła się niepewnie.
David podniósł i opuścił rękę na ramę boksu, z taką samą siłą, jaką się pieczętuje kopertę z listem. Zastanowił się chwilę.
- Nie martw się - powiedział. - Agnes też tak ma.
- Hej! - krzyknęła protestując. - Ja się nigdy nie stresuję!
David popatrzył na nią pobłażliwie, ale dał spokój temu tematowi.
- Liczę dzisiaj na ciebie - powiedział, odchodząc w kierunku innych zawodników.
- Jeszcze bardziej chcesz ją zdenerwować? - spytał uśmiechnięty Martin i życzył jej powodzenia.
Agnes znowu zmieniła nogę. Vivien w tym czasie zabrała się do zwijania ogona, by nie przeszkadzał podczas gry. Z grzywą nie miała takiego problemu - był zgolona. Większość koni, które brały udział w rozgrywkach miały zgolone grzywy. Nie wszyscy jednak to nie robili i wtedy musieli je również zaplatać, co nie trwało kilka minut, a co najmniej półgodziny.
- Nie chcę dzisiaj niczego zawalić - wymamrotała nagle.
- To niczego nie zawal.
Vivien posłała jej ostre spojrzenie, ale Agnes tego nie zauważyła, bo była zbyt zajęta zawijaniem końskiej nogi.
- Mówił ci ktoś, jak bardzo jesteś beznadziejna w podnoszeniu przyjaciół na duchu?
- Tak - odpowiedziała krótko. - Twój kapitan.
- Czemu mnie to nie dziwi? - spytała Vivien, bardziej samą siebie, niż Agnes. Już zdążyła się bardzo dobrze przyzwyczaić do wzajemnego docinania sobie przez Davida i Agnes. Jednak nie rozumiała tego - sama była jedynaczką i nie miała żadnych kuzynów w swoim wieku. Najmłodszym był Frank, który miał teraz dwadzieścia trzy lata.
Szybko uwinęły się z osiodłaniem klaczy i założeniem ogłowia. Przeszły oblodzonym chodnikiem z kostki brukowej do hali. Agnes nadal to irytowało, że rozgrywki muszą być na hali - to było mało emocjonujące. To znaczy, o ile tak kontuzjogenny sport jak polo, może być mało emocjonujący. Ona sama przywykła do tego, że kiedy jeździła z tatą na zawody, zawsze odbywały się one na śniegu, bez względu na to, jaki by nie był lód na zewnątrz, Oczywiście wtedy wkręcało się koniom w podkowy specjalne śruby, które nie pozwalały się zwierzętom ślizgać.
Przejęła od Vivien całą warstwę wierzchnią. Teraz dziewczyna została w samym stroju startowym i bluzie, którą zrzuci przed rozpoczęciem zawodów, jak wielu innych zawodników.
Obydwie drużyny dostały po piłce i zaczynały się rozgrzewać do gry, podając ją sobie i wbijając do bramki, której nikt nie bronił, bo w tej grze bramkarza nie było. Trzeba było tak grać, aby nie dopuścić przeciwników do swojej bramki, szczególnie, kiedy mają piłkę. Wbijać gole do bramki można na każdy sposób, nawet w nią wjeżdżając.
Odnalazła na widowni Danielle i ruszyła w jej stronę. Ludzie szybko się schodzili i wiedziała, że za chwilę wcale nie będzie mogła się ruszyć.
Dostrzegła w rękach współlokatorki aparat. To się Vivien ucieszy...
- Nie wiedziałam, że przyjdziesz.
- Ja też - uśmiechnęła się Danielle. - Ale stwierdziłam, że i tak nie dam rady nauczyć się do testu z historii, więc postanowiłam bardziej produktywnie spędzić ten czas. To w końcu pierwsza poważna gra naszej małej Vivien - dodała szeroko szczerząc zęby, na co Agnes odpowiedziała tym samym.
Kilka dni wcześniej, usłyszała od kuzyna, że grają z "Diabłami z Gór". Była to jedyna drużyna, prócz ich własnej, której członków znała osobiście. Konkretniej trzy osoby - Brada, Beth i Leo, ale to już trzy czwarte składu. Widziała też, że niedaleko stoi Tommy, ale nie brał czynnego udziału w rozgrzewce, tylko pomagał innym członkom drużyny. Agnes wiedziała, że chłopak gra w polo. Grał mniej więcej na tym samym poziomie co ona. Obydwoje mieli dobrą równowagę, ale właściwie prawie na tym ich zalety się kończyły. Potrafili wykonać bezbłędnie kilka podstawowych uderzeń malletem o piłkę i mieli nieprzeciętną koordynację ruchową, co wiele ułatwiało, ale brakło im zapału i talentu, co czyniło ich tylko przeciętnymi graczami.
Dopiero po chwili zrozumiała, czemu Tommy nie będzie grał - zastępował go przecież Leo, którego nigdy wcześniej nie było. Albo zmienili zawodników w pierwszym składzie, albo chcieli go po prostu wypróbować na boisku.
- Patrz, już się ustawiają - powiedziała zadowolona Danielle, wskazując palcem na boisko. Drużyny z obu stron zaczęły zajmować umówione pozycje.
Beth przeturlała piłkę malletem na środek boiska. Chwilę jeszcze trwało małe zamieszanie, zanim wszyscy ustawili się na swoich miejscach. Agnes przyglądała się boisku, które było teraz podzielone na dwie części, przez dwie drużyny. Jedna strona była czerwona (to na nich liczyła), a druga ciemnoniebieska. Tej drugiej przewodził jej kuzyn oczywiście.
- Dzisiaj rozegramy ostatni mecz przed świętami - odezwał się radiowy głos Chestera Hearda, komentatora. Chłopak miał szesnaście lat i w zeszłym roku grał w klasowej drużynie "D", czyli w "Karłowatych Skrzatach", ale wypisał się ze względu na rodziców. Uznali, że gra jest zbyt niebezpieczna i zabronili mu grać. Oczywiście, jak przystało na piętnastolatka, to Chesterowi nie starczyło i przez dłuższy czas brał udział w treningach i rozgrywkach, dopóki jego rodzice nie dowiedzieli się, że wraz z drużyną wygrał finały szkolnych mistrzostw. To nie pomogło chłopakowi w przekonaniu rodziców, że jest w tym rzeczywiście dobry, wręcz przeciwnie - napisali do dyrektora pisemny list, że zabraniają synowi tej gry zespołowej. Od czasu do czasu brał udział w towarzyskich rozgrywkach i treningach, ale po za tym zajmował się komentowaniem meczów. - Dziś grają ze sobą "Pogromcy Gnomów" oraz "Diabły z Gór"! To już czwarty mecz ćwierćfinałowy. Przypominam, że Diabły mają już na swoim koncie dwa zwycięstwa i zapewnioną pozycję, a Pogromcy nadal muszą walczyć o swoje miejsce w półfinałach.
Rozległ się dźwięk gwizdka, ogłaszający początek meczu. Pierwszy do przodu ruszył David, zagalopowując na zadzie i wyrywając się do piłki. Dzięki dynamicznym susom swojego ogiera, był o kilka ułamków sekund szybciej od Brada i już kierował się w stronę bramki. Prowadził piłkę koło dziesięciu sekund, po czym zupełnie znikąd na jego drodze pojawił się Leo. Nie było trudne, dla tak doświadczonego zawodnika jak David, zmylić przeciwnika.
- Morton wykonuje czyste podanie do Reeda, który przyjmuje piłkę i już kieruje się do bramki przeciwnika... zostało mu trzydzieści metrów, dwadzieścia pięć... czy zaryzykuje strzał z tej odległości? - Dale wywinął młynka malletem, uderzając w piłkę, by podać ją prosto do Matrina. - I płynne przechwycenie przez Chrisa Krugera z drużyny Diabłów. Natychmiast odrzuca piłkę do Beth, która robi zjawiskowy zwrot na zadzie, by pokierować się... ten zwrot jednak wymagał zbyt wiele czasu i Matrin Flanghan przejął piłkę. Jest zdecydowany w tym co robi, naprawdę szybko kieruje się w stronę Mortona i przygotowuje się do podania.
Martin uderzył w piłkę z taką siłą, że ledwo sam David dał radę ją przejąć w wolnym galopie. Przyspieszył tampa i trzymając wodze w lewej ręce, uderzył młotkiem prosto do bramki.
- Pierwszy gol dla Pogromców! - krzyknął Chester, tak, że dało się usłyszeć w jego tonie głosu chrypkę. Trybuny zerwały się z miejsc siedzących i skakały, krzycząc z radości. Oczywiście nie wszyscy. Ta część, która przyszła dla Diabłów siedziała i czekała na swoją kolej.
Danielle pokazała Agnes szybko zdjęcie, jakie udało jej się zrobić Davidowi w momencie, kiedy od uderzenia dzieliły go najmniejsze ułamki sekundy, a jego koń był w fazie zawieszenia. Dostrzegła też w tle zachwyconą Beth. Tego typu reakcje nie były dla niej żadną nowością. Wiedziała, jak dobrze wygląda jej kuzyn podczas gry. Chociaż nie tyle chodziło o samą jego postać, co o ogiera - Armagedona, który mierzył około metr siedemdziesiąt pięć. Był najwyższym koniem, który był używany do gry w polo i jakiego widziała na oczy. Konie do rozgrywek przeważnie miały po metr pięćdziesiąt pięć, ewentualnie sięgały do metra sześćdziesięciu.
Przez tłum wrzeszczących nastolatków przebiła się Lana z Evą, koleżanką z klasy. Na ich twarzach malowały się szerokie uśmiechy.
Agnes znowu skupiła się na grze. Minęły już trzy minuty. Piłka znalazła się na środku boiska, a drużyny zamieniły się stronami. David znów pierwszy dobiegł do piłki i precyzyjnie prowadził ją blisko siebie, by po chwili podać ją do Vivien, uderzając młotkiem pod szyją konia.
Dziewczyna wyłączyła wszystkie swoje emocje. Rzadko jej się to udawało, ale tym razem była oazą spokoju i odnosiła wrażenie, że na każdy swój ruch ma całą wieczność. Widziała w zwolnionym tempie, jak zbliża się do niej piłka. Wymierzyła odległość, skróciła wodze konia, siadając bardziej w siodło i cofając ramiona. Teraz krok klaczy stał się krótszy, ale tak samo dynamiczny. Przejęła płynnie piłkę i lekko popuściła wodze, dodając koniowi łydki, by teraz przyspieszył. Toczyła piłkę wypatrując pozostałych członków. Najbliżej znajdował się Dale, ale do Martina miała prawie czystą drogę.
- Ramirez czyste podanie do Flanhgana, Flanghan do Reeda i... wyjątkowo stylowe przejęcie przez Head'a. Bradley zbliża się do bramki Pogromców zupełnie sam... Morton stara się odebrać piłkę, ale zawodnik umyka mu i zmienia stronę prowadzenia piłki na lewą. Nadal całkowicie sam. Nie wygląda na to, aby zamierzał wykonać jakiekolwiek podanie.
Nagle znikąd pojawiła się Vivanne, która prostopadle z lewej pędziła na Brada. Po swojej prawej miał Davida, więc nie mógł tam uciec. Przyspieszenie i zwolnienie nie wchodziły w grę, bo czegokolwiek by nie zrobił, Vivanne by go doskoczyła i miałaby sporą szansą na odebranie piłki. A nawet jeśli nie ona, to David. Dziewczyna widziała go już wcześniej jak grał i wiedziała, że zawsze biegnie do bramki sam. Miał problem z koncentracją i czystym podaniem.
- Head chyba znalazł się potrzasku. Czy będzie nadal próbować dojechać na własną rękę, czy poda do panny Ormond?
Wykonał zamach pod szyją konia i uderzył piłkę w kierunku Beth. Vivanne ze swojej pozycji miała doskonałą okazję aby ją przejąć i podać prosto do Davida. Rozjechała kobyłę, aby przyspieszyła kroku i podawała sobie z Davidem przez jakiś czas piłkę. Przy ostatnich dwudziestu metrach zostawiła go samego, by w razie niepowodzenia przejąć piłkę. Nie było to konieczne, ponieważ David czysto zdobył kolejnego gola, wjeżdżając z rozpędu między tyczki. Usłyszał krzyki z widowni i zasalutował szeroko się uśmiechając.
Piłka znów znalazła się na środku boiska. Znów pierwszy dobiegł do niej David, ale tym razem Brad nie starał się o to z nim konkurować. Zamiast tego, ustawił się tak, aby móc ją odebrać. Zrobił to i podał ją do Leo. Chłopak był trochę zmieszany, ale nikt wokół niego się nie znajdował, by móc wykorzystać tą okazję. Przegalopował z nią kilka metrów i podał do Chrisa. On z kolei podał do Beth, która podała do Brada, a wtedy znajdowali się już przy bramce.
- Bradley Head zdobywa pierwszego gola dla swojej drużyny! - krzyknął Chester, widząc, jak chłopak wpada z piłką z bramkę.
Po tej szybkiej akcji, przy następnym rozegraniu piłki, Davidowi zabrakło półtorej sekundy, aby dobiec szybciej do piłki. Armagedon zaczynał już się męczyć, co oznaczało, że musiała dochodzić siódma minuta meczu.
- Head spokojnie galopuje sam z piłką - skomentował Chester, obserwując swoją wielką, najlepszą gwiazdę. I tu miał rację, Brad był najlepszy. Nie brakowało mu odwagi i kreatywności. Do tego trenował pół swojego życia i kiedy mógł, pogłębiał teoretyczny zakres swojej wiedzy na temat gry. No, ale dzisiaj zdecydowanie nie miał dnia. - Dogania go Vivanne Ramirez, która widocznie ma jeszcze spory zapas energii.
Faktycznie ani Vivanne, ani jej kobyła nie były tak zmęczone, jak reszta graczy. Szybko dogoniła Brada. Chłopak wcześniej poinformowany o tym przez komentatora, zdążył się przygotować i gdy uginała rękę chcąc uderzyć, zrobił unik. Jednak to było to, czego się właśnie spodziewała i dlatego wcale nie miała zamiaru uderzyć, tylko skręcić za nim. Jeszcze zanim się zorientował, że go przejrzała, stracił piłkę.
Wtedy odezwał się gwizdek, kończący tą połowę meczu.
- Pierwsza połowa zakończyła się z wynikiem dwa do jednego dla Pogromców.
Agnes widziała, jak ktoś z drużyny już przyprowadza drugiego konia dla Davida. Tylko Vivanne, Leo i Dale pozostali przy swoich wierzchowcach. Przeniosła wzrok na Danielle i jej stary aparat. Nie wiedziała nawet, że na tak wiecznym urządzeniu można oglądać zrobione zdjęcia, nie wywołując ich. Większość z nich przedstawiała Brada, albo Davida. Po nich, często pojawiali się Dale i Martin, a później Vivanne i kilka pojedynczych zdjęć innych zawodników.
Wdała się w dyskusję z Danielle, Laną i Evą.
Druga połowa całkowicie zmieniła wynik meczu. Na początku piłkę przejął David i podał do Vivanne. Pogromcy przez chwilę podawali sobie piłkę, a kiedy David strzelił do bramki, Chrisowi udało się wtargnąć na tor strzału i gola nie zdobyto. Podał do Beth, która odbiła w jego kierunku. Znów uderzył w jej stronę, a ona w stronę Brada, który wbił piłkę między tyczki, mimo tego, że przeszkadzał mu Martin.
Następna rozgrywka wyglądała podobnie.
W trzeciej akcja była nieco bardziej rozwinięta, ponieważ Dale i Martin dłuższy czas trzymali piłkę tylko dla siebie. Później odebrała ją Beth i zrobiło się zamieszanie, bo wszyscy odbierali sobie piłkę, aż na końcu Vivien znalazła okazję i odbiegła od grupy i strzeliła gola.
Mecz zakończył się zwycięstwem Diabłów z wynikiem pięć do trzech. Agnes to nie zdziwiło, bo wiedziała, że jest to najlepszy skład, choć nie tak zgrany jak ich. Martin i Dale często się obijali i przepuszczali wiele dobrych okazji do przejęcia piłki, bądź nie chciało im się jej utrzymać. Nie było tak zawsze, ale uznała, że dziś grają tak pewnie dlatego, że już czują świąteczną, leniwą atmosferę.
Do zamku przyszły z Martinem, Dale'em i Davidem, który pochwalił Vivanne za pierwszy udany mecz. Obiecał nawet postawić jej piwo przed świętami za świetną grę, na co zaproponowała przyszłą sobotę. Agnes już miała się cieszyć, że będzie miała chwilę spokoju, gdy dowiedziała się, że znów spotkają się całą grupą i ona również powinna się tam znaleźć.
Weszły w dobrych nastrojach do pokoju.
- Nawet masz pamiątkę - zaśmiała się Agnes. - Danielle cały czas robiła wam zdjęcia i muszę przyznać, że nawet dobrze jej wychodziły.
Vivien słuchała co się do niej mówi jednym uchem. Bardziej interesowała ją koperta i pakunek na jej szafce nocnej przy łóżku. Agnes teraz też zwróciła swoją uwagę na dwa nowe przedmioty. Ruda szybkim krokiem do nich doszła, by jak najszybciej odczytać list. Nie spodziewała się nikogo, kto mógłby teraz do niej pisać. Agnes usiadła na jej łóżku i podparła się z tyłu rękoma. Vivien tego nie zrobiła, bo ciągle miała na sobie brudne ubrania po grze.
Jej ręce jeszcze były sztywne od zimna i dlatego chwilę się mocowała z kopertą. Wyjęła mały kawałek papieru, z niewielką ilością wykaligrafowanego tekstu. Przesuwała wzrokiem po treści. Nie była zbyt zadowolona, więc Agnes spojrzała na nią pytająco.
- Zostaję tu na święta. Tata został zaproszony na wigilię z byłą kadrą, a mama jedzie z nim. Napisali, że bardzo przepraszają, ale nie mogą mnie zabrać, bo to prywatna impreza i obiecają mi to wynagrodzić - powiedziała przedrzeźniając słowa rodziców napisane na kartce papieru, którą trzymała w prawej ręce. Po chwili lekko się uśmiechnęła i wskazała na pakunek. - Przysłali mi prezent... jeden, drugi dostanę, jak przyjadę do domu.
Agnes podała jej paczuszkę, która mieściła się na otwartej dłoni. Vivien rozerwała papierek i otworzyła pudełeczko, szeroko się uśmiechając i pokazując prezent Agnes,
- To zegarek ze sklepu cioci Katy - wytłumaczyła. - Mają własny firmowy sklep na Wyspie Elfów.
Agnes wpadł do głowy genialny pomysł. Już wiedział, co kupi ojcu na święta.
- Myślisz, że załatwiłaby mi coś dla taty?
Ostatni tydzień był morderczy dla wszystkich bez wyjątków. Nauczyciele zorientowali się, że nie mają z czego wystawiać uczniom ocen i zaczęli robić pełno sprawdzianów.
Agnes w tym czasie nie odrywała nosa od książek. Była kompletnie do tyłu z teorią magii. Już wcześniej stwierdziła, że tego nie da się nauczyć i ciągle odkładała ten przedmiot na sam koniec, aż w końcu była wszystkim innym tak wykończona, że nie miała na to siły. Teraz to się na niej zemściło, bo kiedy chciała zacząć uczyć się do egzaminu, uświadomiła sobie, że nie rozumie ani słowa z książki, którą czytała. Nawet nie wiedziała, że mają coś takiego w programie nauczania. Próbowała się tego nauczyć na pamięć, ale gdy opanowała już jedną regułkę, zdała sobie sprawę z tego, że mówi kompletnie bez sensu.
Wydała z siebie pomruk, który świadczył o tym że się poddaje. Postanowiła przejść się po szkole, żeby odetchnąć i oczyścić umysł.
Coś ją zaprowadziło w stronę gabinetu dyrektora. Oczywiście tam nie weszła, tylko skręciła w jeden z bocznych korytarzy, który był znacznie ciaśniejszy od innych. Nie było tam nikogo. Dopiero wtedy oprzytomniała. Znała to miejsce. Pierwszego dnia została zmuszona do tłumaczenia się przed dyrektorem (głupia blond zdzira) i wtedy się zgubiła trafiając do tego miejsca.
Pamiętała doskonale ten mur i wiedziała, że stoi gdzie powinna. Uprzednio się upewniając, że nikt na nią nie patrzy, weszła w ścianę, przenikając przez nią.
Musiała wypowiedzieć zaklęcie, które sprawiło, że czubek różdżki zajął się płomykiem ognia. Wystarczyło, żeby widzieć własne stopy. Szła żwawym krokiem, bo szybko zaczynało jej brakować tlenu, a wijący się korytarz miał kilkadziesiąt metrów. Kiedy dotarła do drzwi, poczuła nawet kropelki potu na czole od ekscytacji i pośpiechu.
Naciskając na klamkę, ogarnął ją powiew lekkiego, przyjemnego chłodu.
Sala od czasu jej ostatniej wizyty nic się nie zmieniła. Nadal było tu dokładnie tyle samo pajęczyn, a dokładnie tak samo porzucone meble były okryte identyczną warstwą kurzu, co kilka miesięcy temu.
Jednak nie przyszła tutaj, żeby popatrzeć na artystyczny nieporządek, późnym wieczorem w blasku pełnego księżyca i świec, tylko ze względu na fortepian.
Podeszła do niskiej etażerki i wzięła do ręki świeczkę, która przytwierdzona była do małej podstawki z uchwytem, łudząco podobnym do ucha od filiżanki. Zapaliła ją płomieniem z różdżki, którą zaraz po tym zgasiła. Świeczkę postawiła na fortepianie i otworzyła pokrywę, odsłaniając tym samym całe wnętrze instrumentu. Usiadła zadowolona na stołku i odsłoniła drugą pokrywę, tą która jako jedyna dzieliła ją od czarno-białej klawiatury.
Przez chwilę podziwiała widok swojej ręki na klawiszach. Padał na nie od tyłu blask księżyca, a od przodu niepewne, migoczące, ciepłe światło świeczki. Szybko znudziła się samym patrzeniem i chciała od tej chwili wyciągnąć więcej. Przesortowała swoją pamięć i szukała różnych utworów, które mogłaby teraz zagrać.
Przypomniała jej się nagle jeden utwór, który był idealny. Położyła dłoń z długimi palcami na odpowiednich klawiszach. Zaczęła sama prawa ręka od delikatnej melodii, na którą składało się kilka powtarzających nut. Później lewa ręka zaczęła grać powoli akordy, rozbite na dwie części, a za którymś nawrotem, rozbiły się na pojedyncze dźwięki i były grane nuta za nutą. Zagrała kilka powtórzeń.
Melodia powoli zwalniała, aż całkiem ucichła.
Zaczęła nowy temat, zupełnie inny i żwawy, choć był to cały czas ten sam utwór, w tej samej tonacji. Nie odpłynęła razem z graniem. Nigdy nie odpływała, bo była nauczona trwać w wiecznym skupieniu. Ale czuła, że muzyka ją wciąga i znalazła się myślami we własnym domu. Uśmiechnęła się sama do swoich wspomnień. Często to grała podczas świąt i dlatego teraz poczuła jeszcze mocniej ich klimat. Przypomniała sobie długie wieczory z tatą, w ogromnym salonie. Kiedy siedziała przy fortepianie, po lewej stronie miała drzwi balkonowe, przez które mogła patrzeć na biały puch, na wprost, stała kolorowa, gęsta choinka, a za nią trzaskał ogień w rozpalonym kominku, dając ciepłe światło. Za jej plecami stał stół, od którego dopiero co odeszła po zjedzeniu kolacji, którą sama z tatą przygotowała. Przeważnie czuła jeszcze zapach pierników.
Dlatego też, gdy grała, zaczęła myśleć o tegorocznych świętach, Zastanawiała się, jak je spędzi, gdy przyjadą jeszcze jej przyjaciele ze szkoły i Lea, którą widziała tylko raz w życiu. Myślała o tym, co mogłaby przygotować do jedzenia. No i oczywiście nie była w stanie wyobrazić sobie za to wigilii bez taty. Nie potrafiła przyjąć do wiadomości, że nagle wypadłaby mu jakaś ważna sprawa i ona zostałaby sama w domu. Pomyślała nawet o tym, co on przygotował jej w ramach prezentu świątecznego.
Doszła do punktu kulminacyjnego utworu i skupiła się na graniu. Nie pamiętała tych nut, grała tylko dzięki temu, że jej palce pamiętały. Gdyby przerwała, trudno byłoby jej wrócić do tego momentu i grać dalej. Wsłuchiwała się w melodię prawej ręki i jej najwyższe dźwięki. Grać uczyła się sama i uważała, że szło jej to całkiem dobrze.
Znów zaczęła zwalniać i wróciła do tego samego momentu, od którego zaczęła, by teraz skończyć nim utwór. Tego jej brakowało - grania.
W pokoju spędziła jeszcze dwie godziny, zanim wstała od instrumentu i zauważyła schody. Były to delikatne, drewniane stopnie bez zabudowania, przeważnie spotykało się takie, kiedy prowadziły na strych. Łatwo można je przeoczyć, ponieważ kryły się pod grubą warstwą kurzu.
Oczywiście nie byłaby sobą, gdyby nie postanowiła sprawdzić co jest na górze. Wzięła do ręki świeczkę i wyjęła różdżkę z paska od spodni. Za każdym razem, kiedy postawiła nogę na schodku, towarzyszyło temu głośne skrzypnięcie. Już uwielbiała to miejsce - miało klimat.
Stanęła na górnej podłodze i starała się przyzwyczaić oczy do mroku. W tym celu, oddaliła od siebie rękę ze świeczką, tak by nie widziała płomienia bezpośrednio przed sobą.
Bez wątpienia kiedyś musiał być tu strych. Pierwszy raz w życiu widziała większy bałagan niż w pokoju Davida. Stwierdziła, że jeśli będzie miała kiedyś na to czas, będzie musiała przejrzeć te rzeczy, bo na pierwszy rzut oka ją intrygowały. Teraz bardziej zainteresowała się drzwiami.
Ostrożnie zbliżała się w ich kierunku, wsłuchując się tylko w skrzypienie podłogi, które rozrywało ciszę. Położyła świeczkę na jednym ze stolików i ją zgasiła, zapalając na powrót różdżkę. Nacisnęła klamkę.
Uśmiechnęła się szeroko. Znalazła się na jednym z korytarzy, które prowadziły skrótem do jej pokoju. Przeszła przez drzwi i zamknęła je za sobą. Nie było już takiego ruchu jak w momencie, kiedy poddała się w walce z nauką. Było już bardzo późno i wszyscy byli już w swoich pokojach. Była już noc, prawdopodobnie niedużo pozostawało do północy.
Wróciła do pokoju i poszła spać. Pierwszy raz od kiedy zaczęła chodzić do tej szkoły usnęła tak szybko.
Mallet, to kij, młotek, którym odbija się piłkę w polo. Melodia, która grała Agnes mogłaby brzmieć mniej więcej tak, bo to nią się inspirowałam ;) https://www.youtube.com/watch?v=CWx424ZHp5s
Dlatego po skończonej rozmowie z Agnes, poszedł poszukać Morgana. Oczywiście nie od razu, bo była zdolna do tego, żeby pobiec za nim. Ruszył dopiero ze swojego pokoju, po powrocie z kolacji.
Odnalezienie go nie było żadnym wysiłkiem. Spodziewał się, że spotkają się na jednym z korytarzy w podziemiach i dokładnie tak się stało. Oczywiście było tam kilku nieświadomych uczniów (i dwuosobowa obstawa Rolsona w postaci Raya Battena i Jasona Rainsa), ale Tommy się tym nie przejmował. Kiedy zbędny tłum zobaczył, jak posyła jednym ruchem ręki dwóch kolegów Morgana na ścianę, postanowił się rozejść. Nikt nie chciał później oberwać za to, że był świadkiem bójki i o niczym nie doniósł.
Tommy nie obawiał się niepowodzenia. Morgan nie śmiał go dotknąć od miesiąca, a przez ten czas zdążył się sporo nauczyć, bo nie należał do tych, co stają w miejscu. Często trenował, pojedynkował się na przemian z Martinem i Dale'em. A przede wszystkim powoli zaczynał nabierać pewności siebie, która pozwalała mu panować nad sytuacją.
Morgan się zdziwił. Kiedy zobaczył, kto wywołał taki hałas, uśmiechnął się drwiąco.
- Wiedziałem że ta mała pójdzie się komuś wypłakać.
- Masz coś nieswojego, Rolson - rzucił zupełnie go nie słuchając. - Oddaj to proszę.
Kątem oka zobaczył, jak jeden z chłopaków zaczyna się podnosić. Nie wiedział kto to, ale automatycznie machnął różdżką na niego, przygniatając do ziemi z taką siłą, że zaczął kaszleć od uderzenia. Tommy zaczął się zastanawiać, czy ta dwójka myśli czasem samodzielnie.
- Czyżby twoja koleżanka bała się sama do mnie przyjść? A chwaliła się tym, co zrobiła Rayowi? Założę się, że on teraz też chciałby jej oddać - odpowiedział wciąż się uśmiechając.
Tommy nie miał pojęcia o czym koleś mówi. Denerwował go ten uśmiech i bardziej z tego powodu, niż ze złości cisnął w chłopaka trzema szybkimi zaklęciami, z których dryblas zdążył odbić tylko dwa. Trzecie trafiło go prosto w mostek. Chłopak poczuł się tak, jakby ktoś sprzedał mu sierpowego prosto w wątrobę. Posłał jedno ze swoich najbardziej irytujących spojrzeń. To zmusiło Tommy'ego do rzucenia kolejnego zaklęcia, prosto w głowę. Chłopakowi zaczęła lecieć z nosa krew. To zmotywowało go do podjęcia pojedynku.
- Powiedz jej lepiej, żeby uważała. Niech trzyma się blisko tego swojego chłopaka.
- Jak nie będziesz jej atakował jak tchórz, to nie będzie miała takiej potrzeby - odpowiedział chłodno na zaczepkę. Widział jak walczy Agnes. Wyglądała mu na rozsądniejszą osobę i dlatego zdziwił się, że dała mu się rozbroić.
Zobaczył jak w jego stronę leci zaklęcie jedno za drugim, w dwu sekundowych odstępach. Odbijał je od niechcenia, były zdecydowanie za wolno rzucane. Szybko mu się to znudziło i posłał serię zaklęć, które działały jak uderzenie o średniej sile. Właśnie ze względu na to, że siłą nie była zbyt wielka, tak łatwo było je rzucać zaraz po sobie. Uchylił się w bok przed urokiem i rzucił zaklęcie pod kątem, tak, że odbiło się od ziemi i trafiło do celu. Rzucał tak większość trudnych zaklęć. Wtedy przeważnie przeciwnik myślał, że Tommy zwyczajnie nie trafił i kiedy zaklęcie zaczynało wędrować w kierunku ofiary, było już za późno na jakikolwiek ratunek. Tak samo było tym razem i dlatego posłał Rolsona aż pod sufit, nogami do góry.
Od czasu do czasu musiał posyłać dwóch dryblasów na ścianę, ale szybko znudziły im się próby wstawania. Jasne włosy przykleiły się do jego twarzy. Z Morganem robił co chciał. Pewnie dlatego tamten przestał się tak uśmiechać. Był tak skupiony na tym, żeby trzymać się na nogach, że zupełnie zapomniał o graniu swojej roli. To było takie proste...
Co chwilę obrywał w różne miejsca, a odbijał może jedną trzecią, z tego co leciało w jego stronę.
Wcześniej nawet nie wiedział, że Tommy potrafi tak dobrze walczyć. W końcu przecież pierwszy raz miał okazję zmierzyć się z nim w pojedynkę. I musiał, przyznać, że nie miał żadnych szans. Jedyne co pozwalało mu jeszcze rzucać i odbijać zaklęcia to szczera furia. Jednak jego przeciwnik dobrze wiedział, co należy zrobić w tym wypadku. Przez cały czas się z nim bawił, żeby go zmęczyć. Tak przynajmniej wywnioskował, bo właśnie oberwał jednym, silnym, oszałamiającym zaklęciem, które rozłożyło go na łopatki. Podnosił się na łokciach, kiedy Tommy rzucił nieznane mu zaklęcie, które przygwoździło go do zimnej, betonowej podłogi. Nie mógł się ruszyć
Poczuł, jak zabiera mu różdżkę Agnes. Wiedział, że ma ją przy sobie. Przewidział to.
- Dzięki za dobrą zabawę - rzucił Tommy na odchodnym. - Wiedziałem, że nie zmarnuję do reszty tego dnia.
Usłyszał oddalające się kroki i gwizdanie. Gdy kroki ucichły, mógł się ruszyć.
Oczywiście, kiedy Tommy podszedł do niej i tak po prostu oddał różdżkę, wkurzyła się. Nie tak to sobie wyraźnie wyobrażała. To nie była pomoc, tylko wyręczenie jej w czymś, co tak naprawdę powinna zrobić zupełnie sama. Zaczęła żałować, że w ogóle wspomniała o tym, że Rolson coś jej zabrał. Teraz koleś będzie myślał, że chowa się za plecami Tommy'ego.
- Teraz mam dylemat - oznajmiła wściekle. - Nie wiem czy powinnam w pierwszej kolejności sprać tyłek temu dupkowi, czy tobie.
- Gdybyś teraz do niego poszła, byłoby to niesprawiedliwe.
Myśli w głowie Agnes zatrzymały się. Pojawił się zupełnie nowy wątek. Dlaczego to miało być niesprawiedliwe? Co tam się tak właściwie stało? Przecież Rolson nie oddałby po dobroci jej różdżki, więc powoli wykluczała różne opcje.
- Tommy... Coś ty zrobił?
- Tylko trochę gościa znokautowałem, ale to nic powa...
Przerwał, bo oberwał z pięści w ramię. Przeszło mu przez głowę, że dziewczyna ma to już głęboko w nawyku i niedługo zacznie to robić odruchowo. Rozmasował bolące miejsce i posłał jej zdziwione spojrzenie. Był pewien, że z reguły w takim momencie dziewczyny powinny być chłopakom wdzięczne za zemszczenie się na innych kolesiach za ich skopane tyłki, czy coś w tym rodzaju.
- Jak mogłeś to zrobić beze mnie?! - ofuknęła go. Nie wiedział, czy powinien być tym zmartwiony, czy rozbawiony. Jego twarz starała się wyrazić obie te emocje, co dało zabawny efekt.
- Jesteś nienormalna. Poza tym, będziesz miała milion okazji, żeby się mu odwdzięczyć, nie da ci spokoju.
Dla Agnes było to całkowicie normalne. Oberwała, więc chciała żeby teraz ktoś oberwał od niej. Wydało jej się to logiczne i całkowicie sprawiedliwe. Spojrzała na niego nieco protekcjonalnie, przez co uśmiechnął się szeroko i objął ramieniem w przyjacielskim geście. Ona też zaczęła się śmiać.
W sobotę odbył się pierwszy mecz polo. To znaczy, oczywiście pierwszy dla Vivanne, do tej pory nigdy nie wyszła na boisko w czasie meczu, ponieważ musiała mieć czas na to, by się zaaklimatyzować w drużynie, poznać ich zachowania i móc przewidzieć, co kto zrobi podczas gry.
David uznał, że może wziąć udział w meczu, tuż przed wyjazdem do domu. Dla Vivanne był to ostatni, przedświąteczny stres. Właśnie ubierała białe spodnie, pod którymi miała jeszcze co najmniej dwie warstwy ocieplaczy. Do tego na bluzkę konkursową założyła niewiarygodnie grubą bluzę z zamkiem błyskawicznym. Agnes starała się nie myśleć, ile warstw jeszcze trzyma pod spodem.
- Daj spokój - powiedziała w końcu. - Jak będziesz się tak ubierać, nie będziesz nawet w stanie wziąć porządnego zamachu, a jak już spadniesz z konia, będziesz się toczyć, bo zaczynasz mi przypominać nieźle napakowanego bałwana - zachichotała.
Vivanne posłała jej lodowate spojrzenie.
- To chyba nie jest złe, że nie chcę być chora na święta?
- Tam wcale nie jest tak zimno. Poza tym, podczas gry się zgrzejesz. Ubierzesz to wszystko później, sama wezmę ci tą bluzę i jedną parę tych niewiarygodnie ciepłych spodni.
Vivien zdała się na swoją współlokatorkę i zaczęła zapinać wysokie buty. Ściągnęła na nie nogawki spodni, które obiecała oddać Agnes, przed samym rozpoczęciem rozgrzewki.
Gdy były już w stajni, zniosły przed boks klaczy cały sprzęt. Vivanne wzięła do ręki szczotkę i zaczęła czyścić sierść konia. Do tego z jej ust ciągle leciała wesoła plątanina bezsensownych słów i chichotów. Agnes pomyślała, że dziewczyna na stres reaguje śmiechem i nie uznała wcale, że do źle. Sama wzięła się za zawijanie nóg kobyły, co (wbrew pozorom) wcale nie było tak prostym zadaniem. Bandaże trzeba było zawinąć równo, a do tego nie mogły być one ani zbyt mocno ściśnięte, ani zbyt poluzowane, a sama czynność, była niewiarygodnie długa i nudna.
Uklęknęła przy jednej nodze i rozpięła rzep, który trzymał bandaż zwinięty. Zaklęła pod nosem, kiedy rzep przyczepił jej się do rękawiczki. Zirytowana, szybko ją zdjęła i natychmiast poczuła, jak palce sztywnieją jej z zimna. Dzień nie należał do tych, kiedy nie wystawiało się nosa na zewnątrz, ale jednak kiedy temperatura nie przekraczała minus ośmiu stopni, ludzie z reguły nie preferowali bezpośredniego kontaktu nagiej skóry z zewnętrznym powietrzem.
Do tego, jeszcze kilkanaście minut temu, dziewczyny musiały rozbijać grubą warstwę lodu, która powstała na wierzchu wiaderka z wodą, które miały zamiar przynieść klaczy.
David i Martin stanęli przy wejściu do boksu w tym samym czasie, co Agnes zmieniła nogę.
- Dobrze się trzymasz? - spytał kapitan, patrząc na twarz Vivanne, która wyrażała właściwie wszystkie emocje naraz.
- Chyba lepiej, niż się spodziewałam. Tylko trochę się stresuję i dlatego dużo mówię - uśmiechnęła się niepewnie.
David podniósł i opuścił rękę na ramę boksu, z taką samą siłą, jaką się pieczętuje kopertę z listem. Zastanowił się chwilę.
- Nie martw się - powiedział. - Agnes też tak ma.
- Hej! - krzyknęła protestując. - Ja się nigdy nie stresuję!
David popatrzył na nią pobłażliwie, ale dał spokój temu tematowi.
- Liczę dzisiaj na ciebie - powiedział, odchodząc w kierunku innych zawodników.
- Jeszcze bardziej chcesz ją zdenerwować? - spytał uśmiechnięty Martin i życzył jej powodzenia.
Agnes znowu zmieniła nogę. Vivien w tym czasie zabrała się do zwijania ogona, by nie przeszkadzał podczas gry. Z grzywą nie miała takiego problemu - był zgolona. Większość koni, które brały udział w rozgrywkach miały zgolone grzywy. Nie wszyscy jednak to nie robili i wtedy musieli je również zaplatać, co nie trwało kilka minut, a co najmniej półgodziny.
- Nie chcę dzisiaj niczego zawalić - wymamrotała nagle.
- To niczego nie zawal.
Vivien posłała jej ostre spojrzenie, ale Agnes tego nie zauważyła, bo była zbyt zajęta zawijaniem końskiej nogi.
- Mówił ci ktoś, jak bardzo jesteś beznadziejna w podnoszeniu przyjaciół na duchu?
- Tak - odpowiedziała krótko. - Twój kapitan.
- Czemu mnie to nie dziwi? - spytała Vivien, bardziej samą siebie, niż Agnes. Już zdążyła się bardzo dobrze przyzwyczaić do wzajemnego docinania sobie przez Davida i Agnes. Jednak nie rozumiała tego - sama była jedynaczką i nie miała żadnych kuzynów w swoim wieku. Najmłodszym był Frank, który miał teraz dwadzieścia trzy lata.
Szybko uwinęły się z osiodłaniem klaczy i założeniem ogłowia. Przeszły oblodzonym chodnikiem z kostki brukowej do hali. Agnes nadal to irytowało, że rozgrywki muszą być na hali - to było mało emocjonujące. To znaczy, o ile tak kontuzjogenny sport jak polo, może być mało emocjonujący. Ona sama przywykła do tego, że kiedy jeździła z tatą na zawody, zawsze odbywały się one na śniegu, bez względu na to, jaki by nie był lód na zewnątrz, Oczywiście wtedy wkręcało się koniom w podkowy specjalne śruby, które nie pozwalały się zwierzętom ślizgać.
Przejęła od Vivien całą warstwę wierzchnią. Teraz dziewczyna została w samym stroju startowym i bluzie, którą zrzuci przed rozpoczęciem zawodów, jak wielu innych zawodników.
Obydwie drużyny dostały po piłce i zaczynały się rozgrzewać do gry, podając ją sobie i wbijając do bramki, której nikt nie bronił, bo w tej grze bramkarza nie było. Trzeba było tak grać, aby nie dopuścić przeciwników do swojej bramki, szczególnie, kiedy mają piłkę. Wbijać gole do bramki można na każdy sposób, nawet w nią wjeżdżając.
Odnalazła na widowni Danielle i ruszyła w jej stronę. Ludzie szybko się schodzili i wiedziała, że za chwilę wcale nie będzie mogła się ruszyć.
Dostrzegła w rękach współlokatorki aparat. To się Vivien ucieszy...
- Nie wiedziałam, że przyjdziesz.
- Ja też - uśmiechnęła się Danielle. - Ale stwierdziłam, że i tak nie dam rady nauczyć się do testu z historii, więc postanowiłam bardziej produktywnie spędzić ten czas. To w końcu pierwsza poważna gra naszej małej Vivien - dodała szeroko szczerząc zęby, na co Agnes odpowiedziała tym samym.
Kilka dni wcześniej, usłyszała od kuzyna, że grają z "Diabłami z Gór". Była to jedyna drużyna, prócz ich własnej, której członków znała osobiście. Konkretniej trzy osoby - Brada, Beth i Leo, ale to już trzy czwarte składu. Widziała też, że niedaleko stoi Tommy, ale nie brał czynnego udziału w rozgrzewce, tylko pomagał innym członkom drużyny. Agnes wiedziała, że chłopak gra w polo. Grał mniej więcej na tym samym poziomie co ona. Obydwoje mieli dobrą równowagę, ale właściwie prawie na tym ich zalety się kończyły. Potrafili wykonać bezbłędnie kilka podstawowych uderzeń malletem o piłkę i mieli nieprzeciętną koordynację ruchową, co wiele ułatwiało, ale brakło im zapału i talentu, co czyniło ich tylko przeciętnymi graczami.
Dopiero po chwili zrozumiała, czemu Tommy nie będzie grał - zastępował go przecież Leo, którego nigdy wcześniej nie było. Albo zmienili zawodników w pierwszym składzie, albo chcieli go po prostu wypróbować na boisku.
- Patrz, już się ustawiają - powiedziała zadowolona Danielle, wskazując palcem na boisko. Drużyny z obu stron zaczęły zajmować umówione pozycje.
Beth przeturlała piłkę malletem na środek boiska. Chwilę jeszcze trwało małe zamieszanie, zanim wszyscy ustawili się na swoich miejscach. Agnes przyglądała się boisku, które było teraz podzielone na dwie części, przez dwie drużyny. Jedna strona była czerwona (to na nich liczyła), a druga ciemnoniebieska. Tej drugiej przewodził jej kuzyn oczywiście.
- Dzisiaj rozegramy ostatni mecz przed świętami - odezwał się radiowy głos Chestera Hearda, komentatora. Chłopak miał szesnaście lat i w zeszłym roku grał w klasowej drużynie "D", czyli w "Karłowatych Skrzatach", ale wypisał się ze względu na rodziców. Uznali, że gra jest zbyt niebezpieczna i zabronili mu grać. Oczywiście, jak przystało na piętnastolatka, to Chesterowi nie starczyło i przez dłuższy czas brał udział w treningach i rozgrywkach, dopóki jego rodzice nie dowiedzieli się, że wraz z drużyną wygrał finały szkolnych mistrzostw. To nie pomogło chłopakowi w przekonaniu rodziców, że jest w tym rzeczywiście dobry, wręcz przeciwnie - napisali do dyrektora pisemny list, że zabraniają synowi tej gry zespołowej. Od czasu do czasu brał udział w towarzyskich rozgrywkach i treningach, ale po za tym zajmował się komentowaniem meczów. - Dziś grają ze sobą "Pogromcy Gnomów" oraz "Diabły z Gór"! To już czwarty mecz ćwierćfinałowy. Przypominam, że Diabły mają już na swoim koncie dwa zwycięstwa i zapewnioną pozycję, a Pogromcy nadal muszą walczyć o swoje miejsce w półfinałach.
Rozległ się dźwięk gwizdka, ogłaszający początek meczu. Pierwszy do przodu ruszył David, zagalopowując na zadzie i wyrywając się do piłki. Dzięki dynamicznym susom swojego ogiera, był o kilka ułamków sekund szybciej od Brada i już kierował się w stronę bramki. Prowadził piłkę koło dziesięciu sekund, po czym zupełnie znikąd na jego drodze pojawił się Leo. Nie było trudne, dla tak doświadczonego zawodnika jak David, zmylić przeciwnika.
- Morton wykonuje czyste podanie do Reeda, który przyjmuje piłkę i już kieruje się do bramki przeciwnika... zostało mu trzydzieści metrów, dwadzieścia pięć... czy zaryzykuje strzał z tej odległości? - Dale wywinął młynka malletem, uderzając w piłkę, by podać ją prosto do Matrina. - I płynne przechwycenie przez Chrisa Krugera z drużyny Diabłów. Natychmiast odrzuca piłkę do Beth, która robi zjawiskowy zwrot na zadzie, by pokierować się... ten zwrot jednak wymagał zbyt wiele czasu i Matrin Flanghan przejął piłkę. Jest zdecydowany w tym co robi, naprawdę szybko kieruje się w stronę Mortona i przygotowuje się do podania.
Martin uderzył w piłkę z taką siłą, że ledwo sam David dał radę ją przejąć w wolnym galopie. Przyspieszył tampa i trzymając wodze w lewej ręce, uderzył młotkiem prosto do bramki.
- Pierwszy gol dla Pogromców! - krzyknął Chester, tak, że dało się usłyszeć w jego tonie głosu chrypkę. Trybuny zerwały się z miejsc siedzących i skakały, krzycząc z radości. Oczywiście nie wszyscy. Ta część, która przyszła dla Diabłów siedziała i czekała na swoją kolej.
Danielle pokazała Agnes szybko zdjęcie, jakie udało jej się zrobić Davidowi w momencie, kiedy od uderzenia dzieliły go najmniejsze ułamki sekundy, a jego koń był w fazie zawieszenia. Dostrzegła też w tle zachwyconą Beth. Tego typu reakcje nie były dla niej żadną nowością. Wiedziała, jak dobrze wygląda jej kuzyn podczas gry. Chociaż nie tyle chodziło o samą jego postać, co o ogiera - Armagedona, który mierzył około metr siedemdziesiąt pięć. Był najwyższym koniem, który był używany do gry w polo i jakiego widziała na oczy. Konie do rozgrywek przeważnie miały po metr pięćdziesiąt pięć, ewentualnie sięgały do metra sześćdziesięciu.
Przez tłum wrzeszczących nastolatków przebiła się Lana z Evą, koleżanką z klasy. Na ich twarzach malowały się szerokie uśmiechy.
Agnes znowu skupiła się na grze. Minęły już trzy minuty. Piłka znalazła się na środku boiska, a drużyny zamieniły się stronami. David znów pierwszy dobiegł do piłki i precyzyjnie prowadził ją blisko siebie, by po chwili podać ją do Vivien, uderzając młotkiem pod szyją konia.
Dziewczyna wyłączyła wszystkie swoje emocje. Rzadko jej się to udawało, ale tym razem była oazą spokoju i odnosiła wrażenie, że na każdy swój ruch ma całą wieczność. Widziała w zwolnionym tempie, jak zbliża się do niej piłka. Wymierzyła odległość, skróciła wodze konia, siadając bardziej w siodło i cofając ramiona. Teraz krok klaczy stał się krótszy, ale tak samo dynamiczny. Przejęła płynnie piłkę i lekko popuściła wodze, dodając koniowi łydki, by teraz przyspieszył. Toczyła piłkę wypatrując pozostałych członków. Najbliżej znajdował się Dale, ale do Martina miała prawie czystą drogę.
- Ramirez czyste podanie do Flanhgana, Flanghan do Reeda i... wyjątkowo stylowe przejęcie przez Head'a. Bradley zbliża się do bramki Pogromców zupełnie sam... Morton stara się odebrać piłkę, ale zawodnik umyka mu i zmienia stronę prowadzenia piłki na lewą. Nadal całkowicie sam. Nie wygląda na to, aby zamierzał wykonać jakiekolwiek podanie.
Nagle znikąd pojawiła się Vivanne, która prostopadle z lewej pędziła na Brada. Po swojej prawej miał Davida, więc nie mógł tam uciec. Przyspieszenie i zwolnienie nie wchodziły w grę, bo czegokolwiek by nie zrobił, Vivanne by go doskoczyła i miałaby sporą szansą na odebranie piłki. A nawet jeśli nie ona, to David. Dziewczyna widziała go już wcześniej jak grał i wiedziała, że zawsze biegnie do bramki sam. Miał problem z koncentracją i czystym podaniem.
- Head chyba znalazł się potrzasku. Czy będzie nadal próbować dojechać na własną rękę, czy poda do panny Ormond?
Wykonał zamach pod szyją konia i uderzył piłkę w kierunku Beth. Vivanne ze swojej pozycji miała doskonałą okazję aby ją przejąć i podać prosto do Davida. Rozjechała kobyłę, aby przyspieszyła kroku i podawała sobie z Davidem przez jakiś czas piłkę. Przy ostatnich dwudziestu metrach zostawiła go samego, by w razie niepowodzenia przejąć piłkę. Nie było to konieczne, ponieważ David czysto zdobył kolejnego gola, wjeżdżając z rozpędu między tyczki. Usłyszał krzyki z widowni i zasalutował szeroko się uśmiechając.
Piłka znów znalazła się na środku boiska. Znów pierwszy dobiegł do niej David, ale tym razem Brad nie starał się o to z nim konkurować. Zamiast tego, ustawił się tak, aby móc ją odebrać. Zrobił to i podał ją do Leo. Chłopak był trochę zmieszany, ale nikt wokół niego się nie znajdował, by móc wykorzystać tą okazję. Przegalopował z nią kilka metrów i podał do Chrisa. On z kolei podał do Beth, która podała do Brada, a wtedy znajdowali się już przy bramce.
- Bradley Head zdobywa pierwszego gola dla swojej drużyny! - krzyknął Chester, widząc, jak chłopak wpada z piłką z bramkę.
Po tej szybkiej akcji, przy następnym rozegraniu piłki, Davidowi zabrakło półtorej sekundy, aby dobiec szybciej do piłki. Armagedon zaczynał już się męczyć, co oznaczało, że musiała dochodzić siódma minuta meczu.
- Head spokojnie galopuje sam z piłką - skomentował Chester, obserwując swoją wielką, najlepszą gwiazdę. I tu miał rację, Brad był najlepszy. Nie brakowało mu odwagi i kreatywności. Do tego trenował pół swojego życia i kiedy mógł, pogłębiał teoretyczny zakres swojej wiedzy na temat gry. No, ale dzisiaj zdecydowanie nie miał dnia. - Dogania go Vivanne Ramirez, która widocznie ma jeszcze spory zapas energii.
Faktycznie ani Vivanne, ani jej kobyła nie były tak zmęczone, jak reszta graczy. Szybko dogoniła Brada. Chłopak wcześniej poinformowany o tym przez komentatora, zdążył się przygotować i gdy uginała rękę chcąc uderzyć, zrobił unik. Jednak to było to, czego się właśnie spodziewała i dlatego wcale nie miała zamiaru uderzyć, tylko skręcić za nim. Jeszcze zanim się zorientował, że go przejrzała, stracił piłkę.
Wtedy odezwał się gwizdek, kończący tą połowę meczu.
- Pierwsza połowa zakończyła się z wynikiem dwa do jednego dla Pogromców.
Agnes widziała, jak ktoś z drużyny już przyprowadza drugiego konia dla Davida. Tylko Vivanne, Leo i Dale pozostali przy swoich wierzchowcach. Przeniosła wzrok na Danielle i jej stary aparat. Nie wiedziała nawet, że na tak wiecznym urządzeniu można oglądać zrobione zdjęcia, nie wywołując ich. Większość z nich przedstawiała Brada, albo Davida. Po nich, często pojawiali się Dale i Martin, a później Vivanne i kilka pojedynczych zdjęć innych zawodników.
Wdała się w dyskusję z Danielle, Laną i Evą.
Druga połowa całkowicie zmieniła wynik meczu. Na początku piłkę przejął David i podał do Vivanne. Pogromcy przez chwilę podawali sobie piłkę, a kiedy David strzelił do bramki, Chrisowi udało się wtargnąć na tor strzału i gola nie zdobyto. Podał do Beth, która odbiła w jego kierunku. Znów uderzył w jej stronę, a ona w stronę Brada, który wbił piłkę między tyczki, mimo tego, że przeszkadzał mu Martin.
Następna rozgrywka wyglądała podobnie.
W trzeciej akcja była nieco bardziej rozwinięta, ponieważ Dale i Martin dłuższy czas trzymali piłkę tylko dla siebie. Później odebrała ją Beth i zrobiło się zamieszanie, bo wszyscy odbierali sobie piłkę, aż na końcu Vivien znalazła okazję i odbiegła od grupy i strzeliła gola.
Mecz zakończył się zwycięstwem Diabłów z wynikiem pięć do trzech. Agnes to nie zdziwiło, bo wiedziała, że jest to najlepszy skład, choć nie tak zgrany jak ich. Martin i Dale często się obijali i przepuszczali wiele dobrych okazji do przejęcia piłki, bądź nie chciało im się jej utrzymać. Nie było tak zawsze, ale uznała, że dziś grają tak pewnie dlatego, że już czują świąteczną, leniwą atmosferę.
Do zamku przyszły z Martinem, Dale'em i Davidem, który pochwalił Vivanne za pierwszy udany mecz. Obiecał nawet postawić jej piwo przed świętami za świetną grę, na co zaproponowała przyszłą sobotę. Agnes już miała się cieszyć, że będzie miała chwilę spokoju, gdy dowiedziała się, że znów spotkają się całą grupą i ona również powinna się tam znaleźć.
Weszły w dobrych nastrojach do pokoju.
- Nawet masz pamiątkę - zaśmiała się Agnes. - Danielle cały czas robiła wam zdjęcia i muszę przyznać, że nawet dobrze jej wychodziły.
Vivien słuchała co się do niej mówi jednym uchem. Bardziej interesowała ją koperta i pakunek na jej szafce nocnej przy łóżku. Agnes teraz też zwróciła swoją uwagę na dwa nowe przedmioty. Ruda szybkim krokiem do nich doszła, by jak najszybciej odczytać list. Nie spodziewała się nikogo, kto mógłby teraz do niej pisać. Agnes usiadła na jej łóżku i podparła się z tyłu rękoma. Vivien tego nie zrobiła, bo ciągle miała na sobie brudne ubrania po grze.
Jej ręce jeszcze były sztywne od zimna i dlatego chwilę się mocowała z kopertą. Wyjęła mały kawałek papieru, z niewielką ilością wykaligrafowanego tekstu. Przesuwała wzrokiem po treści. Nie była zbyt zadowolona, więc Agnes spojrzała na nią pytająco.
- Zostaję tu na święta. Tata został zaproszony na wigilię z byłą kadrą, a mama jedzie z nim. Napisali, że bardzo przepraszają, ale nie mogą mnie zabrać, bo to prywatna impreza i obiecają mi to wynagrodzić - powiedziała przedrzeźniając słowa rodziców napisane na kartce papieru, którą trzymała w prawej ręce. Po chwili lekko się uśmiechnęła i wskazała na pakunek. - Przysłali mi prezent... jeden, drugi dostanę, jak przyjadę do domu.
Agnes podała jej paczuszkę, która mieściła się na otwartej dłoni. Vivien rozerwała papierek i otworzyła pudełeczko, szeroko się uśmiechając i pokazując prezent Agnes,
- To zegarek ze sklepu cioci Katy - wytłumaczyła. - Mają własny firmowy sklep na Wyspie Elfów.
Agnes wpadł do głowy genialny pomysł. Już wiedział, co kupi ojcu na święta.
- Myślisz, że załatwiłaby mi coś dla taty?
Ostatni tydzień był morderczy dla wszystkich bez wyjątków. Nauczyciele zorientowali się, że nie mają z czego wystawiać uczniom ocen i zaczęli robić pełno sprawdzianów.
Agnes w tym czasie nie odrywała nosa od książek. Była kompletnie do tyłu z teorią magii. Już wcześniej stwierdziła, że tego nie da się nauczyć i ciągle odkładała ten przedmiot na sam koniec, aż w końcu była wszystkim innym tak wykończona, że nie miała na to siły. Teraz to się na niej zemściło, bo kiedy chciała zacząć uczyć się do egzaminu, uświadomiła sobie, że nie rozumie ani słowa z książki, którą czytała. Nawet nie wiedziała, że mają coś takiego w programie nauczania. Próbowała się tego nauczyć na pamięć, ale gdy opanowała już jedną regułkę, zdała sobie sprawę z tego, że mówi kompletnie bez sensu.
Wydała z siebie pomruk, który świadczył o tym że się poddaje. Postanowiła przejść się po szkole, żeby odetchnąć i oczyścić umysł.
Coś ją zaprowadziło w stronę gabinetu dyrektora. Oczywiście tam nie weszła, tylko skręciła w jeden z bocznych korytarzy, który był znacznie ciaśniejszy od innych. Nie było tam nikogo. Dopiero wtedy oprzytomniała. Znała to miejsce. Pierwszego dnia została zmuszona do tłumaczenia się przed dyrektorem (głupia blond zdzira) i wtedy się zgubiła trafiając do tego miejsca.
Pamiętała doskonale ten mur i wiedziała, że stoi gdzie powinna. Uprzednio się upewniając, że nikt na nią nie patrzy, weszła w ścianę, przenikając przez nią.
Musiała wypowiedzieć zaklęcie, które sprawiło, że czubek różdżki zajął się płomykiem ognia. Wystarczyło, żeby widzieć własne stopy. Szła żwawym krokiem, bo szybko zaczynało jej brakować tlenu, a wijący się korytarz miał kilkadziesiąt metrów. Kiedy dotarła do drzwi, poczuła nawet kropelki potu na czole od ekscytacji i pośpiechu.
Naciskając na klamkę, ogarnął ją powiew lekkiego, przyjemnego chłodu.
Sala od czasu jej ostatniej wizyty nic się nie zmieniła. Nadal było tu dokładnie tyle samo pajęczyn, a dokładnie tak samo porzucone meble były okryte identyczną warstwą kurzu, co kilka miesięcy temu.
Jednak nie przyszła tutaj, żeby popatrzeć na artystyczny nieporządek, późnym wieczorem w blasku pełnego księżyca i świec, tylko ze względu na fortepian.
Podeszła do niskiej etażerki i wzięła do ręki świeczkę, która przytwierdzona była do małej podstawki z uchwytem, łudząco podobnym do ucha od filiżanki. Zapaliła ją płomieniem z różdżki, którą zaraz po tym zgasiła. Świeczkę postawiła na fortepianie i otworzyła pokrywę, odsłaniając tym samym całe wnętrze instrumentu. Usiadła zadowolona na stołku i odsłoniła drugą pokrywę, tą która jako jedyna dzieliła ją od czarno-białej klawiatury.
Przez chwilę podziwiała widok swojej ręki na klawiszach. Padał na nie od tyłu blask księżyca, a od przodu niepewne, migoczące, ciepłe światło świeczki. Szybko znudziła się samym patrzeniem i chciała od tej chwili wyciągnąć więcej. Przesortowała swoją pamięć i szukała różnych utworów, które mogłaby teraz zagrać.
Przypomniała jej się nagle jeden utwór, który był idealny. Położyła dłoń z długimi palcami na odpowiednich klawiszach. Zaczęła sama prawa ręka od delikatnej melodii, na którą składało się kilka powtarzających nut. Później lewa ręka zaczęła grać powoli akordy, rozbite na dwie części, a za którymś nawrotem, rozbiły się na pojedyncze dźwięki i były grane nuta za nutą. Zagrała kilka powtórzeń.
Melodia powoli zwalniała, aż całkiem ucichła.
Zaczęła nowy temat, zupełnie inny i żwawy, choć był to cały czas ten sam utwór, w tej samej tonacji. Nie odpłynęła razem z graniem. Nigdy nie odpływała, bo była nauczona trwać w wiecznym skupieniu. Ale czuła, że muzyka ją wciąga i znalazła się myślami we własnym domu. Uśmiechnęła się sama do swoich wspomnień. Często to grała podczas świąt i dlatego teraz poczuła jeszcze mocniej ich klimat. Przypomniała sobie długie wieczory z tatą, w ogromnym salonie. Kiedy siedziała przy fortepianie, po lewej stronie miała drzwi balkonowe, przez które mogła patrzeć na biały puch, na wprost, stała kolorowa, gęsta choinka, a za nią trzaskał ogień w rozpalonym kominku, dając ciepłe światło. Za jej plecami stał stół, od którego dopiero co odeszła po zjedzeniu kolacji, którą sama z tatą przygotowała. Przeważnie czuła jeszcze zapach pierników.
Dlatego też, gdy grała, zaczęła myśleć o tegorocznych świętach, Zastanawiała się, jak je spędzi, gdy przyjadą jeszcze jej przyjaciele ze szkoły i Lea, którą widziała tylko raz w życiu. Myślała o tym, co mogłaby przygotować do jedzenia. No i oczywiście nie była w stanie wyobrazić sobie za to wigilii bez taty. Nie potrafiła przyjąć do wiadomości, że nagle wypadłaby mu jakaś ważna sprawa i ona zostałaby sama w domu. Pomyślała nawet o tym, co on przygotował jej w ramach prezentu świątecznego.
Doszła do punktu kulminacyjnego utworu i skupiła się na graniu. Nie pamiętała tych nut, grała tylko dzięki temu, że jej palce pamiętały. Gdyby przerwała, trudno byłoby jej wrócić do tego momentu i grać dalej. Wsłuchiwała się w melodię prawej ręki i jej najwyższe dźwięki. Grać uczyła się sama i uważała, że szło jej to całkiem dobrze.
Znów zaczęła zwalniać i wróciła do tego samego momentu, od którego zaczęła, by teraz skończyć nim utwór. Tego jej brakowało - grania.
W pokoju spędziła jeszcze dwie godziny, zanim wstała od instrumentu i zauważyła schody. Były to delikatne, drewniane stopnie bez zabudowania, przeważnie spotykało się takie, kiedy prowadziły na strych. Łatwo można je przeoczyć, ponieważ kryły się pod grubą warstwą kurzu.
Oczywiście nie byłaby sobą, gdyby nie postanowiła sprawdzić co jest na górze. Wzięła do ręki świeczkę i wyjęła różdżkę z paska od spodni. Za każdym razem, kiedy postawiła nogę na schodku, towarzyszyło temu głośne skrzypnięcie. Już uwielbiała to miejsce - miało klimat.
Stanęła na górnej podłodze i starała się przyzwyczaić oczy do mroku. W tym celu, oddaliła od siebie rękę ze świeczką, tak by nie widziała płomienia bezpośrednio przed sobą.
Bez wątpienia kiedyś musiał być tu strych. Pierwszy raz w życiu widziała większy bałagan niż w pokoju Davida. Stwierdziła, że jeśli będzie miała kiedyś na to czas, będzie musiała przejrzeć te rzeczy, bo na pierwszy rzut oka ją intrygowały. Teraz bardziej zainteresowała się drzwiami.
Ostrożnie zbliżała się w ich kierunku, wsłuchując się tylko w skrzypienie podłogi, które rozrywało ciszę. Położyła świeczkę na jednym ze stolików i ją zgasiła, zapalając na powrót różdżkę. Nacisnęła klamkę.
Uśmiechnęła się szeroko. Znalazła się na jednym z korytarzy, które prowadziły skrótem do jej pokoju. Przeszła przez drzwi i zamknęła je za sobą. Nie było już takiego ruchu jak w momencie, kiedy poddała się w walce z nauką. Było już bardzo późno i wszyscy byli już w swoich pokojach. Była już noc, prawdopodobnie niedużo pozostawało do północy.
Wróciła do pokoju i poszła spać. Pierwszy raz od kiedy zaczęła chodzić do tej szkoły usnęła tak szybko.
Mallet, to kij, młotek, którym odbija się piłkę w polo. Melodia, która grała Agnes mogłaby brzmieć mniej więcej tak, bo to nią się inspirowałam ;) https://www.youtube.com/watch?v=CWx424ZHp5s
Ciekawie opisany mecz, chociaż momentami się gubiłam (znaczy się: kto jest z którego teamu xD).
OdpowiedzUsuńScena z fortepianem opisana pięknie. Aż widziałam jej "tańczące" na klawiszach palce :).
Pierwsza scena - starcie... Za mało krwi... Hehehe xD.
Nie jestem w stanie więcej napisać, wybacz :).
Tak więc, pozdrawiam,
Q.
Hej hej.
OdpowiedzUsuńSzkoda mi Vivanne, że jednak na święta nie wróci do domu :( Bardzo spodobał mi się fragment z grą na fortepianie Agnes. Świetnie opisujesz szczegóły, przez co można dobrze wczuć się w sytuację. Podziwiam ^^
Czekam na więcej z niecierpliwością.
Pozdrawiam i życzę weny :)