– A na to już nie mogłaś wpaść, tak? – syknął David, kiedy dotarli do zamkniętych bram miasta. – Wiedziałaś, że w szkole będą się bronić, ale w mieście pewnie powinni mieć wolne wejście, co? Teraz jesteśmy w jeszcze gorszej sytuacji, niż mogliśmy.
Bramy miasta właśnie tym się charakteryzowały. Były ogromne i grube. Dlatego ludzie w mieście zawsze mogli czuć się bezpiecznie. Równie dobrze mogłyby odizolować ich od reszty świata. Nie było szansy, aby się przez nie przedostać. Mur sięgał koło czterech metrów wysokości.
– Przed szkołą bylibyśmy bezpieczniejsi tak? – spytała głośno. – To możesz tam sobie iść! Tu przynajmniej jeszcze nie mamy towarzystwa! Tam pewnie przed bramą dalej stoi kilkanaście tych potworów!
– A myślisz, że profesorowie nie poukrywali się po drodze, aby wyłapywać tych uczniów, którzy się zgubią? Przecież widziałaś jak pobiegli do tej szkoły! Nie mogli tam dotrzeć wszyscy.
– Masz rację – uspokoiła się względnie. – Reszta już nie żyje.
Zapadła cisza. Wszyscy o tym wiedzieli, ale żadne z nich nie chciało mówić tego na głos. Spawa była poważna. Teraz najbardziej liczyło się wejście do miasta. Jeśli prędko czegoś nie zrobią, zostaną rozszarpani na malutkie kawałeczki. Agnes przypomniała sobie dziewczynę z trzeciej klasy. Angie... Widziała jak te potwory odrywają jej rękę. Krzycząc kusi jeszcze większą ich ilość do pojawienia się. Pamiętała ten strumień krwi, odstające kości, wiszące ścięgna, wyciągnięte żyły i przerwane ciało z mięsem. Ten okropny smród, gdy potwory się zbliżyły. Czy jeden z nich przez przypadek nie miał kawałka mięsa między zębami? To twój pierwszy weekend powiedziała do siebie. On się dopiero zaczyna. Miała ochotę histerycznie się zaśmiać.
– Ktoś musi pilnować jakiegoś wejścia do miasta – powiedziała w końcu. – Musi tu być gdzieś osoba, która kontroluje zagrożenie i wpuszcza ludzi. Musimy tylko obejść mur dookoła. Chyba, że znacie jakieś inne wejście, pod ziemią.
– Zawsze je blokują – powiedział Shawn. – Są takie dwa, ale one nigdy nie są otwarte, nawet kiedy nie ma zagrożenia.
Wspólnie uzgodnili, że przejdą się dookoła. Nie widzieli innego wyjścia, bo w końcu jeśli mają zginąć, to lepiej tak, niż siedząc bezczynnie pod bramą.
W gabinecie dyrektora siedziała cała rada pedagogiczna. Dyrektor – Aaron Marshall dokładnie przeczesywał wszystkich wzrokiem. Niezawodne, stare oczy dopatrzyły się wszystkiego, co kryje dusza. Widział strach, zażenowanie, rezygnację, smutek, bezradność. Żadne oczy nie były zdeterminowane. Wiedział dobrze, że grono jest niekompletne. Nie widział nigdzie profesora Blaze'a, Gilberta i Williamsa.
– Ilu uczniów straciliśmy? – spytał w końcu.
W odpowiedzi wstał profesor Winscent. Dobrze widział stąd, że człowiek ma sporo siniaków. Nie zdążył dobrze zmyć krwi, która poleciała mu z nosa i miał napuchniętą wargę.
– Sześciu – odpowiedział trochę niewyraźnie, ale nadal nie było problemem zrozumienie go. – Czterech nieżywych. Angie Daley, Willow Stiller, David Morton i Shawn Reed. Oni wyszli do miasta, byli zapisani na liście wychodzących, ale nie wrócili.
– A co z pozostałymi dwoma?
– Z początku nie mogłem dojść do tego, gdzie ta dwójka przepadła. Nie była zapisana, więc stwierdziłem, że pewnie ukryli się gdzieś w zamku. Z błędu wyprowadziła mnie Vivanne Ramirez. Podobno wymknęli się nielegalnie do miasta. Agnes Morton i Dale Reed. Jeśli im się poszczęściło, może znalazł ich profesor Blaze. On ruszył z powrotem do miasta.
Odpowiedziało mu westchnienie. Aaron dał mu tylko gest by usiadł.
– Czemu nikogo nie powiadomiła? – spytał cicho sam siebie. Chociaż dobrze znał odpowiedź. Kiedy był w tym wieku też za nic nie wydałby przyjaciół, którzy robią coś nielegalnego. – Trzeba ich szukać. Mogą żyć, a my zwlekamy. Być może właśnie teraz czekają na naszą pomoc i odpierają atak. Każda sekunda się liczy.
Agnes, Dale, Shawn i David trafili do zamku jeszcze wcześniej, niż ktokolwiek zdążył po nich wyruszyć. Otóż profesor Blaze usłyszał hałasy pod główną bramą wjazdową i w ten sposób znalazł czwórkę zagubionych uczniów. Teleportował się z nimi do budynku szkoły i trafili do gabinetu dyrektora. Wtedy wszyscy stwierdzili, że być może lepiej im się uciekało przed krwiożerczymi potworami, niż słuchało o własnej nierozwadze i głupocie. Jednak z całą pewnością najgorsze było jeszcze przed nimi. Dyrektor obiecał im, że powiadomi rodziców o całym zajściu.
– Możecie się rozejść – powiedział, a jego głos był nieco bardziej zachrypnięty niż przed całą tyradą.
Czwórka uczniów posłusznie wyszła z gabinetu.
– To przez ciebie! – wytknął David patrząc oskarżycielsko na Agnes, kiedy tylko zamknęli za sobą drzwi. – To ty kazałaś nam je odciągać! Ty też się zresztą do tego przysłużyłeś! – Przeniósł wzrok na Dale'a. – Po co ją w ogóle zaprowadziłeś do miasta? To nigdy się nie może dobrze skończyć!
Dale tylko wzruszył ramionami.
– Mówiła, że nie ma podręczników.
– Jak tak ma wyglądać każde twoje wyjście po książki, to napiszę do twojego ojca, żeby uziemił cię na całe życie.
W jednej, krótkiej chwili Agnes wyciągnęła różdżkę i skierowała ją na kuzyna.
– Jestem zmęczona i właśnie przypomniałeś mi o tym, jak spędzałam wakacje u ciotki Bety. Popsuj mi jeszcze bardziej humor, a nie wstaniesz na nogi o własnych siłach do końca następnego tygodnia – zagroziła. Jej ton głosu był tak poważny, że nikt nie był w stanie zrozumieć, czy żartuje, czy naprawdę chce jeszcze skopać dziś jeszcze parę tyłków.
Schowała różdżkę za pasek od spodni i ruszyła w stronę swojego dormitorium. Mogła być z siebie dumna pod tym względem, że już prawie zawsze trafiała tam, gdzie chciała. Coraz rzadziej się gubiła i chodziła w niepowołane miejsca. Nie znalazła już też żadnej nowej, ukrytej sali.
Wtedy pomyślała o fortepianie, w sali za klasą geograficzną. Przez chwilę naprawdę chciała tam pójść. Ale przecież tak dawno nie grała... To nie jest jeszcze ten moment. Jeszcze trochę... Przyspieszyła kroku.
– Agnes! – Vivanne rzuciła się na przyjaciółkę i mocno ją objęła. Łzy pociekły jej z oczu. – I po co wychodziłaś do tego miasta? Dale zawsze ma głupie głupie pomysły, ale ty jeszcze nie zdążyłaś się na nim poznać. Mogłam przewidzieć, że jak będziecie razem wpadniecie na jakiś głupi pomysł... Powinniście wrócić tu razem z resztą! Chociaż... Tak mi przykro... Shawn i David...
Agnes zrozumiała. Ona przecież jeszcze nic nie wiedziała! Nikt im nic nie powiedział!
– Hej, uspokój się – powiedziała łagodnie. Tak dawno nie używała tego tonu. – David i Shawn byli razem z nami i są już bezpieczni w zamku - powiedziała. - Jeśli chcesz, mogę cię nawet do nich nawet zaprowadzić. Poza tym, to raczej ja miałam głupie pomysły, przez które omal nie zginęliśmy – zaśmiała się krótko. – Ale dzięki nam profesor Ranulf żyje. Nawet sam nam podziękował – skłamała. – Chodźmy do chłopaków – zaproponowała. Szczerze mówiąc, nie miała najmniejszej ochoty już nigdzie się stąd ruszać. Chętnie poszłaby teraz pod prysznic i rzuciła się na łóżko. Albo najlepiej od razu poszłaby spać.
Jednak Vivien była tak przejęta, że nawet tego nie zauważyła. Powoli jednak zaczęła doprowadzać się do porządku. W końcu czwórka jej przyjaciół właśnie zmartwychwstała.
Następny dzień przyniósł ze sobą nieco mniej wrażeń. Wszyscy dowiedzieli się, że rząd zaczął na poważnie brać to zagrożenie i zwiększył intensywność badań. Podobno już nawet dowiedzieli się, że potwory mogą zginąć, jeśli ktoś zada im skuteczny cios w głowę. Trzeba było uszkodzić im mózgi. Trochę jak zombie pomyślała. Do tego bały się ognia. Agnes w pierwszym momencie, kiedy usłyszeli to na obiedzie, zaczęła się śmiać. Bawiło ją to, że teraz, kiedy ofiarami są dzieci ze szkoły, rząd w przeciągu niecałego dnia jest w stanie tak wiele ustalić. To o wiele więcej niż od wybuchu tej całej afery.
W poniedziałek życie w szkole powolutku wracało do poprzedniego ładu. Agnes dalej nie dostała żadnego listu od ojca. Dzień w dzień podchodziła do skrzynki, ale ta ani razu nie wyrzuciła żadnego listu do niej. Co innego David, Shawn i Dale. Oni już wiedzieli o swoich szlabanach dosłownie wszystko.
Przygnębiająca atmosfera, związana z utratą Angie i Willow wizualnie zniknęła dopiero po tygodniu.
W poniedziałek miało odbyć się spotkanie aktualnej drużyny polo klas "B", czyli Pogromców Gnomów. Nazwy drużyn wymyślano jak najgłupsze i najśmieszniejsze. Agnes wybrała się głównie dlatego, że namówiła ją Vivien. A poza tym i tak nie miała nic ważnego do roboty, więc postanowiła miło spędzić czas. Tym bardziej, że było jeszcze ciepło.
Chłopcy szybko uwinęli się z przygotowaniem koni i wyszli na plac. Było ich pięciu. Na meczu, z jednej drużyny zawsze wystawiane są cztery pary – koń, jeździec. Agnes znała tylko Davida, Martina i Dale'a. Oprócz nich była jedna dziewczyna i jeden chłopak, ale ich znała tylko z widzenia.
– Nie mają dużo rezerwowych – zauważyła.
– Angie bardzo dobrze grała – odpowiedziała Vivien po chwili namysłu. – I tak mieli zamiar przeprowadzić nabór. Teraz jest to po prostu bardziej konieczne.
Po rozgrzewce, zaczęli ćwiczyć podania i wrzuty do bramki. Agnes szybko zauważyła, że Martinowi czasem brakuje równowagi, a dziewczynie pewności siebie. Nie zawsze wiedziała co ma ze sobą zrobić, kiedy dostawała piłkę, wahała się chwilę, zanim się zamachnęła. Nie robiła tego instynktownie, jak David, czy Martin. Ci dwaj byli w swoim żywiole. Niezachwiana równowaga pozwalała im robić różne wymyślne akrobacje w siodle, które wymagają mnóstwa ćwiczeń.
– Są zdolni... – mruknęła do siebie.
– Musiałabyś zobaczyć ich na meczu – przyznała jej rację Vivien. – Kilka razy przyjeżdżałam tu z rodzicami i Leą, siostrą Dale'a, żeby popatrzeć jak grają. Twój kuzyn ma prawdziwego fioła na punkcie tej gry – zachichotała.
Agnes uśmiechnęła się. Ona chyba wiedziała o tym najlepiej.
– Nawet nie zdajesz sobie sprawy. Za każdym razem, kiedy musiałam zostawać u wujka, zaciągał mnie do stajni i na plac. Prawdę mówiąc, tylko dzięki niemu potrafię jakoś grać.
– Moi rodzice zawsze grali w polo. Mam to po nich. Tata kiedyś grał w narodowej reprezentacji i poznał mamę jako jego wielką fankę – zaśmiała się. – Nawet nie wiedziałam, że takie związki mogą istnieć, dopóki mi tego nie powiedzieli. W każdym razie, teraz już nie gra. Przyszłam na świat ja i musiał wybierać między sportem, a rodziną. Teraz trenuje mnie, a sam z mamą raczej już tylko jeździ rekreacyjnie, w tereny. Kiedyś przyjechali do nas państwo Reedowie, razem z dziećmi, to graliśmy dzieci na dorosłych - Vivien bardzo radośnie wracała do tych wspomnień. - Ograli nas 3 do 1, ale było świetnie. To ostatni raz, kiedy widziałam ich grających.
Na powrót zajęły się patrzeniem na grę. Vivien co chwilę wytykała czyjeś błędy, a Agnes uważnie słuchała. Im więcej wiesz tym lepiej.
Zadowoleni odprowadzili konie do stajni. Agnes podeszła do Davida i pomogła mu rozwijać nogi konia. Porozmawiali chwilę na temat liczebności drużyny i posłuchała kto może być dobry. W tym roku w końcu wyszedł ich dawny kapitan, który nie cieszył drużyny licznymi wygranymi.
– W tym roku to się zmieni – powiedział z zawziętą miną. – Może nie teraz, ale za rok puchar jest nasz, rozgromimy ich wszystkich! Tym bardziej, że teraz będziemy mieć Vivien.
Wszyscy w dobrych humorach wrócili do szkoły. Zupełnie zapomnieli o wydarzeniach sprzed tygodnia i poszli na kolację. Agnes martwiła się jedynie nieodrobionymi lekcjami na jutrzejszy dzień. Vivien przypomniała jej też, że mają test z eliksirów, co ją załamało, bo uznała, że nic nie potrafi. Wyszła więc też trochę szybciej z sali.
Ale dopiero po posiłku spadła na ziemię, kiedy skrzynka wyrzuciła dla niej list od ojca. Przełknęła głośno ślinę. Wiedziała, że musi go jak najszybciej przeczytać, a do tego potrzebuje ciszy. Musiała więc iść do swojego pokoju.
Po drodze przypadkowo na kogoś wpadła. Nie podniosła od razu wzroku, ponieważ na rękach obcej osoby zauważyła drobne ślady krwi, który wydały jej się niezwykle interesujące. Wtedy wbiła spojrzenie w głębokie zielone oczy i minęła chłopaka, by móc nareszcie dobrać się do listu.
Morgan spojrzał z wyższością na skulonego w kącie chłopaka. Wziął zamach i jeszcze raz kopnął go w brzuch. Leżący rozszerzył oczy i zaczął kaszleć. W tej chwili naprawdę nie wiedział co dzieje się z jego wnętrznościami. Bardziej martwił go fakt, że nie ma pojęcia co powiedzieć szkolnej pielęgniarce. Przecież się nie będzie skarżył.
– I zapamiętaj to sobie dupku – warknął Rolston, a jego kumpel przyglądał się tej scenie z obrzydliwym uśmiechem na ustach. W połączeniu z jego pulchnością, wyglądało to raczej żenująco. – Ta dziewczyna jest moja. Nawet nie waż się na nią patrzeć! – Splunął tuż przy nim. – Mam nadzieję, że był to twój taki ostatni wybryk. – Klepnął kumpla w ramię na znak, że mają się zmywać. Otyły trzecioklasista nie załapał w czym rzecz, dlatego dalej przyglądał się leżącemu Tommy'emu, dopóki nie usłyszał, że kroki Morgana Rolstona cichną.
W pierwszym momencie Tommy Robbins miał ochotę powiedzieć gdzie ma zakaz tego tępego kretyna i co o nim myśli, ale nie był do końca pewien czy zniesie jeszcze raz tyle ciosów. Był prawie pewien, że gdyby miał się z nimi legalnie rozprawić pojedynczo, dałby im radę. Ale oni zawsze napadali na niego niespodziewanie. I zawsze razem. Tchórze - pomyślał. Poza tym, nie wierzył w swoje umiejętności. Z góry zawsze zakładał, że to on jest na przegranej pozycji. Nigdy nie zdawał sobie sprawy, do czego byłby zdolny, gdyby tylko nabrał więcej pewności siebie.
A za co to wszystko? Bo piękna złotowłosa Danielle podeszła do niego, by spytać się o wyjście do miasta. Nie dziwiło go to. Znali się w końcu z poprzedniej szkoły, a wtedy nie było żadnego cholernego Morgana Rolsona, ani jego wiernego szczeniaka - Ray'a Battena.
Jeszcze kilka razy odkaszlnął i wtedy zobaczył ślady swojej krwi. Jego ręka automatycznie powędrowała do nosa. Był dopiero trzeci tydzień w szkole, w tym roku, a oberwał już cztery razy. Wstał i chwiejnym krokiem wszedł do łazienki. Cieszył się, że teraz większość uczniów jest na kolacji i nie minie po drodze nikogo, kto zobaczyłby go w takim stanie.
Jego odbicie nie było teraz zjawiskowe. Kwadratowa szczęka wydała mu się teraz złamana. Ciężko mu było nią poruszać. Oblał twarz wodą, by zmyć krew. Widział jak okolice jego prawego oka zaczynają przybierać fioletowe barwy. Rozcięta warga denerwująco pulsowała i zdążyła już sporo spuchnąć. Jednak to było nic z tym, co czuł w lewej nodze. Odgarnął jasne włosy za ucho, by nie przeszkadzały i ostrożnie podwinął nogawkę. Kiedy dotarł do bolącego miejsca syknął, ale nie zaprzestał czynności.
Kość piszczelowa musiała być poważnie stłuczona. Złamana raczej nie, bo czułby się inaczej, ale z całą pewnością była mocno obita. Czuł jak spuchnęła i z trudem zwinął nogawkę na jej pierwotne miejsce. Wyczuł też sporo siniaków na żebrach.
Trudno. Przez jakiś czas ponosi usztywniacz na nodze, a z okiem jeszcze coś wymyśli. Będzie koniecznie musiał wkraść się do gabinetu pielęgniarki. Może w tej swojej magicznej książce z zaklęciami ma coś co mogłoby mu pomóc?
– Wiedziałam, że nie uczysz się do jutrzejszego testu – oznajmiła Vivanne, wszechwiedzącym tonem, kiedy zastała Agnes na swoim łóżku z listem w ręku. – Tata?
– Tata – odpowiedziała wreszcie. – Jest bardzo zawiedziony moim zachowaniem, pisze że postąpiłam strasznie lekkomyślnie i liczył na to, że będę jednak używała rozumu... Szczerze mówiąc, to nawet nie zdawałam sobie sprawy, że można takie kazanie napisać, a będzie miało taki sam skutek, jakby mówił mi to prosto w twarz – mruknęła niezadowolona.
– I co, nie dostałaś żadnego szlabanu?
– Nic o tym nie napisał, ale pewnie znów wyśle mnie do ciotki Bety. Zrobił tak, kiedy spotkałam takiego jednego na wyspie, na której mieszkamy. Zlekceważyłam wtedy zakaz wychodzenia z domu.
– Wyjazd do cioci nigdy nie może być taki zły – oznajmiła.
Agnes znieruchomiała, a później niebezpiecznie drgnęła jej warga.
– To prawdziwa dama. Wszędzie wychodzi w innej, drogocennej sukni. Nie do pomyślenia jest dla niej, żebym choć wyszła do lasu, to co dopiero, żebym mogła tam poćwiczyć jakiekolwiek rzuty nożami, czy choćby strzelanie z łuku. Może jedynie od czasu do czasu przejedzie się konno, ale wtedy całą drogę narzeka na smród. Oczywiście zawsze jest ktoś, kto wierzchowca jej musi oporządzić. Kiedy do niej przyjeżdżam... Dobrze wiem, że mnie nie lubi, ale uwielbia się na mnie mścić, nie pozwalając mi nic tak naprawdę robić. Zawsze każe mi siedzieć nad książkami z zasadami dobrego wychowania, stara się mnie wyciągać na różne przyjęcia, albo eleganckie spotkania. Ona doskonale wie, że nie potrafię się tam zachować i to towarzystwo mi nie pasuje. To jest takie straszne! – jęknęła beznadziejnie, a Vivien ze zdziwieniem zauważyła, że Agnes się rozsypuje i drżą jej dłonie.
– Ty chyba naprawdę tego nienawidzisz.
Agnes spojrzała na nią przerażona. Nienawidziła? To wszystko było całkowicie sprzeczne z jej zainteresowaniami, a te zasady przeważnie kłóciły się z jej charakterem. Nie ma nic gorszego od udawania kogoś, kim się zupełnie nie jest.
– Teraz już się nie nauczę na ten test.
Rozdział rewelacyjny ;D tylko szkoda, że taki krótki. Czytam bloga od początku, ale dopiero teraz komentuję, bo nie potrafię zbytnio pisać dobrych komentarzy. Bardzo ładny design.Taki prosty i przejrzysty. Uwielbiam takie <3 Piszesz bardzo ciekawie. Czekam z niecierpliwością na następny rozdział :) Super zdjęcie w poście.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do mnie:
http://tommorow-is-beautifull-dream.blogspot.com/
Genialne opowiadanie :) Wszystko przeczytałam i nie mogłam się oderwać :) Bardzo, bardzo mi się podoba. Fabuła, Twój styl pisania. Jest super! Trzymaj tak dalej :)
OdpowiedzUsuńMoże zajrzysz do mnie? Trochę słabo mi idzie, więc była bym wdzięczna. Komentarz też mile widziany :)
http://batmaniaopowiadaniabarbragordonsstory.blogspot.com/
Pozdrawiam i niecierpliwie czekam na kolejny rozdział :)
Nigdy nie zaczynaj zdania od "Może.", w szczególności, gdy chcesz zareklamować blog. To tylko odejmuje ci pewności siebie, a nie o to tutaj chodzi, prawda? ;) Albo się odważysz, albo nie. Dwie opcje.
OdpowiedzUsuńTy wybrałaś tą drugą, dlatego tutaj jestem. Przeczytam i jestem pod wrażeniem. Z zagadnień estetycznych: masz przejrzysty, ładny szablon. Nigdy nie widziałam bloga, który używałby opcji "Archiwum", ale nie uznaje tego za wadę, wręcz przeciwnie. Nie wyobrażam sobie tutaj rozwijanej listy. Twój tekst jest posegregowany i w miarę przejrzysty.
Zaciekawiłaś mnie swoją historią. W blogosferze kategorii fantasy potrzeba oryginalności. Widzę, że czerpiesz dużo inspiracji, ale ładnie sklejasz je w całość. Odpowiednio wyważyłaś ilość opisów i dialogów, co również jest dużym plusem. Nie spoczywaj jednak na laurach.Trzeba dużo pracy. ;)
Masz moje wsparcie. ;) Tymczasem zapraszam również do siebie.
Powodzenia!
[rozne-strony-piekla]
Dziękuję bardzo za opinię, staram się regularnie doglądać u ciebie nowych rozdziałów.
OdpowiedzUsuńMogę zapewnić, że mój następny, będzie bardzo miłą odskocznią;)