wtorek, 26 sierpnia 2014

Miasteczko

Wysoki mężczyzna postąpił dwa swobodne kroki naprzód. Jego postawa była lekceważąca. Chłodny wzrok wbił w dziesięcioletnią Agnes. Starała się jak mogła, by nie pokazać po sobie strachu i być odważną.

– Jesteś niewiarygodnie podobna do matki. Chociaż charakter pewnie masz po ojcu. Wyglądasz na twardą, a ona nigdy taka nie była. Pewnie właśnie dlatego się z nim związała...

Znajdowali się gdzieś na przedmieściach Everelandu. To miejsce jednak nie było zbyt zaludnione. Od kiedy tylko Agnes tu się znalazła, nie usłyszała żadnego głosu.

– Nie powinny pana interesować sprawy moich rodziców – odparła, starając się z całych sił, by głos jej nie zdarzał ze strachu.

Mężczyzna zniżył się do jej twarzy i zbliżył swój nos, do jej nosa.

– Powinny. Wiesz co mi zrobił twój tatuś? Zrujnował całą moją pracę, wszystko na co poświęciłem moje życie poszło na marne. Kiedyś byłem blisko osiągnięcia, które zmieniłoby cały ten cholerny świat na lepszy. 

– A może zniszczyło? – spytała zadziornie.

– Owszem – na jego usta wpełzł obrzydliwy uśmiech satysfakcji. – A wiesz jak postawiłem go ukarać?

Agnes wiedziała. Zabił jej matkę, a później żonę Lucasa, brata ojca.

- Nie, nie, nie. To nie tak jak myślisz – Agnes irytowało to, gdy obcy starał się dopatrzyć zdziwienia i głębokiego szoku na jej twarzy. Nie lubiła tak jawnie pokazywać swoich uczyć. – Rose nie żyje, fakt. Tu popełniłem pierwszy błąd, ale tej drugiej... Margareth przygotowałem jeszcze lepszy los. Była moim testerem, obiektem do badań.

– Jakich badań? – to akurat musiała wiedzieć. Dziecinna ciekawość kazała zadać jej to pytanie. Poza tym przyda je się to, kiedy opowie wszystko ojcu.

– Bardzo dobrze, że pytasz. Widzisz, nie spotkaliśmy się tutaj przypadkiem. Sporo czasu zajęło mi przygotowanie się do tej chwili. Ale jestem piekielnym geniuszem, Agnes, piekielnym. Długo zachodziłem w głowę, jak dotkliwie zemścić się na Ricku. W końcu przyszedł mi jeden pomysł. Żałuję tylko, że tak późno. Żałuję, że nie stało się to wcześniej, bo wtedy mógłbym zniszczyć twoje dzieciństwo. Jednak cieszę się, z naszego spotkania, choćby teraz.

Agnes zaczęła się poważnie niepokoić. Pewnie powinna teraz uciekać, ale nie potrafiła. Może to strach ją tak sparaliżował, a może uważała się za tak bardzo odważną. Albo po prostu wiedziała, że jej ojciec by tak nie zrobił. Smukły mężczyzna wyprostował się.

– Pragnę dać ci pewien dar... Dzięki niemu staniesz się potworem, bo nie będziesz w stanie go okiełznać, a twój ojciec cię znienawidzi. Będzie mógł tylko patrzeć, jak jego jedyna córka staje się maszyną do zabijania. 

W jednym momencie oślepił ją blask z różdżki.



Ciężko dysząc, gwałtownie usiadła na łóżku. Jej sen był realny. Matka Davida rzeczywiście została porwana, o czym później wszyscy się dowiedzieli. Agnes oczywiście powiedziała o tym ojcu, ale było za późno bo kilka dni później znaleziono ją martwą na ulicy.

Przetarła mokrą od potu twarz i szyję. Wiedziała, że to wcale nie był tylko sen. Było to wspomnienie. Pamiętała, jak bardzo starała się być wtedy odważna i jak drogo za to zapłaciła. Później usprawiedliwiała się tym, że koleś i tak by ją znalazł, i rzucił to swoje przekleństwo.

Od tamtego czasu stała się czymś pomiędzy zmiennokształtnym, a wilkołakiem. Zaczęło się od zupełnego braku kontroli. Jej ciało w nocy robiło na co tylko miało ochotę, a przeważnie było to zabijanie, bo w końcu taki był idealny plan. Zmieniała swoją postać w różne przerażające stworzenia, o jakich świat starał się zapomnieć. Morderstwa sięgały nawet do czterdziestu na miesiąc.Jednak po kilkunastu tygodniach Rick wreszcie wpadł na genialny pomysł. Pewien stary przyjaciel, wybitny czarodziej, wspominał mu o wilkołakach, które tropili kilka lat wcześniej.

– Wszyscy chcą je tępić, a to nie jest rozwiązaniem. Śmierć nigdy nie jest rozwiązaniem. Wolą je zabijać, niż im pomagać, bo to wymaga zbyt wielkiego zaangażowania. Fakt łatwo nie jest, ale możemy im pomóc, przecież oni też są zwykłymi czarodziejami. Jak my wszyscy.

– Co więc proponujesz? – spytał zdezorientowany Rick. Dotąd także i on znał tylko jedno rozwiązanie.

– One mogą to kontrolować. Wszystkie przemiany i to co robią, gdy nie są w swoim ciele. Wystarczy trenować umysł. Trzeba całkowicie nad sobą panować. Nad każdą swoją myślą, ruchem, a nawet snem. Umysł nie może mieć odpoczynku. Przynajmniej na starcie. Później sam robi wszystko odruchowo i naturalnie.

– Jak mogą trenować umysł?

Przyjaciel uśmiechnął się, wyraźnie zadowolony tym, że temat zainteresował jego rozmówcę.

– Nie ma żadnego początku bez umiejętności oczyszczania swojego umysłu. Trzeba nauczyć się przestać myśleć i panować nad tym. Choć zdaje się to niewykonalne dla nas, dla nich jest to po prostu kłopotliwe, ale do zrobienia.

Tak właśnie zaczęła się przygoda Agnes z nauką kontrolowania umysłu. Z początku był to ogromny problem, zwłaszcza, że ciągle wyrzucała sobie kim jest. Jednak ta sama myśl napędzała ją do działania. Po miesiącu prawie całkowicie się kontrolowała, w każdej postaci. Po dwóch miała problem już tyko podczas pełni. Aktualnie nauczyła się panować nad wszystkim... no prawie. Pozostał jej jeszcze jeden defekt. Cały czas musiała pilnować swojej głowy, aby przez przypadek nie wywołać u kogoś migreny jego życia. Kiedyś wystarczyło, że znalazła się obok jakiejś osoby i tylko o niej pomyślała, a w jednej chwili człowiek zginał się w pół z bólu. Wtedy przeważnie uciekała. Oczywiście mogła traktować to jako trening i próbować odzyskać panowanie, ale czy to byłoby humanitarne i sprawiedliwe wobec obcej osoby? Zdecydowanie nie. Agnes nad większością panowała już po dwóch latach.


Za piętnaście siódma była już po porannym biegu i prysznicu. Większość uczniów także już wstała i kierowała się do łazienek. Vivien usiadła ubrana na łóżku i zaczęła rozczesywać lekko wilgotne jeszcze włosy. Uchwyciła spojrzenie Agnes.

– Ominęłaś wczoraj eliminacje do klubu pojedynków – zauważyła. – Ale nie masz się co martwić, Dale i David na pewno załatwią ci miejsce. Kuzyn bardzo cię zachwala. – Przez chwilę miała wrażenie, że Vivanne patrzy na nią z lekkim podziwem.

– Niepotrzebnie – odpowiedziała. – Może i coś umiem, ale na pewno nie wystaję wysoko ponad poziom. –Wtedy Agnes rzeczywiście tak myślała, bo nie wiedziała, jak pojedynkują się inni, którzy nie są z jej klasy.

– Lepiej żebyś wystawała, bo naprawdę zrobił ci dobre wejście. – Wyszczerzyła zęby. – Z resztą, musisz być dobra, bo zauważyłam, że bardzo szybko rzucasz zaklęcia.

– Praktyka – posłała jej uśmiech z nad łóżka, kiedy pakowała podręczniki.

Lekcje nie były porywająco ciekawe, ale cieszyła się, że nie usłyszała już ani razu regulaminu. Jedynymi lekcjami, które mogła zaliczyć do udanych, było stworzenioznactwo i geografia. Ze względu na to, że dziś omawiali stworzenia mitologiczne, mogła się nareszcie popisać wiedzą.

Z geografii dostała bardzo satysfakcjonującą ocenę za wypracowanie. Jako klasa zaczęli omawiać nawiedzone zamki Europy, oraz ich legendy, toteż Agnes słuchała uważnie. Nie tylko dlatego, że chciała wiedzieć jak najwięcej o Bordengardzie i Ericu Rosette, ale takie tematy zawsze ją pochłaniały. Niestety nie dowiedziała się wiele więcej na ten temat, oprócz tego, że linia Rosettów prawdopodobnie przetrwała, ponieważ czarnoksiężnik miał syna, o którym nic nie wiedział.

O siedemnastej, przed kolacją czekał ją sprawdzian. David namówił swojego przyjaciela z czwartej klasy, który prowadził klub ich klas, aby dopuścił Agnes do egzaminu. Zgodził się, ale co prawda niechętnie.
Peter zaciągnął ją, i całą resztę do jednej z opuszczonych od dłuższego czasu sal. Za nimi poszły dwie dziewczyny i jeden chłopak z klubu. Oprócz nich nie zabrakło także Vivien, Danielle, Martina, Dale'a, Davida i Shawna, z którym miała walczyć. Agnes podejrzewała, że przeznaczył go jej celowo, z nadzieją, że zostanie zmiażdżona.

Jednak ona za cel obrała sobie udowodnienie mu, że się myli.

Stanęli na przeciwko siebie i dostali znak do rozpoczęcia. Agnes nie miała zamiaru ograniczać sie do obrony i czekać na zmęczenie chłopaka, szczególnie, że wyczuła go już po czwartym zaklęciu. Jak się spodziewała, następnym jego ruchem była obrona, więc poczekała dwie sekundy dłużej i rzuciła zaklęcie oszałamiające ze zdwojoną siłą. Zaskoczony Shawn odleciał do tyłu. Agnes poczekała aż wstanie i wtedy zasypała go najróżniejszymi atakami jakie znała. Rzucała wszystko tak szybko, że chłopak nie miał szans robić czegokolwiek, prócz obrony. W pewnym momencie poczuł jak zlewa go strumień wody pod silnym ciśnieniem i nie mógł oddychać. Później rozpoznał dwa razy zaklęcie, które działało tak, jak szybki sierpowy. Wiedział jak silne i skuteczne może być to zaklęcie, ale Agnes nie zapominała z kim walczy, i wyraźnie go oszczędzała. Kiedy odzyskał tlen przeszedł do ataku, bo zaniepokojona dziewczyna czekała na niego. Zaklęcia błyskały po całej sali. Niektóre zostały odbijane, inne trafiały w przypadkowe przedmioty, a mniejsza ilość trafiała w przeciwników. Ta dwójka świetnie się razem bawiła, choć widać było kto ustala tu warunki. W jednej chwili Agnes rzuciła dwa zaklęcia pod kątem, które odbite od podłogi trafiły ze zmniejszoną siłą do celu. Wykorzystując sekundy, rozbroiła go i złapała różdżkę, która wyświdrowała w powietrzu prosto do jej ręki.

Obydwoje oddychali szybko i szczerzyli się nawzajem. Kiedy Agnes w końcu odzyskała oddech, podeszła do Shawna i oddała mu różdżkę.

– Rewanż? – spytał, oddychając głośno.

– Zawsze. Ale potrzebuję chwili – uśmiechnęła się przepraszająco.

– Ja chyba też – odpowiedział. – Pojedynkowanie się z tobą to sama przyjemność – dodał szczerząc zęby.

– Wzajemnie.

Peter spojrzał na nią z wesołymi ognikami entuzjazmu w oczach.

– Nareszcie będziemy w stanie wybić się na prowadzenie w punktacji! – krzyknął zadowolony. – Chcę cię widzieć w każdy czwartek o dziewiętnastej w starej sali pojedynków. Tam odbywają się zawsze o tej godzinie walki, z resztą oni pokarzą ci co i jak.

Agnes podziękowała za przyjęcie i przez chwilę wszyscy porozmawiali jeszcze na różne bezsensowne tematy. Później stoczyła króciutki i satysfakcjonujący pojedynek z Shawnem i zebrali się na kolację.

– Nie rozumiem jaki jest sens zwlekania tak długo z możliwością treningów polo – mruknął zawiedziony David. Polo to sport, w którym trzeba poruszać się konno. Polega na wbiciu piłki specjalnym kijem do bramki. Polo nie ma wielu zasad. Przykładowo, można wjechać z piłką między tyczki, które oznaczają bramkę i gol zostanie zaliczony. Agnes dobrze wiedziała jak jej kuzyn uwielbiał tę grę. Sama kiedyś z nim od czasu do czasu grała, ale tak jak on nie miał z nią szans w pojedynku, tak ona z nim w polo. Zazwyczaj do jednego meczu trzeba było posiadać dwa konie. Fakt faktem, że konie czarodziejów były o wiele bardziej wytrzymalsze i silniejsze od tych zwykłych. Dobrze wiedziała, że David przyjechał tu ze swoimi trzema wierzchowcami.

– Nie martw się i tak zdążysz przeprowadzić porządny nabór – pocieszył go Martin, ale jego przyjaciel wciąż miał tą samą minę.

– Och, zostałeś kapitanem? – spytała Vivien.

– A kto inny jak nie on, albo Martin? – bardziej stwierdził niż spytał Dale. Dobrze wiedział jaką miłością tych dwoje darzy ten sport. – Przyjdziesz na eliminacje do drużyny? - zwrócił się do rudej pierwszoklasistki.

Agnes spojrzała zdziwiona na współlokatorkę.

– Grasz w polo?

– Troszkę – burknęła skromnie.

– Troszkę, ha! Dobre sobie – skomentował David. – Techniką prawie dorównuje Martinowi, tylko praktyki jej trzeba. Nie raz cię widziałem i Dale, jak graliście we trójkę z Leaą. Teraz nie myśl, że się wywiniesz, bo pod koniec miesiąca chcę cię widzieć na stadionie! – Chwilę się zamyślił i spojrzał na Agnes. – Ty też mogłabyś przyjść. Masz dobrą równowagę.

– Może zastanowię się w przyszłym roku, nad byciem rezerwową. Teraz pewnie tylko bym się poniżyła.

– Nie grasz tak źle, jak ci się wydaje, ale musisz sporo poćwiczyć.

– Zawsze mogę przyjść popatrzeć. – Wzruszyła ramionami. – To prawda, że jutro gdzieś idziemy?

– Do miasta – odparła siedząca dotąd cicho Lana. – Zazwyczaj wszyscy wychodzą tylko wtedy, kiedy zapomną coś kupić. Ale ja z Danielle i kilkoma koleżankami z roku zawsze chodzimy po sklepach i kupujemy wszystko co dobrze wygląda. Może pójdziesz z nami? – zaproponowała.

Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, zobaczyła jak David robi się czerwony z wysiłku, jaki wkładał w tłumienie śmiechu. Nie udawało mu się to. Choć początkowo miała wielką ochotę gdzieś wreszcie wyjść, teraz kiedy usłyszała, że może się szlajać bez sensu, jej entuzjazm opadł.

– Myślę, że na razie mam wszystko czego mi trzeba – zauważyła, jak ukradkiem Lana spogląda zmieszana na jej ubiór. Agnes dobrze wiedziała czemu. Sama nie miała za grosz gustu i dlatego przeważnie ubierała ciemne ciuchy. – A poza tym przywiozłam ze sobą książkę z domu i bardzo chciałabym ją nareszcie skończyć – skłamała.

– Szkoda. Mam nadzieję, że jednak się rozmyślisz, jak by co, daj mi znać.



W sobotę jednak musiała zmienić zdanie. Może nie z powodu ubrań, lecz zwyczajnego braku trzech podręczników. Nie miała nic o eliksirach, beznadziejnie nudnej alchemii i nigdzie w walizce nie mogła znaleźć podstawowej księgi zaklęć. A przede wszystkim chciała napisać do ojca, a w szkole miała z tym problem, bo nikt nie miał ptaka pocztowego. Jej pech w tym, że nauczyciele z chętnymi uczniami już poszli, a ona została sama z Vivien w dormitorium. Nie mogła czekać do następnego tygodnia, bo razem z podręcznikiem od alchemii sprzedawane były podstawowe kamienie magiczne, które na lekcjach były niezbędne, a których również nie miała. Pozostawało więc jej tylko jedno.

– Nie, nie ma szans. To niedozwolone! – odpowiedziała oburzona Vivanne.

– Proszę cię. Sama mi mówiłaś, że znasz tę drogę już na pamięć, a ja nie dojdę tam, nie wiedząc nawet jak iść.

– Nie! Wychodzenie poza teren szkoły bez opiekuna pełnoletniego jest karalne! To wykroczenie!

Agnes ceniła sobie szacunek dziewczyny do regulaminu, ale w tej chwili była co najmniej denerwująca.

– To chociaż powiedz mi jak wygląda droga – westchnęła, mając nadzieję, że odpowiedź przyjaciółki tym razem nie zacznie się od przeczenia.

– Nie myśl, że pozwolę ci samej iść. To jeszcze głupsze! Spróbuj poprosić jakiegoś nauczyciela, ale wątpię, żeby którykolwiek się zgodził.

Sfrustrowana chwyciła torbę i wyszła z pokoju. Jeśli nie znajdzie nikogo, to będzie próbowała się sama wydostać. Chociaż to teoretycznie niemożliwe.

Wkurzona zeszła po schodach i wparowała jak burza do salonu. Polubiła to miejsce. Zawsze ją uspakajało. Z jednego miejsca ciągle dochodziły odgłosy wybuchów. Odwróciła głowę w tamtą stronę i zauważyła Dale'a i kilku gości, których znała tylko z widzenia. Przez myśl przeszedł jej genialny pomysł.

Szybko poszła w tamtą stronę.

– Gdzie jest David? – spytała bez ceregieli. Wyczuła kilka zdziwionych spojrzeń.

– Nie wiem czy mogę ci powiedzieć kiedy jesteś w takim stanie – odpowiedział zdziwiony. – To skończony idiota, ale dbam o jego życie.

Agnes wbiła w niego poważny wzrok. Nie miała ochoty teraz żartować.

– To ważne.

– W takim razie masz problem. Poszedł razem z Shawnem do miasta.

Cicho zaklęła pod nosem i już miała odchodzić, kiedy padło pytanie:

– O co chodzi?

– Chciałam, żeby poszedł ze mną do miasta.

– Chyba znam kogoś, kto mógłby ci w tym pomóc – odpowiedział z dziwnym uśmiechem na ustach.



Po piętnastu minutach Agnes usłyszała odgłosy oznaczające, że zbliżają się do miasta. Tak jak za pierwszym razem, kiedy była w mieście, usłyszała granie skrzypiec.

– Co cię skłoniło, żeby akurat teraz iść do miasta? Przecież spacerowanie po wyspie, poza terenem szkoły nie jest legalne – zwrócił jej uwagę Dale, kiedy uznał, że cisza jest już zbyt długa. Jego towarzyszka nie była rozmowna. Często odpowiadała mu skinięciem głowy, albo krótkim "tak", lub "nie". Jednak zdecydowanie najczęściej słyszał:

– Jak nie przestaniesz to pozbawię cię kilku kończyn.

Nie znali się długo, ale Dale'owi już zdążyło przypaść do gustu dokuczanie jej. Może David zawsze brał za bardzo jej groźby do siebie? Bo na razie tylko na groźbach się skończyło. Musieli mieć niezły ubaw przez te wszystkie lata razem.

– Więc zamierzasz w przyszłym roku zapisać się na treningi polo? – spytał. Ta cisza naprawdę była nudna i przytłaczająca. Ostatni raz tak się czuł, kiedy miał osiem lat, a mama na mieście spotkała jakąś koleżankę. Pamiętał jak bardzo się wtedy nudził i nie wiedział co ze sobą zrobić. Jednak nawet wtedy zainteresowanie nim było większe.

– Nie – odpowiedziała krótko.

– To całkiem niezły ubaw. To znaczy, być w drużynie.

– Pewnie tak – cały czas wydawała się być obojętna.

– Wiem to wszystko z własnego doświadczenia. Mnie i Martinowi udało się wejść już w pierwszej klasie. I do tego nie byliśmy przez cały sezon rezerwowymi, nawet udało nam się wejść na boisko. To naprawdę świetna zabawa, ale szybko się kończy. I przede wszystkim bardzo męczy – dodał zadowolony.

– To świetnie.

Dale zrozumiał. Nie pozbawiła go jeszcze żadnej kończyny, ale za to kompletnie go olewała. To dopiero było irytujące!

– Po co tak właściwie idziemy? – spróbował jeszcze raz.

– Po książki.

– Po książki? Nie mogłaś wymyślić nic lepszego? – Tym razem stanęła i spojrzała na niego zdziwiona. – No proszę cię, wszystko jest warte nielegalnego wyjścia do miasta, ale nie książki!

– Sam się zaoferowałeś. – Wzruszyła ramionami. Właśnie przeszli przez spory łuk, który oznaczał, że są na miejscu. – Są mi bardzo potrzebne w tym tygodniu, a rano kompletnie o nich nie pamiętałam.

– Jesteś niemiła – burknął. Faktycznie, była niemiła, ale wcześniej tak na to nie patrzyła. Szybko ukryła, że jest jej głupio. Była zbyt zestresowana tym, że robią coś nielegalnego, żeby normalnie porozmawiać.

– Pokarzesz mi gdzie kupię te podręczniki?

Dwie godziny później wracali do szkoły. Po drodze zgarnęli jeszcze Davida i Shawna. Dowiedzieli się od nich wszystkiego na temat naborów do drużyny. Później bracia mieli niezły ubaw, bo Agnes i David znowu zaczęli się przekomarzać. Dobrze zdążyli do tego przywyknąć, ale nadal ich to bawiło. Dowiedzieli się też o hodowli pegazów i Agnes opowiedziała wszystkim o swoich zainteresowaniach. Pominęła tylko grę na fortepianie. Opowiedziała o różnych wpadkach z dzieciństwa, jak na przykład, kiedy tata uczył ją strzelać z łuku, Agnes korzystała z każdej okazji, aby trenować. Oczywiście nie zawsze jej to dobrze wychodziło, więc kiedy pewnego razu przyszedł ich odwiedzić Oliver Johnson, Agnes zupełnie przypadkowo postrzeliła go w nogę.

– Koleś do tej pory woli mnie mieć bardzo blisko siebie, kiedy do nas przychodzi – powiedziała kiedy przestała się śmiać.

– A pamiętasz mojego tatę? Jak nie pozwolił nam jechać na mecz polo i na obiad podałaś mu owoce morza? I to jeszcze nieświeże. A przecież dobrze wiedziałaś jak bardzo on nienawidzi ryb i owoców morza.

Agnes zaśmiała się głośno.

– Oczywiście. Później przez cztery dni głodował, a do dzisiaj boi się u nas cokolwiek zjeść. Swoją drogą, ty też brałeś w tym udział.

Nagle usłyszeli z tyłu krzyki, obok nich przebiegł jakiś profesor. Odwrócili się.

Agnes widziała jak jedną, starszą od niej dziewczynę, potwory dosłownie rozrywają na kawałki. Ścięgna zanim pękły, zdążyły rozciągnąć się na długość półtora metra. Grupa czterech rzuciła się na ofiarę, a reszta ruszyła w ich stronę. Było ich prawie dwadzieścia. Teraz Agnes mogłaby docenić, że wszystkie wyprawy w tym roku są organizowane grupowo i pod nadzorem profesorów.

– Blaze, powiadom miasto! Wszyscy uczniowie! Do budynku szkoły! – Agnes poznała głos profesora Winsceta. Jednak ewakuacja nie miała najmniejszych szans się odbyć. Uczniowie, przerażeni, biegli ile sił w kierunku szkoły. Zobaczyła jak Dale, David i Shawn również się tam kierują.

– David! On sobie nie da rady! – krzyknęła. Profesor Ranulf nie miał szans dostać się do miasta w jednym kierunku. Licząc na kuzyna pobiegła w przeciwną stronę.

Usłyszał za sobą trzy osoby.

– Jaki masz plan? – Nawet nie zwróciła uwagi kto zadał to pytanie.

– Musimy je jakoś odciągnąć. Jeśli ruszą na uczniów, tamci nie mają szans. Są cholernie szybkie. – Agnes wiedziała na temat potworów więcej, niż reszta uczniów i prawdopodobnie nawet więcej, niż nauczyciele. Wiedziała, że to najgłupsza rzecz, na jaką mogła wpaść, ale przecież oni mają większe szanse, kryjąc się w lesie, niż uczniowie uciekający cała grupą do szkoły.

– Jak masz zamiar to zrobić?

Agnes rzuciła jedno z podstawowych zaklęć w potwora. Polegało ono na tym, że jego siła odrzucała przeciwnika z pokaźną mocą. Zobaczyła jak ten otwiera paszczę i wydaje z siebie dziwny dźwięk. Kątem oka zobaczyła jak chłopacy robią to samo. W ten sposób kilka z nich zmieniło swój obiekt zainteresowań.

– Co teraz? – usłyszała, kiedy spora grupa ruszyła w ich stronę.

Droga z miasta do szkoły prawie cały czas była otoczona gęstym lasem z obu stron. Pamiętając, że sfora wyszła z lewej, pociągnęła Davida za rękaw i pobiegła w prawą stronę. Uciekając od czasu do czasu odwracali się i strzelali przypadkowymi zaklęciami, by odepchnąć od siebie zagrożenie. Działało. Na krótką metę, ale działało, a nic innego nie mieli.

Wtedy Dale sobie przypomniał. Jak pierwszy raz z Martinem wymknęli się do miasta, bez niczyjej wiedzy i usłyszeli za sobą kroki. Przestraszeni, że to nauczyciel, wbiegli do lasu. Po kilku minutach, kiedy zdążyli już przejść do spokojnego kroku, znaleźli małą, drewnianą leśniczówkę. W tej chwili był w stanie poprowadzić ich dokładnie do niej. Ale czy przez to nie będą bardziej narażeni na atak?

– Tędy! – krzyknął i wybiegł na prowadzenie. I tak nie dadzą rady cały czas biec. Było to raczej najlepsze rozwiązanie na tą chwilę.

Zdążyli porządnie się zmęczyć biegiem, licznymi zakrętami i rzucaniem zaklęć zanim znaleźli chatkę. Dale otworzył drzwi. Ostatnim razem, kiedy był tu z Martinem, rozwalili zamek. Drzwi i tak nie były mocne. Dziwił się, że wszystko jest nadal w jednym kawałku.

Wnętrze składało się z jednego pomieszczenia. Nie było tam nic więcej jak skromny piecyk, małe łóżko, stolik z krzesłem, niewiarygodnie brudny blat kuchenny i kilka półek z książkami. Ktoś kto tu mieszkał musiał nie mieć wielu przyjaciół. Zapewne zginął, albo uciekł, a jego rzeczy tu pozostały, bo nikt się nie pofatygował aby je zabrać. Nie było tu nic czystego. Wszystko dawno okryła gruba warstwa kurzu.

Dale i Shawn wspólnie zabarykadowali łóżkiem drzwi. Agnes dobrze wiedziała, że gdyby potwór postanowiłby tu wejść, łóżko nic by nie dało. Później wszyscy usiedli w kącie chatki, opierając się o ścianę. Głośno oddychali. Szybko jednak przestali, bo usłyszeli szelest. Potwory się zbliżały.

Agnes przyglądała się pełzającemu pajączkowi. Zachciało jej się śmiać. Histerycznie śmiać. Przypomniała sobie bowiem, jak Olive zrobiła jej awanturę, że nie będzie spać przy pająkach. Co ty byś teraz zrobiła mała Olive? Spytała samą siebie w głowie. Przez cienkie ściany bardzo wyraźnie słyszała kroki na zewnątrz.

Shawn obok niej poruszył się. Spojrzała na niego z niepokojem. Chłopakowi bardzo chciało się kichać. Cholerny kurz! Przyłożył mocno rękę do twarzy i zakołysał się. Kroki były bliżej. Jego mina oznaczała, że zaraz wybuchnie. Kroki były przy nich. Shawn już miał kichać, kiedy nagle wszystko mu przeszło. Agnes odetchnęła z ulgą. Potwory zaczęły się oddalać. Było coraz ciszej. Wyluzowany już Reed nagle głośno kichnął. Siedzieli nieruchomo. Mimo tego, że słyszeli jak kroki nadal się oddalają, nie mieli zamiaru teraz się na nic narażać.

Dopiero kilka minut później wstał Dale.

– To co, chyba już po wszystkim? – Podał rękę Agnes, by mogła wstać.

– Będziemy musieli kierować się w stronę miasta – odparła.

Spotkały ją zdziwione spojrzenia.

– Chyba nie chcieliście iść do szkoły? – spytała.

– A gdzie? – odpowiedział pytaniem Shawn. –Tam nas oczekują i tam będzie bezpiecznie. Już nie mówiąc o tym, że wasza dwójka – wskazał na Agnes i Dale'a – powinna tam być. Kto wie, że tu jesteście? Nie jesteście wpisani na listę wychodzących.

– Akurat pod szkołą w tej chwili jest najmniej bezpiecznie. Te potwory z pewnością stoją pod bramą, albo wracają do swoich tą samą droga, którą musielibyśmy się tam udać. W mieście jest profesor Ranulf. On może nas teleportować do budynku.

Chcą nie chcąc, musieli przyznać jej rację. David przesunął łóżko pod ścianę, aby odblokować im wyjście. Drzwi otworzyły się z hukiem i stanął w nich dwumetrowy stwór. Już się schylił, by wejść do środka, kiedy doskoczyła go Agnes, wyjmując nóż z buta i wbijając go w pierś potwora. Zawył głośno.

– Szybko! – krzyknęła. Reszta niewątpliwie go usłyszała i zaraz tu będzie. Musieli jak najszybciej dostać się do miasta.



Vivanne wiedziała, że coś jest nie tak. Słyszała szum i krzyki, na dziedzińcu. I tak miała zamiar tam pójść. Najkrótszą drogą dostała się przed frontowe drzwi i zastała tam zupełnie zdezorganizowaną grupę nastolatków, którzy wracali z wycieczki do miasta, a była to więcej jak połowa szkoły. Na samym początku poczuła pot. Czuła się jakby trafiła do męskiej szatni po udanym meczu polo. Dopadła Martina.

– Co się stało? – spytała zaniepokojona nie było z nim Dale'a, ani nikogo.

Chłopak przez cały czas szybko oddychał ze zdenerwowania i zmęczenia. Później się trochę uspokoił.

– To te potwory – wypalił. – Kiedy wracaliśmy już do zamku, zaatakowały nas te potwory. Porwały Angie... dosłownie, nic z niej nie zostało. To było tak nagle, znikąd... – Chłopak musiał robić sobie przerwy. – Blaze pobiegł do miasta, nie miał szans, nie mógł przeżyć. Profesor Winscet chciał zorganizować bezpieczny powrót do zamku, ale uczniowie zaczęli biec. Wielu upadło, nikt na nich nie zwracał uwagi. Musieli zostać podeptani. Nikt im nie mógł pomóc...

Vivanne odpłynęła momentalnie cała krew z twarzy.

– Co z Agnes i Dale'em?

Martin spojrzał na nią poważnie.

– Przecież oni nigdzie nie wychodzili.

– Agnes chciała iść po książki. Nie zgodziłam się jej zaprowadzić, bo to nielegalne. Kiedy zeszłam do salonu, chłopcy powiedzieli mi, że wyszła z Dale'em.

Martin nic nie powiedział. Przełknął głośno ślinę. Kiedy Vivien tak się w niego wpatrywała, wydawało jej się, że słyszy ten dźwięk, mimo tego, że dookoła panował szum.

– Nie wrócili – powiedział. – Widziałbym ich. Podeszliby do mnie. Wszyscy, którzy przeżyli, są teraz w zamku.

1 komentarz:

  1. Akcja, kiedy potwory napadają na grupę inspirowana melodią z The Walking Dead - http://www.youtube.com/watch?v=OnOXpqzE8Tk

    OdpowiedzUsuń